Eucharystia w obozie koncentracyjnym – prześladowanie religii w obozach

29-04-2020
1378

Publikujemy tekst o pragnieniu Eucharystii i celebry Mszy św. przez polskich księży w obozie koncentracyjnym w Dachau. Tekst został napisany w czerwcu, a wydrukowany w lipcu 1945 r. Autorem jest ksiądz z archidiecezji poznańskiej Ignacy Walczewski, który zaraz po wojnie pracował przez 2 lata w Niemczech u boku ks. Jedwabskiego  a od 1947 jako duszpasterz we Francji. Tekst został odnaleziony w Archiwum Rektoratu Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech.

Eucharystia w obozie koncentracyjnym
Prześladowanie religii w obozach

(w przepisywaniu tekstu zachowano styl autora – przypis StB.)

   Powoli przenika w świat straszliwa prawda o niemieckich obozach koncentracyjnych. A przecież dokonywano w nich nie tylko gwałtownych i masowych mordów na prawdziwych czy urojonych przeciwnikach systemu hitlerowskiego, o czym świat dowiaduje się teraz z przerażeniem. Obozy koncentracyjne to przede wszystkim miejsca, w których przez długie lata niewinne ofiary poddawano najbardziej przemyślanym torturom, zanim umęczone skonały i popiołem spalonego ciała użyźniły niemiecką ziemię.

   Dręczono ciała do granic wytrzymałości nad wyraz ciężką a przymusową pracą, głodem i dodatkowymi torturami zadawanymi za najdrobniejsze przewinienie; dręczono też ducha. Nie dano czasu na wytchnienie, na rozmowę, na myśl nawet najswobodniejszą; więzień tygodniami nie brał książki do ręki, nie umiał też rozmawiać o czym innym, jak tylko o pracy i jedzeniu. Wyjałowienie ducha ze wszelkiej myśli, jakie zamierzano osiągnąć, było następstwem przemyślanej w szczegółach metody dręczenia ludzi. Wszelkie odruchy samodzielności myśli i rzutkości duchowej tępiono bezlitośnie. Chodziło o to, by człowiek upodobnił się do potulnego zwierzęcia lub mechanicznego robota.

                                                  -.-.-.-.-.-.-.-

   Stosunek hitleryzmu do religii chrześcijańskiej jest już dostatecznie znany z pism Rosenberga, a jeszcze więcej z doświadczeń i ostrzeżeń papieskich, których słuszność najdowodniej pokazała miniona wojna.

   Wraz z wojną rozpętał hitleryzm w Polsce prześladowanie religii chrześcijańskiej tak gwałtownie, że próżno szukać analogii w dziejach. Bledną wobec niego prześladowania Dioklecjana i Maksencjusza. Miało ono być próbą. Jak na wypadek zwycięskiego dla Niemiec zakończenia wojny postąpić z religią chrześcijańską w całym świecie (por. przemówienie Ojca św. Piusa XII w dniu 2 VI 45).

   Nienawiść do religii chrześcijańskiej nie zatrzymała się przed bramami obozów koncentracyjnych. Nawet tam, w miejscu, do którego wchodząc, każdy przypominał sobie ponure słowa Dantego: „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją”, nie zostawiano człowiekowi choćby tej pociechy, jaką daje religia. Wszelki jej objaw, wszelki nawet odruch religijności tępiono ze szczególną zaciekłością. Ba, sam widok księży przejmował hitlerowców wściełkością i pobudzał do okrucieństwa.

   Przykłady? Z mnóstwa wybieramy kilka: w Dachau księżom duszono szyję różańcem, w Sachsenchausen polewano ich wodą i stawiano na ostry mróz „aby wyschli”, w Gusen i w Matthausen zatłuczono ich pałkami na śmierć.

Za objawy religijności prześladowani byli i świeccy katolicy.

