Umiłowani Czciciele Chrystusa eucharystycznego!

Oto przybyliśmy – w dniu Bożego Ciała – w procesji eucharystycznej przed Poznańską Katedrę. Ta procesja ma wielkie znaczenie dla naszej wiary i życia chrześcijańskiego.

Jest ona najpierw wyznaniem wiary w obecność Chrystusa pod postaciami eucharystycznymi. Ona potwierdza naszą wiarę w Chrystusa żywego i rzeczywiście obecnego w Najświętszym Sakramencie, w Eucharystii. Ona pozwala nam publicznie adorować i wychwalać Pana za to, że w sakramencie Eucharystii nadal nas miłuje „aż do końca”, aż po ofiarę złożoną ze swojego ziemskiego życia. Dziś publicznie potwierdzamy naszą wiarę w Eucharystię, która jest sercem Kościoła.

Procesja ta posiada również niebagatelne znaczenie dla życia chrześcijańskiego. Przypomina ona, że nasza więź z Bogiem nie ogranicza się do wewnętrznej przestrzeni serca człowieka – „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego” (Ap 3,20), lecz że domaga się ona także zewnętrznego wyznania wiary. Chrześcijaństwo zawsze sprawdza się w życiu, w codziennej walce o wierność Ewangelii, o powstawanie z naszych grzechów, o przebaczenie i jedność. Sami nie jesteśmy w stanie wyjść obronną ręką z tej walki. Potrzebujemy obecności Chrystusa. Potrzebujemy Jego pomocnej dłoni. Procesja Bożego Ciała jest właśnie znakiem takiej dynamicznej, braterskiej i miłosiernej pomocy Chrystusa w codzienności naszego życia, w naszych zwykłych ludzkich zmaganiach o wierność Bogu i sobie.

W tym słowie zamykającym dzisiejszą procesję pragnę podjąć refleksję skoncentrowana tylko wokół dwóch tematów: Eucharystii jako życiodajnego pokarmu i przygotowywanego poznańskiego spektaklu „Golgota Picnic” jako pokarmu śmiercionośnego.

1.         ŻYCIODAJNY POKARM

Najpierw o pokarmie życiodajnym. Dzisiejsza uroczystość jest bowiem nierozłącznie związana z Ostatnią Wieczerzą Chrystusa, w czasie której ustanowił On Eucharystię. Podczas Wieczerzy Paschalnej Jezus wziął w swoje ręce chleb i po odmówieniu błogosławieństwa połamał go i podał uczniom, mówiąc: „Bierzcie, to jest Ciało moje”. Następnie wziął kielich, odmówił dziękczynienie, podał im, i pili z niego wszyscy. I rzekł: „To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana” (Mk 14, 22-24). Tymi słowami Jezus ofiarował swoje życie za nas.

Gdy mówił o swoim ciele – „To jest moje Ciało, które za was będzie wydane” – nie należy przez to rozumieć wyłącznie Jego ciała – w odróżnieniu od duszy i ducha – ale całą Jego osobę. On cały ofiarował się za nas. „Nikt mi go [życia] nie odbiera, lecz Ja sam z siebie je oddaję” (J 10,18). Wprawdzie Jego życie zostanie Mu odebrane dopiero na krzyżu, ale już wcześniej – podczas Ostatniej Wieczerzy – On sam je dobrowolnie oddał. Tak więc ustanowienie Eucharystii było uprzedzeniem i zaakceptowaniem przez Jezusa Jego własnej śmierci. Św. Efrem Syryjczyk tak pisze: „W czasie wieczerzy Jezus sam złożył siebie w ofierze; na krzyżu został złożony w ofierze przez innych (Hymn o ukrzyżowaniu, 3, 1).

„To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana”. W tym geście Jezus przedstawia samego siebie jako prawdziwą i ostateczną ofiarę, w której dokona się ekspiacja, dokona się zadośćuczynienie za nasze grzechy. Jego Krew będzie wylana „za wielu” (por. Iz 53,5.12). Dzięki Jego śmierci urzeczywistni się proroctwo o nowym Przymierzu, opartym na wierności i nieskończonej miłości Syna. Będzie to Krew Przymierza silniejszego od wszystkich grzechów ludzkości.

