Spotykamy się dzisiaj – w 65 rocznicę utworzenia tutejszej parafii Chrystusa Wieczystego Kapłana – na dziękczynnej Eucharystii z podziękowaniem Panu Bogu za minione lata oraz prośbą o błogosławieństwo na przyszłość. Z wdzięcznością wspominamy dzieło budowniczego tej parafii ks. kan. Stanisława Sobczaka, ale też i tego, który dzisiaj prowadzi w niej duszpasterstwo, ks. kan. Andrzeja Grzelaka i wszystkich wikariuszy, którzy wspomagali tutejszych proboszczów. Myślę o wszystkich tutejszych parafianach, którzy budowali tutejszą wspólnotę, także o tych, którzy już pomarli.

Mając przed oczyma waszą wspólnotę chciałbym teraz rozważyć – razem z wami – temat cierpliwej wytrwałości, jaki nam proponują dzisiejsze czytania liturgiczne. Ten temat został tam przedstawiony w trzech odsłonach; najpierw jako zapowiedź, następnie jako wzór i wreszcie jako zachęta. Zapowiedzią był prorok Jeremiasz, będący zapowiedzią  cierpiącego Chrystusa. Wzorem jest ogień Ducha Świętego, którego przynosi Jezus. Wreszcie zachętą są słowa wzywające do wytrwałości, które przekazuje nam dzisiejszy fragment z Listu do Hebrajczyków.

1.      ZAPOWIEDŹ (Jer 38,4-6. 8-10)

A zatem pierwsza sprawa to cierpliwa wytrwałość proroka. Jej ilustracją jest postawa Jeremiasza w oblężonej przez Babilończyków Jerozolimie (587 przed Chr.), w której obrońcy miasta – usłyszawszy o nadchodzącej pomocy w postaci wojsk egipskich – nabrali nadziei na ocalenie miasta i postanowili dalej się bronić. Tę sytuację można łatwiej zrozumieć, wpatrując się w losy wojny na Ukrainie.

Nadzieje obrońców rozwiewa jednak Jeremiasz: „Oto wojsko faraona, które spieszy wam z pomocą, wróci do swego kraju, do Egiptu. Chaldejczycy zaś powrócą i podejmą walkę przeciw temu miastu, zdobędą je i spalą ogniem” (Jer 37,8). Przywódcy miasta usłyszawszy to „rozgniewali się na Jeremiasza i bili go, następnie wtrącili do więzienia w domu Jonatana, kanclerza, który zamienili na więzienie. Za odważne mówienie prawdy i upominanie króla Sedecjasza prorok znalazł się w więzieniu. Zamknięto go w sklepionym lochu, gdzie pozostawał przez dłuższy czas (Jer 37,15-16). Była to pierwsza próba wytrwałości proroka.

Dostrzegłszy niebezpieczeństwo swojej śmierci, prorok ubłagał króla, aby ten zmienił miejsce jego uwięzienia. Tym razem więc Jeremiasz dostał się pod straż w wartowni (Jer 37,21). Było to jego drugie więzienie. Ale i tutaj – mimo dalszego zagrożenia śmiercią – prorok nie ustępuje: jeśli oblężeni będą trwać w oporze, zostaną pokonani przez głód, epidemię i miecz a miasto ulegnie zagładzie (Jer 38,2), jeśli natomiast skapitulują, Jerozolima ocaleje a król i wszyscy jej mieszkańcy ujdą z życiem. To druga próba wytrwałości proroka.

Król i jego ministrowie oraz generałowie nie mają w dalszym ciągu zamiaru okazać posłuszeństwa słowom proroczym. Czyniąc tak musieliby wydać się bezwarunkowo w ręce wroga, nie mając żadnych gwarancji poza samymi słowami Jeremiasza. Postanawiają więc: „Niech umrze ten człowiek, bo naprawdę obezwładnia on ręce żołnierzy, którzy pozostali w tym mieście, i ręce całego ludu, gdy mówi do nich podobne słowa”. Tym razem więc – w zamiarze zgładzenia go – wrzucono Jeremiasza do trzeciego więzienia, tj. do zbiornika pełnego błota. Ale prorok dalej nie ustępuje, przekonany o prawdomówności Boga jest raczej gotów cierpieć dla słowa Bożego. Czas szybko potwierdził prawdziwość słów Jeremiasza. Jerozolima nie chciała słuchać Boga, wolała słuchać ludzi, skutkiem czego została zdobyta. Połowę ludzi wycięto w pień, drugą połowę zabrano w niewolę a królowi wyłupiono oczy.