 Było to w pierwszą niedzielę czerwca roku 1940. Tydzień przed tym przywieziono w transporcie ponad tysiąc Polaków. Wśród nich byli młodzieńcy w wieku od 17 do 25 lat. Ciężko im było znosić rygor obozowego życia: w udręce pociechą była im modlitwa. Co dzień wieczorem i rano, ukradkiem klękali na sienniku do modlitwy. Aż raz, właśnie w tę niedzielę, zauważył to izbowy, komunista Oskar Krafft. Dopadł ich z nieludzkim krzykiem, pobił do nieprzytomności, a potem zameldował dyżurnemu SS. Ten zawołał wszystkich pięciu, kazał im uklęknąć na ulicy przed blokiem, złożyć ręce do modlitwy i towarzyszom na każdego z nich godziny…  dokładnie co pół godziny” wylać kubeł wody. – I klęczeli młodzieńcy wśród szyderstw, naidgrawań i najohydniejszych bluźnierstw ze strony umundurowanych nazistów od 6 rano do 12 w południe w skwarze czerwcowego słońca.

   Za posiadanie medalika lub krzyżyka bito do nieprzytomności. Szydzono z modlących się. Szpiegowano ich i karano bardzo surowo. Mogło się wydawać, że wszystkie praktyki religijne ustaną. Tymczasem?

   Jest coś wzruszającego w potrzebie udręczonego serca. Pożąda Boga, szuka Go i nie oszczędzi żadnych ofiar, by znaleźć Go i posiąść. Jest coś wzruszającego w niepokoju serca polskiego, głodnego Jezusa w Komunii św.

Głód Chleba Żywota

   Nazywał się Bonik. Dręczyli go Niemcy do ostatka. Wreszcie wyrzucono go z izby na ulicę, by tam skończył. Największym zmartwieniem umierającego Bonika było, że umrze bez świętych sakramentów. Koledzy chcą ulżyć jego niepokojowi, wypatrują chwili kiedy blokowy i izbowy poszli „na zabawę” do sąsiedniego bloku; wnoszą umierającego do umywalni, wystawiają straże, przywołują księdza. Na posadzce umywalni po świętej spowiedzi wśród pociechy kapłańskiej i modlitwy oddał Bonik swą umęczoną duszę Panu. Niestety, jeszcze tym razem nie mógł do niej przyjść Jezus w Eucharystii. Niezgłębiona jest jednak przemyślność człowieka, chcącego posiąść przedmiot swego pożądania.

                                                                  -.-.-.-.-.-.-.-

   Codziennie z piekarni wjeżdżał do obozu ogromny wóz ciągniony z mozołem, wolno, rękami więźniów, a na nim wysoka piramida chleba. Wóz kolejno zatrzymywał się przed blokami mieszkalnymi i w wyciągnięte ręce służbowych więźniów rzucano skąpe racje chleba. Ale o chlebie dla duszy nie pomyślano, nie ma Go nawet w najskromniejszych drobinach. A Ten, który o tym myśli, nie może z Watykanu sprawić, by do rozdawano.

   A księża i świeccy pożądają także tego innego Chleba. O Chleb ten wyrywają się do Boga serca, w ciemności nocy z łóżek wyciągają się ręce, o Chleb ten modlą się codziennie wyschłe wargi i umęczone dusze z ufnością, z jakimś mistycznym uporem, z jakąś niepojętą wiarą.

Wielkoczwartkowa Msza św. w Stutthof

   I Jezus nie zawiódł ufności swoich kapłanów – Stutthof pod Gdańskiem. Wielka Środa 1940 roku, w izbie zasłanej słomą, na której stłoczono ponad 100 księży, wieczorem podawano radosną wieść: rano Wielkoczwartkowa Msza św. z Komunią św.. Mało kto spał tej nocy, mimo utrudzenia po całodziennej pracy.