„Oto wielka tajemnica wiary!” Nie powinniśmy się dziwić, że również dziś wielu ludziom trudno jest uznać rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii, ponieważ chodzi tu o rzeczywistość tajemniczą, która przekracza wszelkie ludzkie rozumienie. Inaczej być nie może. Tak było poczynając od tego dnia, w którym Jezus otwarcie powiedział w synagodze w Kafarnaum, że przyszedł dać nam na pokarm swoje Ciało i swoją Krew (por. J 6,26-58). Eucharystia była i będzie „znakiem sprzeciwu” i tylko tym może pozostać, ponieważ w obliczu Boga, który staje się ciałem i poświęca samego siebie za życie świata, ludzka mądrość zawodzi.

Mimo tego, my utożsamiamy się z wiarą Piotra i apostołów i wraz z nimi głosimy: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6,68). Razem z apostołami wyznajemy wiarę w Chrystusa żywego i obecnego w Eucharystii: „Jest pewności naszej skała, że się chleb przemienia w Ciało, wino zaś się staje Krwią” (sekwencja Lauda Sion Salvatorem).

Słowa wypowiedziane przez Jezusa w czasie Ostatniej Wieczerzy były aktem założycielskim Kościoła. W czasie Ostatniej Wieczerzy – wraz z ustanowieniem Eucharystii – został założony Kościół.  W tych słowach Jezus ofiarował swoim uczniom coś, co ich zjednoczyło i utworzyło z nich wspólnotę. Kościół stał się sobą, stał się jednością. Przez zapowiedzianą śmierć Chrystusa został otwarty na cały świat i na całą historie. W uroczystość Bożego Ciała ta tajemnica jest ukazywana Ludowi Bożemu, aby medytował nad nią i ją adorował. By zrozumiał, że to, co Jezus ofiarował nam w zaciszu Wieczernika – tj. Jego bezgraniczną miłość – nie jest zastrzeżone dla nielicznych, ale jest przeznaczone dla wszystkich.

„Oto boski chleb aniołów, dla pielgrzymów wśród padołów, dla synowskich jeno stołów”. Podobnie jak manna dla Izraela na pustyni, tak Eucharystia jest dla każdego pokolenia chrześcijan niezbędnym pokarmem, którym się odżywia, gdy idzie przez pustynię tego świata, pustoszonego przez systemy ideologiczne i ekonomiczne, które nie wspierają życia, lecz je niszczą; które zamiast ducha służby i miłości dyktują logikę siły i posiadania, przemocy i śmierci. W takiej właśnie codzienności Jezus wychodzi nam naprzeciw i przypomina: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6,51).

2.         POKARM ŚMIERCIONOŚNY

a.         Ale oprócz tego pokarmu życiodajnego, jakim jest Eucharystia, dociera do nas niemal codziennie inny pokarm, który niesie spustoszenie nie tylko życia doczesnego, ale i wiecznego. Przykładem takiego zatrutego pokarmu są bluźniercze spektakle, wyśmiewające w ordynarny sposób naszego Zbawiciela. Drwiące z krzyża, który jest symbolem wszelkiego ludzkiego cierpienia (patrz Golgota Wschodu, Pawiak, czy Fort VII).

Być może są one tylko częścią budowania własnego wizerunku na skandalu, będącym nieraz zwyczajnym sposobem funkcjonowania branży rozrywkowej, aspirującej do miana artystycznej. Sposobem przyciągnięcia uwagi, poprzez atakowanie dóbr prawnych, między innymi uczuć religijnych.

Spektakle te należą do – wydaje się – dominującego obecnie typu kultury, postrzegającej człowieka głównie przez pryzmat jego cielesności, emocjonalności i subiektywności. Skupiające widza na tych sferach ludzkiej rzeczywistości, w których granice naszej wolności są najmniejsze i w których najłatwiej nam wolność utracić.