Sam Jeremiasz ocalał. Całkiem niespodziewanie – jak w przypowieści o dobrym Samarytaninie – zanurzonemu w błocie prorokowi przyszedł z pomocą cudzoziemiec, a nie żaden rodak. Pan posłużył się miłosiernym cudzoziemcem, w celu uchronienia sprawiedliwego Izraelity od niechybnej śmierci. Ówczesne uczucia  ocalonego Jeremiasza celnie oddają słowa  psalmisty: Złożyłem w Panu całą nadzieję; On schylił się nade mną i wysłuchał mego wołania. Wydobył mnie z dołu zagłady i z kałuży błota, a stopy moje postawił na skale i umocnił moje kroki” (Ps 40,3). W ten sposób – poprzez swoją cierpliwą wytrwałość Jeremiasz stał się zapowiedzią losu Chrystusa.

2.      WZÓR (Łk 12,49-53)

a.      A teraz druga sprawa, czyli wzór. Pan Jezus mówi: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął […] Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12,49.51). Zazwyczaj ogień – czego dowodem ostatnie pożary we Francji – bywa żywiołem nieprzyjaznym, narzędziem zniszczenia i nieszczęścia. Ogień, który Jezus przyszedł rzucić na ziemię jest inny. Jest to sam Duch Święty, który w dniu Pięćdziesiątnicy spoczął na apostołach w postaci ognistych języków. Duch Święty jest tym Ogniem, który przemienia nas, należących do Chrystusa, w ofiarę miłą Bogu i sprawia, że coraz bardziej jesteśmy w Chrystusie, a Chrystus w nas.

A w piątej modlitwie eucharystycznej czytamy: „Przyjmij także nas, Ojcze Święty, razem z ofiarą Jezusa Chrystusa, i przez udział w Uczcie eucharystycznej daj nam swego Ducha, aby została usunięta wszelka przeszkoda na drodze do zgody i aby Kościół jaśniał pośród ludzi jako znak jedności i narzędzie pokoju”.

Kiedy dar Jezusa – tj. Duch Święty, Duch miłości – zamieszka w nas i gdy poddajemy się rzeczywiście Jego kierownictwu, wówczas w naszym życiu pojawią się błogosławione owoce Jego obecności, do których należą między innymi radość i pokój. Tam, gdzie Duch Święty sprawuje swoje rządy w duszy człowieka, tam: „wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani zgubnie działać” (Iz 11,6.8-9). Ci którzy przyjmują kierownictwo Ducha Świętego, stają się ludźmi pokoju.

Ireneusz z Lyonu interpretuje ten tekst w następujący sposób: „Co się tyczy wzajemnej zgody i pokoju między obcymi sobie zwierzętami, przeciwstawnej natury i wrogiej sobie, to prezbiterzy mówią, że rzeczywiście odnosi się to do przyszłego przyjścia Chrystusa, gdy on sam będzie panował nad wszystkim. Już w sposób symboliczny wskazuje na zgodne zgromadzenie w pokoju, w imię Chrystusa, ludzi różnego pochodzenia i różnych obyczajów. Oto razem ze sprawiedliwymi – którzy upodobnili się do wołów, jagniąt, koźląt i małych dzieci, ponieważ nie czynią nikomu krzywdy – są te kobiety i mężczyźni, którzy wcześniej z powodu chciwości zdawali się być jak dzikie zwierzęta i to tak, że niektórzy z nich noszą podobieństwo do wilków czy lwów, które rozszarpują dobra słabszych i walczą z równymi sobie. […] i oto ci zbierają się w jedno imię dzięki łasce Bożej, a idąc za sprawiedliwymi obyczajami zmieniają swoją dziką naturę. Ci, którzy wcześniej byli tak okrutni, że nie pominęli żadnego dzieła bezbożności, poznając Chrystusa i wierząc mu, zmienili się, gdy tylko uwierzyli i to tak, że nie pomijają teraz żadnego nadmiaru sprawiedliwości. Taka oto jest wiara w Chrystusa, Syna Bożego, która dokonuje takiej zmiany wierzących w niego” (Wykład nauki apostolskiej, 61).

b.      A jednak ten sam Jezus – starając się wprowadzić pokój między ludźmi i społeczeństwami – w czasie swojej ziemskiej działalności wzbudzał i nadal wzbudza wiele silnych konfliktów, które prowadzą do rozdwojenia [διαμερισμον; Biblia Warszawska] pomiędzy ludźmi. Dwa są tego główne powody:

Po pierwsze, ponieważ miłość jest wymagająca, nie pozwala ona na neutralność. Nie można dwom panom służyć. Miłość domaga się zajęcia stanowiska. Kto jest z prawdy, ten słucha głosu Chrystusa (J 18,37) a kto z prawdy nie jest, ten nie słucha Jego głosu. To  pierwsza przyczyna rozdwojenia i rozłamu.

