Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić… 100. rocznica śmierci arcybiskupa Edwarda Likowskiego

15-02-2015

Katedra Poznańska – 15.02.2015 r., VI Niedziela Zwykła

0
1538

Dzisiejsza Ewangelia przypomina nam cud Jezusa, który – „zdjęty litością” – lituje się nad trądem, który okalecza ciało, lecz jeszcze więcej nad tym, który rani duszę. Uzdrawiając z choroby fizycznej, Jezus udowadnia, że chce i może uzdrowić nas z choroby duchowej. W ten sposób ukazuje nam swoją misję, która dopełni się wtedy, kiedy On sam – przyjmując na siebie trąd grzechu – ukaże się jako „trędowaty”; „skazaniec wzgardzony i odepchnięty przez ludzi […] jako chłostany przez Boga i zdeptany” (Iz 53, 3–4).

Dlatego teraz, chciałbym, razem z Wami, przypomnieć sobie trzy różne sposoby podejścia do tej samej choroby, reprezentowane przez Mojżesza, Jezusa i arcybiskupa Likowskiego.

1. MOJŻESZ

Najpierw Mojżesz. Za jego czasów trąd był uważany niejako za kwintesencję wszystkich chorób. Co więcej, tę straszną chorobę traktowano jako konsekwencję grzechu; znak winy ciążącej nad człowiekiem z powodu popełnionego wcześniej zła. Gdy bowiem Miriam, siostra Mojżesza, zgrzeszyła, buntując się przeciw Bogu, który wybrał Mojżesza, zamiast niej i Aarona, „oto stała się nagle biała jak śnieg od trądu. Gdy Aaron do niej się zwrócił, spostrzegł, że była trędowata. Wtedy rzekł Aaron do Mojżesza: «Proszę, panie mój, nie karz nas za grzech, któregośmy się nierozważnie dopuścili i jesteśmy winni. Nie dopuść, by ona stała się jak martwy płód, który na pół zgniły wychodzi z łona swej matki». Wtedy Mojżesz błagał głośno Pana: «O Boże, spraw, proszę, by znowu stała się zdrowa»” (Lb 12,10-12). Pan Bóg wysłuchał wstawienniczej modlitwy Mojżesza.

Mojżesz nie tylko znał tę chorobę, ale posiadał również odnoszące się do niej prawodawstwo. Pośród tekstów Księgi Kapłańskiej znajdziemy „Prawo czystości” (Kpł 11-14), którego integralną częścią jest „Prawo odnoszące się do trądu” (Kpł 13-14): „To jest prawo odnoszące się do wszelkiej plagi trądu i grzybicy, trądu ubrania i domu, nabrzmienia, wysypki i białej plamy, aby pouczyć, kiedy coś jest czyste, a kiedy nieczyste. To jest prawo odnoszące się do trądu” (Kpł 14,54-57).

Czytany dzisiaj fragment Księgi Kapłańskiej najprawdopodobniej nie odnosi się tylko do choroby Hansena, ale także do innych, różnego rodzaju okresowych chorób skórnych (Kpł 13,1-44), które były uleczalne. „Nieczystym” czyniła człowieka tylko aktywna forma tej choroby. Mimo to sam dźwięk słowa „trąd” od zawsze budził w ludziach przerażenie. W krajach gdzie panował gorący klimat i liche warunki higieniczne, choroba ta była dość powszechna. Zaczynała się od niewielkich żółtych plam na ciele, które z czasem rosły, stawały się twardsze i ropiejące. Ciało w tych miejscach zaczynało gnić i odpadać; najczęściej były to palce u rąk i nóg, ramiona, czasami policzki, lub oczodoły. Dotknięte chorobą części ciała cuchnęły, ropiały a po jakimś czasie obumarłe odpadały, dlatego trędowaty przerażał samym swoim wyglądem, a ludzie stronili od niego z obawy przed zakażeniem.

„Prawo odnoszące się do trądu” – podobnie zresztą jak każde inne prawo – nie leczyło choroby, ale starało się chronić społeczność przed jej skutkami. Dążyło ono do odseparowania ludzi zdrowych od chorych. Orzekało czy dana osoba może brać udział w kulcie, czy też musi być z niego wykluczona, skoro kult domagał się całkowitej integralności biorącego w nim udział człowieka. Bycie nieczystym oznaczało brak „świętości”, czyli integralności koniecznej do spotkania ze Świętym Bogiem. W „Prawie o trądzie” nie chodziło o czystość w sensie moralnym, ale o brak integralności fizycznej, która była nie do pogodzenia ze świętością Boga (por. Pwt 23,2-3).

