Puławy, św. Albert – odpust
Rok św. Alberta, 17 czerwca 2017 r.

Czcigodni Bracia w kapłańskim posługiwaniu, drodzy Siostry i Bracia w Chrystusie!

Stajemy dziś wokół ołtarza, aby podziękować Bogu za dar św. Brata Alberta dla Kościoła, dla tej parafii i dla miasta Puławy. To piękne, że wybraliście tego wspaniałego świętego na patrona swojego miasta. Niewiele miast ma swoich patronów. Wy zdecydowaliście inaczej. Dzięki oddolnej inicjatywie osób świeckich – w tym przypadku działających w Akcji Katolickiej – oraz z aprobatą ówczesnych władz miejskich, postaraliście się, aby wasze miasto miało swojego patrona.

Wiemy, że Adam Chmielowski był związany z Puławami poprzez studia w Instytucie Rolniczo-Leśnym oraz przez fakt, iż jako 17-letni student właśnie z ziemi puławskiej wyruszył, aby wziąć udział w powstaniu styczniowym. Możemy więc powiedzieć, że chodzimy tu po jego śladach.

Myślę, że dobrze znany jest już wśród nas życiorys naszego patrona, więc chciałbym zwrócić uwagę jedynie na dwie rzeczy, które powinny nam głęboko utkwić w pamięci z tej niecodziennej uroczystości odpustowej i patronalnej, w roku setnej rocznicy śmierci św. Brata Alberta.

Pierwszą z nich jest jego radykalizm w odczytywaniu słów Pisma Świętego i stosowaniu ich w życiu. Zafascynowany postacią św. Franciszka z Asyżu Szary Brat odczytywał Słowo Boga zupełnie dosłownie i uczynił z niego zasadę swojego życia. Jak mówił przyjaciel św. Alberta – abp Szeptycki – Jego ascetyczne czy raczej mistyczne pojęcie Ewangelii było o całe niebo wyższe od tej samej koncepcji w przeciętnych naszych umysłach. Potwierdzenie tego znajdujemy w postawie świętego Alberta ukształtowanej na aplikacji Bożego słowa do codziennego życia. Oto w Ewangelii, przeznaczonej na dzisiejszą uroczystość, słyszeliśmy jak Jezus mówi do pewnego człowieka: Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną. Człowiek ów się zasmucił, chociaż, jak twierdził, przestrzegał w życiu wszystkich Bożych przykazań, i odszedł, gdyż, jak mówi Ewangelista, miał wiele posiadłości. Zupełnie czego innego uczy nas św. Albert. Był artystą, malarzem, bywał na salonach, przyjaźnił się z zamożnymi ludźmi, ale gdy zobaczył ludzką nędzę i spotkał ludzi potrzebujących, najpierw dzielił się z nimi swoim mieszkaniem, a potem nie tylko sprzedał wszystko, lecz zostawił całe dotychczasowe życie, aby zamieszkać z nimi w miejskiej ogrzewalni i stać się jednym z nich.

Nie możemy powiedzieć, że wybrał taką drogę, bo nie znał innego życia. Owszem poznał je dosyć dobrze. Studiował przecież za granicą – w Monachium, spróbował swoich sił na froncie, co kosztowało go utratę nogi, kochał sztukę, był dobrze zapowiadającym się malarzem. Zastanawiał się czy służąc sztuce, Bogu też służyć można?, więc wstąpił do zgromadzenia Jezuitów, aby, jak mówił, święte rzeczy malować. Długo szukał sensu swojego życia i odnalazł go dopiero, gdy wszystko inne porzucił dla Boga spotkanego w drugim człowieku. Jak sam stwierdził: W myślach o Bogu i o przyszłych rzeczach znalazłem szczęście i spokój, którego daremnie szukałem w życiu.

Drodzy Siostry i Bracia, a my? Wpatrzeni w ten przykład radykalnego życia św. Alberta, co możemy powiedzieć o naszym życiu, o naszych wyborach? Czyja postawa jest nam bliższa, patrona dnia dzisiejszego, czy ewangelicznego młodzieńca? Jesteśmy gotowi dla Boga i dla braci zrezygnować z naszego i z siebie, czy odchodzimy od Chrystusa zasmuceni, bo nie potrafimy zrezygnować z ziemskiego szczęścia? Może ważniejsza od spotkania z Chrystusem jest praca, codzienna gonitwa, żeby mieć coraz więcej i więcej tu i teraz? A może wręcz przeciwnie? Może jak św. Albert oddajemy Bogu nasze życie bez reszty? Potrafimy zaplanować je tak, aby to Bóg był na pierwszym miejscu, aby mieć czas na niedzielną Mszę świętą, na spotkanie w gronie rodzinnym, na wspólną modlitwę i czytanie Pisma Świętego? Może jak nasz Patron uczyniliśmy Ewangelię zasadą naszego życia i staramy się wcielać ją w życie w czasie wykonywania naszych obowiązków czy przy podejmowaniu decyzji? To dobra droga i jedyna, która przybliża nas do królestwa niebieskiego, do świętości, pod bacznym Chrystusowym spojrzeniem z miłością. I jest to droga dla każdego z nas, niezależnie od stanu, wykonywanego zawodu, wykształcenia, miejsca zamieszkania czy pracy; droga dla pracujących i bezrobotnych, dla zdrowych i chorych, kochanych i odrzuconych przez najbliższych i społeczeństwo.