   Noc jeszcze była głęboka i do świtu jeszcze daleko, kiedy po cichu jeden budził drugiego, okna szczelnie zakryte kocami (do mieszkań, z których okien choć małe błysnęło światełko, otwierano ogień karabinów), w jednym kącie z walizek ustawiono ołtarz, osłonięto go szczelnie ze wszystkich stron kocami i w stworzonej w ten sposób celce śp. ks. Piechowski spod Tczewa odprawił przy jednym ogarku w szklance pierwszą Mszę św. i to w uroczystość pamiątki Jej ustanowienia. Celebrans jest niewidoczny, więc ministrant ks. Frelichowski, dziś również nie żyjący, od czasu do czasu szepsze słowa objaśniające, co dzieje się za kotarami. Jakąż pociechę dla serc zawierał formularz: „ Introit! „ Nos glorificari oportet in Cruce Domini nostri Jesu Christi in quo est salus, vita et resurrectio nostra, per quam salvati et liberati sumus”. – „Ofiarowanie!” (szepcze ks. Frelichowski): sto serc kapłańskch ofiaruje się z gorącością ducha na śmierć, ale i z nadzieją, że „non moriat, sed vivam et narrabo opera Domini”. – Podniesienie! – oznajmia ministrant. Dotąd, zaciskając wzruszenie serca z obawy zachowano milczenie, by ktoś nie powołany nie przeszkodził świętym obrzędom – teraz nikt już nie powstrzymuje płaczu. Jeden głośny, radosny szloch, jaki tylko wydać może zamęczane dla Chrystusa i wdzięczne serce kapłańskie, rwał się z serc wszystkich. Tu, na barłogu, przychodzi z nieba Boski Mistrz, by przez swoją Ofiarę przodować swoim kapłanom. A potem Komunia św. Po ciemku idzie Chrystus po zmierzwionym legowisku od jednego kapłana do drugiego i daje siebie jeszcze w niepojętej miłości. Wielkoczwartkowa Komunia kapłanów – a dla wielu wiatyk! Któż opisze szczęście udręczonego serca kapłana, deptanego jak robak przez robaki, kąsanego dniem i nocą? Zaiste! Były to czasy, których więcej niż kiedykolwiek warto być kapłanem Chrystusa.

Msza Święta w Dachau

   A w Dachau? Pod koniec roku czterdziestego (1940), rozchodzi się głucha wieść: dla księży ma być urządzona kaplica! Zabiega o to Ojciec św. Księża będą mogli podobno modlić się swobodnie w obozowej kaplicy, będą mogli uczestniczyć we Mszy św. i przymować Chleb Anielski. Nikt temu nie chciał wierzyć. Bo jakże? W Dachau, Msza święta? I Komunia święta? A jednak, jeżeli w jakimś piekle mogła odprawiać się Msza św., to odprawiała się w Dachau.

   Dwudziestego pierwszego stycznia 1941 r. o godzinie 4 rano. Do bloku księży wpada niespodziewanie obozowy (Lagercapo Henschel) i nieludzkim wrzaskiem i kijami wypędza wszystkich księży do kaplicy, kilka dni przedtem urządzonej. Nikt wcześniej nic nie wiedział. Nie uprzedzono nawet celebransa. Jemu, jak wielu innym, dostały się razy, które dały wstęp do kościoła.

   Tym razem Mszy św. nie było: nie było wina ani hostii. Celebrans, zmarły ks. Prabucki z Torunia zaimprowizował nabożeństwo. Odśpiewano wielkopiątkowe modlitwy: za cały Kościół Boży, za Papieża i cały Lud Boży. Tysiąc kapłanów modliło się, aby Pan Bóg „świat uwolnił od błędów, oddalił choroby, usunął głód, więźniom zerwał pęta, tułaczom dał powrót szczęśliwy, chorym przywrócił zdrowie, heretyków i pogan z sobą pojednać raczył”. Zaiste! Jedyna to w swoim rodzaju Ecclesia Dei, Zgromadzenie Boże, cierpiące dla wszystkich i modlące się za wszystkich!

   Nazajutrz pierwsza Msza św. w kaplicy! Msza św. w Dachau! Możność złączenia się z Jezusem w Komunii św.! Wprawdzie dyżurny SS-mann w czapce z trupią czaszką na głowie stoi tuż przy ołtarzu i nie szczędzi bluźnierczych uwag. Lecz co to znaczy wobec tego, że na dłoni naszej spoczywa Jezus, którego za chwilkę przyjmiemy do serca! Z powodu niemożności rozdzielania Komunii św. tak wielu kapłanom, celebrans konsekrował hostie spoczywające na dłoni każdego z księży,  który w czasie Komunii św. sam je sobie podał do ust. Ku zdziwieniu dyżurującego żołdaka wzruszenie, ciche słowa, szloch, przeplatały tę pamiętną Mszę św. Była to pierwsza Msza św. w kaplicy obozu koncentracyjnego w Dachau.