Przepisy te dotyczyły każdego Żyda, lecz w najwyższym zaś stopniu – kapłanów: „Tak mów do Aarona: Ktokolwiek z potomków twoich według ich przyszłych pokoleń będzie miał jakąś skazę, nie będzie mógł się zbliżyć, aby ofiarować pokarm swego Boga. Żaden człowiek, który ma skazę, nie może się zbliżać – ani niewidomy, ani chromy, ani mający zniekształconą twarz, ani kaleka, ani ten, który ma złamaną nogę albo rękę, ani garbaty, ani niedorozwinięty, ani ten, kto ma bielmo na oku, ani chory na świerzb, ani okryty liszajami, ani ten, kto ma zgniecione jądra. Żaden z potomków kapłana Aarona, mający jakąś skazę, nie będzie się zbliżał, aby złożyć spalaną ofiarę Panu” (Kpł 21,17-21).

Ówczesna higiena domagała się zatem prewencji w postaci ścisłej izolacji chorego, którego usuwano z przestrzeni rodzinnej, społecznej i religijnej. Przez cały czas trwania choroby trędowaty nie miał wstępu do miasta, ostrzegając postronnych samym swoim wyglądem: „Trędowaty, który podlega tej chorobie, będzie miał rozerwane szaty, włosy w nieładzie, brodę zasłoniętą i będzie wołać: ‘Nieczysty, nieczysty!’ Przez cały czas trwania tej choroby będzie nieczysty. Będzie mieszkał w odosobnieniu. Jego mieszkanie będzie poza obozem”, czyli poza miastem, dopóki nie wyzdrowieje (Kpł 13,45-46). Chorzy na trąd byli bezwzględnie izolowani od społeczeństwa w specjalnych gettach. Nie wolno było im zbliżać się do ludzkich domostw, ani do miejsc publicznych. Jeśli ktoś z trędowatych nie przestrzegał tych zasad, wówczas mógł zostać ukamienowany bez sądu. Nie był to sposób traktowania chorego charakterystyczny wyłącznie dla Izraelitów. Nie zapominajmy o tym, że jeszcze w dwunastowiecznej Francji istniało około dwóch tysięcy takich miejsc izolacji, czyli leprozoriów.


2. JEZUS

W przeciwieństwie do Prawa Mojżeszowego, które wykluczało trędowatych, zakazywało utrzymywania z nimi kontaktu oraz dotykania ich, Jezus – w scenie leczenia trędowatego – zbliża się do chorego na trąd, rozmawia z nim, dotyka go i uzdrawia. Podobnie uczyni zresztą później z dziesięcioma trędowatymi (por. Łk 17,12-19). Co więcej, uzdrowienia trędowatych stały się w oczach jego przyszłych uczniów dowodem na to, że Jezus jest Mesjaszem („niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia” – Mt 11,5).

a. „Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić” – mówi trędowaty do Jezusa, wyrażając tym samym swoją wiarę. Wiarę, która zrodziła się z czegoś więcej, aniżeli z samego pragnienia zdrowia. Trędowaty nie tylko uwierzył w to, że Jezus może go uzdrowić; on ponadto uwierzył, że Jezus może tego dokonać samym swoim słowem, myślą, aktem woli. W ten sposób dowiódł, że autentyczna wiara nie gubi się w subtelnych rozumowaniach. Ona posiada bardzo prostą logikę; Pan Bóg może uczynić wszystko, co zechce. Na tę bezgraniczną wiarę Jezus odpowiada: „Chcę bądź oczyszczony!”