Po drugie, miłość domaga się wolności od grzechu i zła. Ogień Ducha Świętego, Ogień Bożej miłości musi najpierw spalić zło i oczyścić człowieka w sensie duchowym. Jedni są otwarci na ten oczyszczający wpływ, a inni są zamknięci. Wskutek czego ten, kto idzie za Chrystusem staje się niejako automatycznie znakiem sprzeciwu wobec grzechu i zła (Łk 2,34). Ale – co należy mocno podkreślić – „rozdwojenie” nie oznacza nienawiści do grzeszników, gdyż ta jest sprzeczna z Jezusowym przykazaniem miłości. „Rozłam” oznacza jedynie oddzielenie się od grzechu i stanięcie po stronie dobra.

Dzisiejsza Ewangelia jest więc otrzeźwieniem dla tych, którzy chcieliby traktować chrześcijaństwo jako religię świętego spokoju. Spójrzmy, o ile błahych drobnostek potrafimy się nieraz wykłócać w rodzinach czy z sąsiadami. Złe emocje rozpalają nas do czerwoności, spory i urazy trwają całymi latami. Nie chcemy ustąpić ani o milimetr i chcemy walczyć o swoje racje, gdy idzie o jakieś głupstwa. Natomiast gdzie idzie o prawdę, o godność ludzkiego życia, o wiarę i zbawienie, jakże trudno jest nam otworzyć usta albo raczej wolimy ustąpić, by nie psuć miłej atmosfery i nie narazić się – nie daj Boże – na oskarżenia o katolicki fundamentalizm. Ów chory pacyfizm z całą premedytacją kształtuje przekonanie, że chrześcijanie powinni się ze wszystkimi zgadzać, wszystkiemu przytakiwać i w ogóle przepraszać za to, że żyją. A wszystko w imię rzekomej miłości bliźniego i budowania pokoju. W rzeczywistości zaś – dla świętego spokoju świata. Chrześcijaństwo w takim wydaniu byłoby faktycznie „opium dla ludu”, bez żadnego rzeczywistego wpływu na życie i zbawienie. Tymczasem dobro i zło nie mogą zostać pomieszane, podobnie jak nie da się zmieszać ze sobą wody i oliwy. Nawet jeśli spróbujemy to uczynić, i tak rozdzielą się one na nowo. Oliwa wypłynie na wierzch.

Ewangelia – wybrana jako zasada życia – zawsze będzie budzić sprzeciw, często nawet sprzeciw ze strony najbliższych. Kto poważnie traktuje Ewangelię, ten musi wybierać między lojalnością wobec Chrystusa a lojalnością wobec rodziny. „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. I „kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. Jeśli moje posłuszeństwo Chrystusowi nie podoba się moim bliskim, to lepszą jest rzeczą dla mnie, że oczekiwania moich bliskich nie zostaną spełnione, niż – gdyby w imię miłości do bliskich – nie spełniła się wola Boża. Przypomnijmy sobie trzy więzienia Jeremiasza, znoszone z cierpliwą wytrwałością.

3.      ZACHĘTA (Hbr 12,1-4)

a.       Wreszcie trzecia i ostatnia sprawa to zachęta do wytrwałości. Dzisiejsze słowa z Listu do Hebrajczyków przynosiły kiedyś – chrześcijanom, których dotykał czas próby, cierpienia i prześladowanie – zachętę do wytrwałości (υπομονη). Tym, co pozwalało im wytrwać w niezwykle trudnych sytuacjach było wpatrywanie się w przykład Jezusa, który „zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy na tronie Boga” (Hbr 12,2).