Każdy z nas jest bowiem powołany do świętości. Świętość zaś, jak mówił św. Jan Paweł II w homilii podczas mszy beatyfikacyjnej Adama Chmielowskiego w Krakowie 22 czerwca 1983 r., polega na miłości. (…) Jest ona szczególnym podobieństwem do Chrystusa. Jest podobieństwem przez miłość. Poprzez miłość trwamy w Chrystusie, tak jak On sam poprzez miłość trwa w Ojcu. Świętość jest podobieństwem do Chrystusa, które sięga tajemnicy Jego jedności z Ojcem w Duchu Świętym: Jego jedności z Ojcem przez miłość.

Wszyscy jesteśmy powołani do świętości, jesteśmy powołani do miłości, która swe źródło ma w miłości Boga do człowieka. I to jest druga rzecz, której możemy uczyć się od św. Alberta – praktycznej realizacji przykazania miłości bliźniego wypływającej z autentycznego doświadczenia miłości Boga. Szary Brat przez swoją służbę najbiedniejszym realizował wezwanie Chrystusa: wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. Swoim przykładem pociągnął siostry i braci, którzy podobnie jak on złożyli śluby zakonne. Mimo że zapoczątkował istnienie dwóch zgromadzeń zakonnych – albertynów i albertynek, nigdy nie czuł się ich założycielem. Mówił: Ani mi na myśl nie przyszło, by zakładać jakieś zgromadzenie zakonne. Ja o czym innym myślałem, gdy chodziło o ratunek ubogich, a tu Pan Bóg co innego zrządził. Ja nie będę ręki do tego przykładał, żeby nie popsuć dzieła Bożego. W związku z tym nie chciał pisać reguły zakonnej. Mówił swoim siostrom i braciom, aby zachowywali Ewangelię i kierowali się wskazówkami św. Jana od Krzyża. Naczelną zasadą albertynów i albertynek uczynił radykalne ewangeliczne ubóstwo, które pozwala naśladować Chrystusa czystym sercem, bez przywiązania do jakichkolwiek dóbr materialnych. Prosty styl życia i ciężka praca natomiast mają za zadanie upodobnić ich do potrzebujących, z którymi dzielą los. Podkreślał wartość ludzkiej pracy mówiąc: Praca codzienna z obowiązków stanu wynikająca może mieć wartość modlitwy, cnoty i przykładu zarazem, gdy pracujemy dlatego, że Pan Bóg chce, abyśmy pracowali na chleb, który nam daje. Dlatego też pomagając bezrobotnym Ojciec Ubogich nie ograniczał się do znalezienia dla nich miejsca w przytulisku, ale często szukał dla nich miejsca pracy, aby przywrócić im nadzieję na lepszy los. Warto i dzisiaj o tym pamiętać zarówno wtedy, gdy wykonujemy pracę, jak i wtedy, gdy pomagamy braciom wychodzić z ich ubóstwa.

Wiem, że w Puławach kult św. Alberta jest żywy a wiele inicjatyw inspirowanych jego postacią w Waszym mieście podejmowanych jest cyklicznie, nie tylko w tym jubileuszowym roku. Cieszy działalność Towarzystwa im. Św. Brata Alberta, organizowana co roku Wigilia Miejska, a także konkursy przybliżające młodemu pokoleniu postać Patrona. Dobrze, że w tej wspólnocie parafialnej i szerzej – miejskiej – ten Szary Brat jest postrzegany jako patron na nasze czasy, z którego każdy z nas może brać przykład.

Miłosierdzie i chrześcijaństwo jest wielką sprawą naszych dni – mówił kardynał Karol Wojtyła w 50 rocznicę śmierci brata Alberta. W życiu Ojca Ubogich wyraźnie widać ten właśnie związek – pomiędzy chrześcijaństwem i miłosierdziem. Tutaj nasz patron jest dla nas nieporównanym wzorem. Nie miał prawie żadnych środków, nie dysponował żadnymi funduszami, żadnymi gotowymi instytucjami, postanowił dawać siebie. Tym samym pokazał, że w służbie miłosierdzia to nie fundusze, nie szpitale, nie domy są najważniejsze. Najważniejszy jest człowiek; trzeba świadczyć swoim człowieczeństwem, sobą. I dawał samego siebie do końca swoich dni; dawał ze wszystkich sił. Był to wyraz jego wiary i miłości. Ten wyraz jego wiary i miłości jest dla nas bezcenny, jak równie bezcenny jest w obliczu Boga.