Ów typ kultury – nazwany przez św. Jana Pawła II liberalizmem prymitywnym – stara się postawić na najwyższym piedestale wolność. Wolność – twierdzi się – dopiero wtedy staje się prawdziwą, kiedy nie ma przed sobą żadnych ograniczeń. Wolnym jest ten, kto nie jest czymkolwiek skrępowany; kto żyje wyłącznie według własnych osądów. Idąc tym tropem, jestem wolny wtedy, dopiero wtedy kiedy każdemu mogę podać bezkarnie cyjanek. Jest to próba oderwania się wolności od jej wymiaru etycznego – od wymiaru dobra i zła moralnego, co w konsekwencji prowadzi do uwolnienia człowieka od odpowiedzialności etycznej, do jego degradacji i uruchomienia najniższych instynktów ludzkiej natury. Zło gasi się złem, podobnie jak czyni ten, kto gasi pożar benzyną. „Człowiek jest wolny. Człowiek może powiedzieć Bogu: nie. Człowiek może powiedzieć Chrystusowi: nie. Ale – pytanie zasadnicze: czy wolno? I w imię czego wolno?” (św. Jan Paweł II).

Szczególnym objawem błędnego myślenia o wolności jest przekonanie, że polega ona na niezależności od zasad moralnych. Ten błąd myślowy występuje często w świecie nauki i sztuki. Twierdzi się tam dość często, że naukowiec, podobnie jak artysta, powinien kierować się wyłącznie swoimi celami – a więc naukowiec postępem wiedzy, a artysta wyrażaniem swoich ideałów – bez względu na jakiekolwiek zasady moralne. Gdyby tak było naprawdę, gdyby nauka miała być wolna od zasad moralnych, to nie byłoby żadnego tytułu, aby oskarżać lekarzy niemieckich, przeprowadzających doświadczenia na więźniach obozów koncentracyjnych. Szkodliwość tak rozumianej wolności jest oczywista (por. J. Bocheński, Sto zabobonów, Kraków 1992, 139).

W swojej książce pt. „Pamięć i tożsamość” św. Jan Paweł II pisał: „Jeżeli jestem wolny, to znaczy, że mogę używać własnej wolności dobrze albo źle. Jeżeli używam jej dobrze, to i ja sam przez to staję się dobry, a dobro, które spełniam, wpływa pozytywnie na otoczenie. Jeżeli zaś źle jej używam, konsekwencją tego jest zakorzenienie się i rozprzestrzenianie zła we mnie i w moim środowisku”.

b.         „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli” – pisze św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. Pan Bóg dał człowiekowi możliwość decydowania o własnym losie (por. Syr 15,14), aby ten – z własnej woli – szukał swojego Stworzyciela, a trwając przy Nim w wolności, osiągał pełną i błogosławioną doskonałość.

Wolność urzeczywistnia się jako zdolność odrzucania tego, co jest moralnie negatywne, w jakiejkolwiek formie się to przedstawia. Jako zdolność do zachowania rzeczywistego dystansu wobec wszystkiego, co może przeszkadzać we wzroście osobistym, rodzinnym i społecznym. Pełnia wolności polega na rozporządzaniu sobą, w świetle autentycznego dobra, wpisanego w horyzont powszechnego dobra wspólnego.

Zasada korzystania z wolności jest prosta. Korzystając z jakiejkolwiek wolności, nie wolno nam naruszać praw innych osób. Korzystając z wolności słowa, nie wolno poniżać, wyśmiewać i obrażać innych ludzi i wartości przez nich wyznawanych. Poszczególni ludzie i zbiorowości ludzkie w korzystaniu ze swoich praw są zobowiązani prawem moralnym do brania pod uwagę również praw innych ludzi oraz swoich obowiązków wobec innych i wobec dobra wspólnego wszystkich, ponieważ „wolność nie jest w pierwszym rzędzie prawem jednostki, lecz odpowiedzialnością wobec bliźnich” (J. Ackermann, Dietrich Bonhoeffer. Wolność ma otwarte oczy, Poznań 2007, 14).