Chrystus nie ogranicza się do powiedzenia „Chcę. Bądź oczyszczony”, On ponadto dotyka trędowatego. Jezus „zlitowawszy się” nad nim, wyciągnął rękę a Jego wyciągnięta ręka stała się znakiem boskiej władzy nad chorobą tego człowieka. Psalmista powie: „wyciągasz swą rękę, Twoja prawica mnie wybawia” (Ps 138,7). Przypomnijmy sobie, że – w podobnych okolicznościach – prorok Elizeusz nie chciał nawet widzieć na oczy trędowatego Naamana, ale – by wiernie zachować Prawo Mojżesza – pozostał w domu, ograniczając się do posłania Naamana, aby się wykąpał w Jordanie (por. 2Krl 5). Dotykając trędowatego, Chrystus ukazuje, że miłość jest większa od Prawa, a także że nic nie jest nieczyste dla człowieka czystego. Ręka Jezusa nie stanie się nieczystą przez dotknięcie trądu. To ciało trędowatego zostaje oczyszczone przez dotknięcie ręką świętą (por. Jan Chryzostom, Comment. in Matth., 25, 1).

Ta scena jest dla nas wzorem spotkania Zbawiciela z człowiekiem, w którym zostaje przywrócony pierwotny obraz Boży oraz który zostaje przywrócony do wspólnoty Ludu Bożego. Jezus objawia się tutaj jako dawca nowego życia, przywracający straconą ludzką godność.

b. Tę samą misję Zbawiciel przekazał nam, swoim uczniom: „Idźcie i głoście: ‘Bliskie już jest królestwo niebieskie’. […] oczyszczajcie trędowatych” (Mt 10,7-8). Kościół przez wieki starał się dochować wierności temu poleceniu, poprzez czyny miłosierdzia świadczone na rzecz trędowatych.

Dobrze znamy epizod z życia młodego Franciszka z Asyżu, który spośród wszystkich potworności świata najbardziej brzydził się trędowatymi, aż do momentu, kiedy – pewnego dnia, jadąc konno w pobliżu Asyżu – zobaczył na wprost siebie jednego z nich. Chociaż w najwyższym stopniu odczuwał wobec niego wstręt i obrzydzenie, to jednak – gorąco pragnąc stać się uczniem Chrystusa – zsiadł z konia i pocałował go. Po kilku dniach udał się do mieszkań ludzi trędowatych, wręczył każdemu pieniądze, i pocałował ich w rękę i usta. „W ten sposób to, co gorzkie, przyjął jako słodkie” – pisze brat Tomasz z Celano (Życiorys drugi świętego Franciszka z Asyżu, w: Źródła franciszkańskie, Kraków 2005, 566).

W międzyczasie Kościół wydał tysiące misjonarzy, kapłanów, zakonników (ich przykładem O. Beyzym, O. Żelazek) i zakonnic, ludzi świeckich, katechistów i lekarzy świeckich (jak dr Wanda Błeńska), którzy stali się przyjaciółmi trędowatych. Ich wielkoduszność inspirowała i inspiruje innych do kontynuowania walki także z różnymi innymi postaciami trądu, które doskwierają współczesnemu społeczeństwu; takimi jak np. głód, zacofanie, dyskryminacja, czy wykluczenie.

c. Ale trąd to nie tylko sprawa choroby fizycznej. Trąd stał się niejako automatycznie symbolem  choroby duchowej. Joinville, nadworny kronikarz św. Ludwika IX (+ 1270), zanotował pytanie skierowane do niego przez króla: „Co z dwojga wolelibyście: być trędowatym, czy popełnić grzech śmiertelny?” Joinville odpowiedział: „Wolałbym popełnić trzydzieści grzechów śmiertelnych niż być trędowatym” Na to król: „Mówicie jak wartogłów [szaleniec], bo powinniście wiedzieć, że żaden trąd nie jest tak szpetny jak grzech śmiertelny, albowiem dusza w grzechu śmiertelnym jest podobna do diabła, do czego żaden najszpetniejszy trąd nie jest podobny” (J. Dobraczyński, Doba krucjat, Warszawa 1968, s. 318).

Cudowne uzdrowienie trędowatego przez Jezusa zwraca naszą uwagę na to, że sprawą najwyższej wagi jest czystość serca: „O tym bowiem bądźcie przekonani, że żaden […] nieczysty, […] nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga” (Ef 5,5).

Tak – mimo najszlachetniejszych przykładów miłości miłosiernej Kościoła – misji Jezusa nie wolno sprowadzać do leczenia chorych i zaradzania potrzebom biednych, bo w ten sposób zostałaby ona zredukowana do samej doczesności. A przecież w misji Zbawiciela idzie o coś więcej; idzie o nowego człowieka, którego przeznaczeniem jest życie wieczne.