Wróciły czasy Tarsycjuszów

   Po niej następowały inne, coraz uroczystsze (Msze św.). Był przecież w obozie biskup męczennik, sufragan włocławski ks. Michal Kozal, nieludzko traktowany dla swej biskupiej godności i ostatecznie umęczony. Nieczęsto w dziejach nowoczesnych zdarzy się widok, jaki dali Niemcy: biskup katolicki, w kraju, który posiada konkordat, ubrany w strój więzienny, bez insygniów, boso, sprawuje Najświętszą Ofiarę w otoczeniu kapłanów ubranych tak samo jak on w więzienny, pasiasty strój przy asyście kryminalistów. Czyż ta Msza św. nie miała szczególnego uroku?

– Mimo woli myśl cofała się o wieków kilkanaście do obozów robót przymusowych w Małej Azji, kiedy to w takich samych warunkach biskupi-skazańcy odprawiali Msze św. i Jezusem Eucharystycznym wzmacniali serca współwięźniów. Jakieś nieuchwytne uczucie wspólnoty przejmuje wszystkich, jakaś niebywała dotąd moc wstępuje w serca, rozpiera je przeczuciem tryumfu, bo z ogniem w oczach całe zgromadzenie śpiewa hymn, który stał się hymnem kapłanów w Dachau, hymn ten sam, jaki z podziemi katakumb rozlegał się echem na wieki: Christus vincit! Christus regnat! Christus, Christus imperat!

   Były to istotnie czasy katakumbowe! Zmuszeni, by pozwolić księżom na Msze św., odizolowali ich Niemcy od reszty obozu: odgrodzili ich siatką drucianą, a przy bramie postawili strażnika. Lecz druta i straże nie stanowiły przeszkody, gdy serce zgłodniałe anielskiego Chleba zetknie się z sercem, które pragnie własnym szczęściem podzielić się z innymi. Mimo drutów i warty, mimo ostrych zakazów i kar, słuchano spowiedzi współwięźniów świeckich, roznoszono chorym w szpitalu ukradkiem Utajonego Boga, pocieszano umierających. Uciekano się w tym do pomocy katolików świeckich, którym powierzono Święte Postacie, by oni wzorcem Tarcycjuszów roznosili je chorym w obozowym szpitalu. A wszystko działo się w największej tajemnicy, jak w czasach przedawnych, kiedy obowiązywała disciplina arcani! Związywało się jakieś dziwne, mistyczne sprzysiężenie księży i świeckich z Jezusem Eucharystycznym przeciwko bluźnierczym i niesprawiedliwym zakazom wrogów religii.

   Niepodobna tu wyliczyć wszystkich sposobów, jakimi „przemycano” Jezusa ze ściśle odrutowanych bloków księży do reszty obozu.

Najczęściej działo się to podczas gdy księża nieśli kotły z jedzeniem. Ciężką tę pracę wykonywali przez bardzo długi czas tylko księża. Kilka razy dziennie, wśród krzyków i bicia dozorców, nosili księża wielkie i ciężkie (100 kg) kotły z jedzeniem dla całego obozu. Bywało, że w tłum księży wmieszał się jakiś świecki i pomagając w dźwiganiu kotła, otrzymywał od umówionego księdza maleńką papierową bursę, a w niej Przenajświętsze Ciało dla siebie lub towarzysza niedoli. Albo też przed omówionym blokiem czekał więzień i przy okazji zabrania kotłów odebrał nieznacznie pudełeczko z Najśw. Sakramentem. W razie potrzeby spowiadali się świeccy późnym wieczorem lu wczesnym rankiem przez siatkę drucianą, oddzielającą blok mieszkalny księży od reszty obozu, udając rozmowę.

                                                  .-.-.-.-.-.-.–.-.-.-.-.-.-

   Szczęście jest zwykle krótkotrwałe. Po pół roku trwania, jak dano, tak nagle zabrano księżom polskim prawo korzystania z kaplicy, uczestniczenia we Mszy św., korzystania z Komunii św. Księża niemieccy, później francuscy, belgijscy, holenderscy, czescy, włoscy, w końcu wszyscy inni, z wyjątkiem polskich, nagle mogli korzystać z kaplicy, brewiarza, wspólnych modlitw, codziennej Komunii.