Dlatego kochani chciałbym, aby owocem Roku Św. Alberta były nie tylko znajomość jego życiorysu czy kolejna charytatywna inicjatywa, ale także, a może raczej przede wszystkim, głęboka przemiana serca, która pozwoli nam dostrzec Chrystusa w każdym napotkanym człowieku. Z życia Szarego Brata wypływa, jak piszą biskupi w Liście na Rok św. Alberta, nauka o godności każdego człowieka, o konieczności okazywania szacunku i dobroci każdej ludzkiej osobie, ponieważ kryje ona w sobie niezatarty obraz Bożego podobieństwa. Tam, gdzie dla wielu trudno było dostrzec nawet człowieczeństwo, przykryte brudem nędzy i moralnego zaniedbania, św. Brat Albert dostrzegał oblicze Chrystusa cierpiącego – Ecce Homo – Oto człowiek. Może w naszych czasach nie widzimy takich drastycznych zestawień, tak krzyczącej nędzy, tak jawnego upokorzenia człowieka, jak 100 lat temu. Jest jednak i dzisiaj dużo ludzkich potrzeb, wiele wołania o miłosierdzie – czasem w sposób dyskretny, niedosłyszalny. Dlatego spróbujmy jakby na nowo spojrzeć na ludzi, których spotykamy w naszym życiu. Mężowie niech spróbują dostrzec Chrystusa w swoich żonach; żony w mężach; rodzice w dzieciach; wnuki w dziadkach. Zobaczmy Jego Oblicze w starszym panu, który codziennie siedzi samotny na ławeczce, bo nie ma z kim porozmawiać; w sąsiadce, która nie ma siły pójść na zakupy; w koleżance czy koledze, którzy może ciągle narzekają lub nie są dla nas mili. Przykładów może być całe mnóstwo i każdy z nas zna zapewne wiele osób, którym mógłby pomóc. Aby jednak dostrzec a potem chcieć pomóc, trzeba jednego – miłości bliźniego, która wypływa z miłości Chrystusa.

Miłość Chrystusa jest obficie rozlana w sercach naszych, trzeba ją jednak przyjąć i pielęgnować, by wydała owoce w naszym życiu. Aby chcieć pomóc drugiemu człowiekowi, z miłością wyciągnąć do kogoś rękę, musimy wcześniej podjąć pracę nad sobą. Jak poucza nas prorok Izajasz, każdą przemianę musimy zacząć od siebie. Jeśli u siebie usuniesz jarzmo, przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie, jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach – słyszeliśmy w pierwszym czytaniu. Najpierw więc musimy usunąć to, co w nas złe, nasze jarzmo, które nie pozwala nam w pełni zjednoczyć się z Bogiem, by dopiero potem móc świadczyć miłość innym. Czym jest to jarzmo? Dla każdego z nas jest ono inne, bo każdy z nas ma swoją historię i swoje słabości. Dla jednego jarzmem będzie nieuczciwość, życie w zakłamaniu, grzech języka, dla innego marnowanie czasu na zupełnie niepotrzebne rzeczy, ktoś może mieć problem z codzienną modlitwą czy z wypełnianiem swoich obowiązków. Ważne jest, abyśmy potrafili nazwać po imieniu grzech, który oddziela nas od Boga i poprosili Go o łaskę zerwania z tą właśnie słabością. Do tego trzeba dołączyć nasz osobisty wysiłek, by współpracować z Bożą łaską. Doświadczywszy Bożego przebaczenia, umocnieni z wysoka, wdzięczni za otrzymane miłosierdzie, możemy iść do innych i nieść im światło wiary. Dopiero wtedy możemy podać głodnemu chleb i nakarmić przygnębioną duszę – podzielić się tym, co otrzymaliśmy od Boga, możemy dać dar z samego siebie.

Są różne płaszczyzny dawania siebie. Dziś obchodzimy odpust parafialny, więc zechciejmy zastanowić się jak możemy jeszcze bardziej zaangażować się w życie tej wspólnoty. Dołóżmy wszyscy starań o to, aby ta parafia rozwijała się z każdym dniem i promieniowała na miasto i cały Kościół blaskiem ewangelicznych wartości i ciągle zgłębiała ten szczególny charyzmat wychodzenia do człowieka ubogiego i potrzebującego.

Niech Pan błogosławi duszpasterzom i Wam wszystkim w budowaniu Królestwa Bożego na ziemi, w tej konkretnej wspólnocie parafialnej i w mieście, któremu patronuje św. Albert. Niech Ojciec Ubogich będzie dla nas wszystkich przykładem jak naśladować Chrystusa, jak dostrzec Go w każdym człowieku i dla każdego być dobrym jak chleb. Amen.