3. ARCYBISKUP EDWARD LIKOWSKI

Jednym z wybitnych uczniów Chrystusa, który zrozumiał ten doczesny i wieczny wymiar misji Chrystusa był arcybiskup Edward Likowski. Cała jego droga życiowa była albo przygotowaniem do duchowego wymiaru tej misji, albo była faktycznym jej wypełnieniem; leczeniem ludzi z „trądu” grzechów. Do tej misji przygotowywał się jako uczeń gimnazjalny, seminarzysta a potem wypełniał ją jako kapłan, jako biskup pomocniczy poznański (1887-1914) oraz arcybiskup gnieźnieński i poznański, Prymas Polski (1914-15). W 100. rocznicę jego śmierci wspominamy jego postać przekonani o tym, że kto nie zna swojej przeszłości, ten też nie rozumie swojej teraźniejszości.

Likowski urodził się we Wrześni (26 września 1836), czyli w mieście, z którym łączy się nazwisko arcybiskupa Stablewskiego, który przez 18 lat był tam proboszczem. Tam rozwijał on swoją działalność poselską. Stamtąd został powołany na urząd arcybiskupa.

Od 1850 był uczniem Królewskiego Katolickiego Gimnazjum w Ostrowie, a następnie Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu (1854), gdzie zdobył świadectwo dojrzałości (1857).

a. Po maturze zgłosił się do seminarium duchownego w Poznaniu, lecz został skierowany – przez arcybiskupa Przyłuskiego – na studia teologiczne w Münster (1857-1861), gdzie uzyskał licencjat (1861) i doktorat  (1866). Samo praktyczne przygotowanie do kapłaństwa dokonało się w seminarium gnieźnieńskiem (od czerwca 1861). Rektor gnieźnieńskiego seminarium duchownego zwracał uwagę na jego prawość, pobożność i bystry umysł. Miał natomiast zastrzeżenia do kazań i katechez, które – jego zdaniem – były zbyt mądre. W Gnieźnie Edward został wyświęcony na kapłana (21 grudnia 1861).

Po kilku miesiącach wikariatu w Kcyni (od 21 stycznia 1862), tego samego roku  rozpoczął nauczanie religii w gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu (od 7 listopada 1862-1865), gdzie został zastępcą kierownika (subregensem) alumnatu.

W 1864 roku arcybiskup Przyłuski zaproponował mu wykłady z zakresu filozofii w seminarium poznańskim, których nie przyjął ze względu na zamiłowania historyczne. Rok później podjął natomiast (29 września 1865) wykłady z zakresu historii Kościoła i prawa kanonicznego, po szeregu wybitnych poprzedników. Po dwóch latach (4 października 1867) arcybiskup Halka Ledóchowski ustanowił go regensem tegoż seminarium, co zazwyczaj wymaga dużego doświadczenia życiowego (i jego prokuratorem). Kiedy arcybiskup Ledóchowski znalazł się w Rzymie, Likowski towarzyszył mu jako teolog podczas I Soboru Watykańskiego (1869-1870).

W 1874 roku odbył kilkumiesięczną karę więzienia, za to, że nie zdradził nazwiska tajnego administratora diecezji. W czasie Kulturkampfu (1881-1887) wszedł w skład tajnego zarządu archidiecezją.

W 1887 roku został biskupem pomocniczym poznańskim. W 1914 roku został arcybiskupem gnieźnieńskim i poznańskim. Pierwszy ingres odbył w Poznaniu (24 września) a drugi w Gnieźnie (25 września). Tak zaczęło się jego posługiwanie, które dla każdego biskupa oznacza sprawowanie trzech urzędów; nauczania, uświęcania i przewodzenia Ludowi Bożemu.

b. Każdy biskup jest najpierw Nauczycielem. Wśród różnych posług biskupa szczególne miejsce zajęło głoszenie Słowa Bożego – biskup proklamuje je z odwagą oraz broni lud chrześcijański przed błędami, które mu zagrażają (por. Dyrektorium o pasterskiej posłudze biskupów, 119).