W dziejach zbawienia istnieje wiele przykładów ludzi niezachwianej wiary i wytrwałości, którzy podążali szlakiem wytyczonym przez Chrystusa, nawet uprzedzając Jego czasy. Takimi świadkami (οι μαρτυρες) wiary i wytrwałości byli patriarchowie i prorocy, święci i błogosławieni, którzy ukończyli już bieg swego ziemskiego życia, wiary ustrzegli i otrzymali wieniec zwycięstwa. Od nich możemy czerpać wzór wytrwałości. I nawet jeśli dzisiejsza zasadniczo ahistoryczna mentalność tworzy sporą trudność w tworzeniu żywej więzi z ludźmi z przeszłości, to jednak nie możemy zapominać, że między patriarchami a ludźmi do których był skierowany List do Hebrajczyków też rozciągał się okres ponad tysiąca lat. A poza tym, istnieją przecież współcześni nam męczennicy Kościoła, których przybywa także wraz z nowożytnością.

Ale nawet najwięksi świadkowie niezachwianej wiary i wytrwałości z przeszłości są tylko bladym echem wiary i wytrwałości Jezusa, który jest naszym boskim wzorem. Wpatrujmy się więc w Jezusa. Rozważajmy, jaką cenę zapłacił On za to, abyśmy i my wytrwali w wierze. „Zważcie więc na Tego, który ze strony grzeszników tak wielką wycierpiał wrogość wobec siebie, abyście nie ustawali, załamani na duchu” (Hbr 12,3).

b.      Bóg w dalszym ciągu wychowuje nas – podobnie jak wychowywał dawnych świadków wiary – posługując się swoją paideią, czyli własną formacją umysłów i serc (Hbr 12,5-11; por. Prz 3,11-12). W tej Bożej pedagogii obecność przeciwności, prześladowania i krzyża w naszym życiu nie jest znakiem porzucenia nas przez Boga, ale jest znakiem tego, że Pan Bóg traktuje nas jako swoje dzieci (Hbr 12,8).

Bóg zezwala na próbowanie naszej wytrwałości nie dlatego, że jest mściwym i bezwzględnym sadystą, który ma zamiłowanie w zadawaniu nam cierpienia, On to czyni dla naszego dobra, „aby nas uczynić uczestnikami swojej świętości” (Hbr 12,10). Co nieco z tego sposobu zachowania się Boga możemy zrozumieć patrząc na ręce chirurga, który oczyszcza ranę, sprawiając nam ból, lecz nie wyrządza nam krzywdy.

Jak uczy św. Jan Chryzostom: „Aby zaś uczniowie słysząc słowa: ‚Będą wam urągać, prześladować was i mówić kłamliwie wszystko złe na was’, nie lękali się podjąć dzieła, mówi: Jeśli nie jesteście gotowi na to wszystko, na próżno was wybrałem. Przeciwności pojawią się na pewno; nie uczynią wam jednak nic złego, ale tylko wydadzą świadectwo waszej wytrwałości. Jeśli natomiast ulękniecie się i zaniechacie należnej gorliwości, daleko bardziej ucierpicie; cały świat was surowo osądzi i doznacie wzgardy od wszystkich. To właśnie oznacza podeptanie przez wszystkich” (Jan Chryzostom, Homilia do Ewangelii św. Mateusza 15,7).

A zatem „trwajmy w karności! (ει παιδειαν – Hbr 12,7), skoro – walcząc przeciw grzechowi – nie zostaliśmy jeszcze „świadkami” (męczennikami). Trzeba, abyśmy – podobnie jak Jezus – „opierali się aż do krwi, walcząc przeciw grzechowi”, bo jak istnieje chrzest z wody, tak też istnieje „chrzest ognia”, czyli próba przeciwności, męki i śmierci, w której nasz Zbawiciel wytrwał.

„Oto rolnik czeka wytrwale na cenny plon ziemi — pisze św. Jakub — dopóki nie spadnie deszcz wczesny i późny. Tak i wy bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze, bo przyjście Pana jest już bliskie” (Jk 5,7-8). Porównanie z rolnikiem jest bardzo wymowne: ten, kto obsiewa pole, musi przez kilka miesięcy cierpliwie i wytrwale oczekiwać, ale wie, że nasiona w tym czasie przechodzą cykl swoich przeobrażeń dzięki deszczom jesiennym i wiosennym. Rolnik nie jest fatalistą, lecz wzorem pewnego sposobu myślenia, w którym zachodzi równowaga między wiarą a rozumem. Z jednej strony zna prawa przyrody i wykonuje dobrze swoją pracę, z drugiej zaś ufa Opatrzności, gdyż niektóre podstawowe sprawy są nie w jego rękach, lecz w rękach Boga. Cierpliwość i wytrwałość stanowią właśnie syntezę ludzkiego zaangażowania i zaufania Bogu (por. Benedykt XVI, Bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze. Rozważanie przed modlitwą ‚Anioł Pański’ – 12.12.2010).