c.         Jaka więc będzie nasza odpowiedź na tego rodzaju smutne spektakle? Niektórzy rwą się do rękoczynów, przekonani, że zło należy złem zwyciężać. Przekonani, że bluźnierców należy eliminować, podobnie jak czynią to pewne radykalne odłamy islamu, zgodnie ze starotestamentalnym prawem: „Wtedy Pan powiedział do Mojżesza: «Każ wyprowadzić bluźniercę poza obóz. Wszyscy, którzy go słyszeli, położą ręce na jego głowie. Cała społeczność ukamienuje go. Potem powiesz Izraelitom: Ktokolwiek przeklina Boga swego, będzie za to odpowiadał. Ktokolwiek bluźni imieniu Pana, będzie ukarany śmiercią. Cała społeczność ukamienuje go. Zarówno tubylec, jak i przybysz będzie ukarany śmiercią za bluźnierstwo przeciwko Imieniu»” (Kpł 24,13-16 ). Na nieszczęście, nasz Zbawiciel został zabity w oparciu o taką zasadę.

Chrześcijanie sprzeciwiają się takiemu rozwiązywaniu, ponieważ nie żyjemy w czasach Starego, ale w czasach Nowego Testamentu. Żyjemy w czasach oświeconych światłem Ewangelii miłosierdzia. Dlatego – jak pisał kard. Hlond – błąd i fałsz będziemy uważali zawsze za błąd i fałsz. Grzech za grzech. Przewrotność za przewrotność (por. ks. kard. August Hlond, List pasterski „O katolickie zasady moralne”,1936). Gdybyśmy milczeli, bylibyśmy „milczącymi” i bezużytecznymi psami Kościoła. Dlatego też nigdy nie uznamy powiedzenia: „wolność ekspresji, nawet wulgarnej, jest dla nas święta” – za hasło rozumne.

Wszelkie zamachy na Boga, wiarę, moralność, społeczeństwo i państwo chcemy zwalczać legalnymi środkami. Stąd też nigdy nie poniżymy się do poziomu zachowań agresywnych młodych ludzi, którzy w Poznaniu próbowali przerwać wykład ks. prof. Pawła Bortkiewicza. Wolność bowiem jest twórcza w życiu społecznym, jeśli urzeczywistnia się w granicach wspólnego dobra i publicznego porządku (por. Centisimus annus, 42). Autentyczna wolność buduje porządek społeczny (por. Centisimus annus, 13).

Mimo tego, każdego człowieka – także ludzi błądzących – będziemy kochali jako naszych bliźnich i polecali ich miłosierdziu Bożemu. Autentyczne chrześcijaństwo niesie bowiem w sobie wielkoduszność, wyrażającą się najprościej w zawołaniu: „Zło dobrem zwyciężaj”. Z jednej strony zło musi zostać nazywane po imieniu – niezależnie od tego, czy popełnili je „swoi” czy „obcy”. Z drugiej zaś strony nie uważamy zła za jakąś absolutną siłę, która dominuje nad dobrem, dlatego właśnie nienawiść do zła nie może być naczelną zasadą naszego postępowania. Dlatego nasza procesja w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego – w piątek dnia 27 czerwca – kończąca się nabożeństwem wynagradzającym, będzie dalekim od jakiejkolwiek nienawiści, jednym, wielkim aktem ekspiacji za wszelkie bluźnierstwa uderzające w osobę naszego Zbawiciela.

ZAKOŃCZENIE

Drodzy Czciciele Jezusa Eucharystycznego! Karmieni Chrystusem, my – Jego uczniowie – mamy od dawna naszą wspólną misję. Mamy być „duszą” tego miasta (por. List do Diogneta, 6), zaczynem jego odnowy. Mamy być chlebem „łamanym” dla wszystkich, zwłaszcza dla tych, którzy żyją w sytuacjach niedostatku, ubóstwa i cierpienia fizycznego i duchowego. Mamy być świadkami ofiarnej miłości, która pulsuje w Eucharystii. Dlatego modlimy się:

„Chwały przedmiot nad podziwy,
Chleb żyjących, pokarm żywy,
Dzisiaj się przedkłada nam. […]

Bierze jeden, tysiąc bierze,
Ten, jak tamci, w równej mierze,
Wzięty zaś nie ginie Pan.

Biorą dobrzy i grzesznicy,
Lecz się losów przyjrz różnicy:
Życie tu, zagłada tam.

Złym śmierć niesie, dobrym życie:
Patrz, jak w skutkach rozmaicie
Czyn ujawnia się ten sam”

(Lauda, Sion, Salvatorem)