Jako arcybiskup – przygotował 11 listów pasterskich. Uczył, że: „Każde społeczeństwo tyle jest warte, ile są warte jego małżeństwa”. „Biada społeczeństwu, w którym poczucie świętości węzła małżeńskiego i wynikającego z niego obowiązku zamarło, a tem samym życie rodzinne się rozprzęgło!”. „Najpewniejszą próbą chrześcijańskiej i katolickiej rodziny, jest wychowanie dzieci” „Zwykle tak bywa, jaki dom, tj. jacy rodzice, takiemi bywają ich dzieci”. Gdy w trudnej sytuacji gospodarczej emigracja stała się koniecznością, wskazywał na groźbę utraty wiary, dobrych obyczajów i rodziny. Emigrantów zachęcał do modlitwy, sakramentów świętych , czytania prasy katolickiej oraz zrzeszania się w katolickich stowarzyszeniach.

Arcybiskup był ambitnym, wytrwałym i cenionym naukowcem. Cechowała go mrówcza praca. Raz rozpoczęte dzieło musiał doprowadzić do końca. W miarę jak dysponował wolnym od zajęć duszpasterskich czasem, chętnie przebywał w archiwach i bibliotekach. Wypromował wielu zdolnych i ambitnych ludzi, którzy później oddali nieocenione przysługi wolnej Polsce. Interesował się dziejami unii Brzeskiej i dziejami prawa kanonicznego. Z zamiłowaniem interesował się historią sztuki. Był blisko związany z Augustem Cieszkowskim. W 1875 roku został członkiem Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk i uczestniczył aktywnie w pracach jego wydziału historyczno-literackiego. W latach 1895-1914 był prezesem tegoż stowarzyszenia (PTPN). Dzięki jego zabiegom powstał nowy gmach tegoż towarzystwa (1908). Brał udział w licznych zebraniach o charakterze kulturalnym i naukowym. Był przekonany, iż „nie znać swojej ziemi, to jakby nie znać swojej matki”. W 1887 roku został członkiem Akademii Umiejętności. W 1900 roku otrzymał doktorat honorowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Był to czas jego największej działalności naukowej. Interesował się dziejami unii brzeskiej. Opracował kilka katechizmów.

c. Biskup – obdarzony pełnią kapłaństwa Chrystusa i będąc Jego narzędziem – jest narzędziem uświęcenia Ludu Bożego. Udziela Bożej łaski innym członkom Kościoła, dlatego można stwierdzić, że – w pewnym sensie – życie duchowe wiernych ma swój początek w biskupie i od niego zależy (por. Dyrektorium o pasterskiej posłudze biskupów, 144).

W tym względzie biskup przewodniczy celebracjom liturgicznym, sprawuje świętą liturgię w katedrze i innych kościołach diecezji, udziela sakramentów, w tym także sakramentów świeceń, modli się ze swoim ludem, jest moderatorem życia liturgicznego diecezji. Biskup Edward przewodniczył uroczystym Eucharystiom. Przewodniczył procesjom Bożego Ciała. Uczestniczył w Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym. Był szafarzem sakramentu małżeństwa dla osób zaprzyjaźnionych. Przesyłał błogosławieństwa z okazji rocznic małżeńskich. Przewodniczył pogrzebom znaczących osobistości Wielkopolski.

d. Biskup wreszcie jest pasterzem Ludu Bożego. Posłany przez Chrystusa jako pasterz mający paść trzodę Pańską i kierować Kościołem Bożym w powierzonej mu części Ludu Bożego. Mocą autorytetu i świętej władzy – budować trzodę w prawdzie i świętości, wykonując także posługę sędziego wobec swojej wspólnoty (por. Dyrektorium o pasterskiej posłudze biskupów, 159).

Arcybiskup Likowski wspierał w rządach diecezją trzech swoich poprzedników (arcybiskupa Halkę Ledóchowskiego, Dindera i Stablewskiego). Jak rzadko kto, znał duchowieństwo i problemy kościelne. Był przecież przez ok. 20 lat wychowawcą alumnów, a 28 lat pracował w administracji kościelnej. Był oficjałem, wikariuszem generalnym i kapitulnym. Cechowała go pracowitość, sumienność i uczciwość. Był postrzegany jako człowiek stałych zasad, choć odznaczał się też wyrozumiałością. Zapisał się jako utalentowany organizator, roztropny pasterz. Był wymagający dla siebie i innych. „My tu nie cieszymy się ani zbytniem zdrowiem, ani siłami osobliwymi, jak może pełnimy obowiązki i pełnić będziemy, aż inni w miejsce nasze wstąpić będą mogli” – odpowiedział kapłanowi domagającemu się odpoczynku. Uczestniczył 12 razy w Konferencji Episkopatu Niemiec w Fuldzie.