„Nic na świecie nie zastąpi wytrwałości. Nie zastąpi jej talent – nie ma bowiem nic powszechniejszego niż ludzie utalentowani, którzy nie odnoszą sukcesów. Nie uczyni niczego sam geniusz – nie nagradzany geniusz to już prawie przysłowie. Nie uczyni niczego też samo wykształcenie – świat jest pełen ludzi wykształconych, o których zapomniano. Tylko wytrwałość i determinacja są wszechmocne” (Calvin Coolidge).

ZAKOŃCZENIE

Na koniec, wyrazy najgłębszego szacunku i podziękowania najpierw dla bł. Stefana kard. Wyszyńskiego, który powołał do życia tutejszą parafię i wspierał ją materialnie, zdając sobie sprawę z rosnących potrzeb duszpasterskich, jakie istniały w tej dzielnicy Gniezna.

Podziękowania dla budowniczego tutejszego kościoła a zarazem pierwszego proboszcza, ks. Stanisława Sobczaka, którego zachowuję w mojej pamięci. Zdawał on sobie sprawę z tego, że przyszło mu pełnić nie tylko rolę budowniczego, ale także pasterza owczarni Chrystusa, „który pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1Tm 2,4).

Serdeczne podziękowania dla obecnego Proboszcza, ks. Andrzeja Grzelaka, mojego radosnego towarzysza studiów seminaryjnych, poważnie wykształconego liturgisty, co odbija się w estetyce i kunszcie wystroju wnętrza tutejszego kościoła i – jak mniemam – sprawia, iż ta parafia przoduje w duszpasterstwie liturgicznym całej archidiecezji gnieźnieńskiej.

Podziękowania dla wszystkich księży wikariuszów, którzy w ciągu tych lat duszpasterzowali tutaj jako najbliżsi współpracownicy proboszczów, wspierając ich w posłudze parafialnej i szkolnej, tak aby wspólnymi siłami wypełniać posługę duszpasterską w parafii, za którą byli i są razem odpowiedzialni.

Dziękujemy wszystkim osobom życia konsekrowanego związanym z tutejszą parafią, którzy dla miłości Chrystusa porzucili wszystko i oddali się Jemu na służbę. Spraw Panie Boże, aby – naśladując Chrystusa – wiernie wypełniali swoje śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa oraz służyli Tobie i braciom w pokorze serca.

Ta rocznica jest też stosowną chwilą do podziękowania wszystkim wiernym świeckim, bez których wsparcia nie można sobie wyobrazić ani powstania tego kościoła, ani rozwoju tutejszej parafii. W niej szukajcie moi Drodzy królestwa Bożego przez zajmowanie się sprawami świeckimi i kierowanie tymi sprawami po myśli Bożej.

Spoglądając wstecz na przebyte 65 lat, dziękujemy Bogu za wszystkie trudy i radości, za chwile mroczne i szczęśliwe, w których łatwo można dostrzec nieustanną obecność Ducha Świętego, który was prowadzi i podtrzymuje.

Chryste, Najwyższy i Wieczny Kapłanie – przez udział w tej Najświętszej Ofierze – umocnij naszą więź z Tobą. Przyjmij naszych zmarłych do chwały Twojego królestwa.

Maryjo, Matko Chrystusa, Tobie zawierzamy całą przyszłość tej pełnej wielkich wyzwań parafii, powierzonej opiece Twojego Syna.

Na koniec refleksyjna modlitwa o miłość nas wszystkich do Kościoła:

Był czas, gdy mogłem akceptować tylko Kościół doskonałych.
Najmniejsze rozdarcie jego szaty mnie gorszyło,
każdy ślad błota na niej mnie oburzał,
wszelka słabość powodowała potępienie
małego sędziego zagnieżdżonego w moim własnym wnętrzu.

Dzisiaj, na szczęście, zaczynam się leczyć z tych idealistycznych wymagań.
Zaczynam rozumieć, że był to Kościół moich marzeń a nie Kościół założony przez Ciebie. Kościół ten czasem objawia, ale czasem też zakrywa Boga,
choć w Bogu nie ma cienia ani zmarszczki, ani plamy.

Ale Twój i nasz Kościół składa się z ludzi, biednych, małych i słabych.
Teraz uczę się kochać i przyjmować z radością Kościół taki, jaki jest,

chociaż wciąż będę się modlił i starał, aby stawał się coraz bardziej czysty i piękny,
coraz bardziej podobny do Ciebie. Amen.