Należał do prekursorów ruchu społecznego w Wielkopolsce. Zakładał Towarzystwa Robotnicze, Kongregację Sodalisów Maryi. Był protektorem zakładu dla nieuleczalnie chorych na Górczynie.

e. Przyszło mu żyć w trudnych czasach rozbiorowych, w tym także w czasach Kulturkampfu, czyli bezwzględnej walki Prus z Kościołem katolickim i narodowością polską. Sprzeczne interesy zaborców i Polaków spotykały się często na gruncie kościelnym i domagały się od niego podejmowania trudnych i niepopularnych decyzji. Biskup Edward wychodził z założenia, że zaborcy nie pokona się w zbrojnej walce (np. w powstańczym zrywie), lecz tylko przez pracę u podstaw, przez zachowanie polskiej mowy i ziemi, przez kultywowanie tradycji patriotycznych oraz wierność Bogu i Kościołowi (ks. R. Kufel, Relacje biskupa Likowskiego (1887-1915) ze Stolicą Apostolską, 247).

Każdy duchowny od którego władze wymagały oficjalnej deklaracji posłuszeństwa, stawał w tym okresie w bardzo trudnej i niezręcznej sytuacji, która konfliktowała go z własnym sumieniem, z racjami patriotycznymi i presją społeczeństwa. Poczucie odpowiedzialności kazało mu zapewnić ciągłość instytucji, a im wyższe stanowisko, tym większej wymagało roztropności w działaniu. Z drugiej strony – solidarność narodowa i słuszność sprawy domagały się innej postawy. Ku naszej radości trzeba stwierdzić, że żaden z arcybiskupów, w tym także Likowski – nie zdecydował się na współpracę w akcji asymilacyjnej Polaków, trwającej z różnym natężeniem przez cały okres zaboru pruskiego. Zaś w dwujęzycznej odezwie skierowanej do diecezjan z okazji swojego wyboru (9 sierpnia 1914), gdy towarzyszący mu ksiądz sugerował modyfikację akapitu dotyczącego Rosji, tak odpowiedział: „mój kochany, ty Rosji nie znasz i nie znasz jej metod. Ja je znam, bo się w moich studiach o niszczeniu unii w XVIII wieku z tym duchem zetknąłem, zawsze będzie łatwiej dać sobie radę z Niemcem, niż z caratem, bo to jest graeca fides”.

Zmarł w rezydencji arcybiskupów poznańskich dnia 20 lutego 1915 roku o godz. 19.00. Jego rządy w diecezji trwały zaledwie 5 miesięcy, natomiast od 30 lat był kandydatem na ten urząd, stale odrzucany przez władze pruskie. Kiedy umarł, kilkadziesiąt tysięcy osób przybyło do rezydencji, gdzie wystawiono ciało zmarłego, aby się z nim pożegnać i pomodlić.

Naczelny prezes J. von Eisenhard-Rothe tak ocenił po śmierci jego osobę: „Miał wielkie dary ducha, silny charakter i dobre serce. Całe życie ofiarował Kościołowi. Szkoda, że śmierć przerwała jego dzieło. Pozostanie na zawsze w pamięci Prowincji Poznańskiej. Członkowie Poznańskiego Towarzystwa przyjaciół Nauk napisali w nekrologu: „Zdziałał wiele i wiele po sobie trwałej pozostawił spuścizny […] Zapewniamy, że Pamięć najprzewielebniejszego księdza Arcypasterza Towarzystwo Przyjaciół Nauk zawsze czcią otaczać będzie”. Warto o tym przypomnieć w dniu dzisiejszym, tj. w dokładną, setną  rocznicę jego śmierci.


ZAKOŃCZENIE

Boże, Dobroczyńco wszystkich, którzy uciekają się do Ciebie, Światłości tych, kto znajduje się w ciemnościach, Ogrodniku i sprawco wszelkiego wzrostu duchowego, wspomnij na swojego sługę arcybiskupa Likowskiego. Zmiłuj się nad każdym z nas. Nie patrz na trąd moich grzechów. Lecz dzięki Twojemu niezmierzonemu miłosierdziu zmaż moje grzechy przez Pana naszego Jezusa Chrystusa,  najświętszego lekarza dusz naszych.

NO COMMENTS