   Był to czas dla polskich księży najcięższy. Poczuli się, może po raz pierwszy w  obozie, opuszczeni. Kto nie przeżył, czym jest dla umęczonego więźnia Boski Więzień Miłości, udzielający się duszy w Komunii św., ten nie zrozumie głodu i pragnienia serca pozbawionego Jezusa. Do niewymownych udręk fizycznych i moralnych dołączyła się tęsknota duszy kapłańskiej za Mszą św i Komunią św., jak również nieuleczalna gorączka kapłana pragnącego spieszyć z pomocą ginącym bez Boga duszom.

   Księża niemieccy nie służyli nam chętną pomocą. Trzeba było wino i hostie zdobywać w inny sposób. Zawiłe i tajemnicze były drogi, jakimi księża pozbawieni możności (odprawiania) Mszy św., dostawali wino mszalne i hostie. Przyczynili się to tego bezwiednie sami hitlerowcy.

   Gnano księży do przymusowych i ciężkich robót. Najcięższe prace w obozie, najbardziej przykre, były właśnie odpowiednie, aby nałożyć je na księży. Chciano przez ciężką pracę wygnać z umysłow kapłańskich wszelką myśl religijną, a ciągła styczność z niewierzącymi, z ich kpinami, szyderstwami, bluźnierstwami, miały zachwiać w nich wiarę i wymazać powołanie. Czekano tylko na te chwilę, w których kapłan załamie się i zaprze się wiary, kapłaństwa. A właśnie działo się odwrotnie.

Msze Święte w kamieniołomach i na plantacjach

Kamieniołomy w Gusen lub w Matthausen. Oba te obozy, zwane „obozami śmierci” były blisko siebie w okolicy Linz. – Jest środa i czwartek przed I piątkiem miesiąca. Więźniowie w grupkach po kilku pracują przy obróbce kamieni. Kamieniołomy zalegają prawie wiecznym milczeniem. Ciągle groza niespodziewanej śmierci zamyka więźniom usta. Jeżeli nimi poruszają, to głównie szepczą modlitwy. Groza śmierci związała ich z Bogiem.  Nie przerywając pracy, od grupy do grupy nieznacznie przeciska się ksiądz, po krótkiej spowiedzi rozgrzesza i z kamieniem na barkach idzie do następnej grupy. W nocy odprawia Msze św., (skąd wziął wino mszalne i hostie pozostanie jego tajemnicą) i przygotowuje Komunię św. Nazajutrz, w I piątek miesiąca, w czasie pracy, znowu mimo strażników i dozorców idzie od grupki do grupki rozdzielając Chleb Żywota. Tak „nakarmił” 200 ludzi.

Niezapomniana była Msza św. w niedzielę Palmową 18 kwietnia 1943 roku w Dachau, na plantacjach. Szopa na narzędzia, w niej izdebka dla kapo. Mimo, że jest niedziela, pracuje 300 ludzi w kilkunastu grupkach. W odpowiedniej godzinie z każdej grupki przychodzi jeden do szopy;  wystawia się straże, w izdebce zapala się świece i na stole przykrytym obrusem, odprawia się Msza św. Za kielich służy szklaneczka. Pierwsza to Msza św. na plantacjach, na których z wycieńczenia zmarło tylu niewolników! Msza św. w czasie której łzy rozrzewnienia, radości i wdzięczności, dużymi kroplami spadały po policzkach więźniów. Jezus, który narodził się w szopie betlejemskiej, nie pogardził też szopą plantacyjną, by w niej pocieszyć serca stroskanych więźniów.

Boże Ciało na farmie

  Nadzwyczajna była przemyślność hitlerowców w dręczeniu księży. Każde uroczyste nabożeństwo, każde większe święto, okupione bywało nieprzewidzialnymi udrękami.

   Księża cieszyli się od dawna na uroczystość Bożego Ciała. Przecież to święto tak drogie każdemu kapłanowi, tak bardzo kapłańskie. Cieszyli się, że w niedzielę w czasie oktawy Bożego Ciała uczczą Ciało Boże w skupieniu i modlitwie. Tymczasem? – Rano po apelu, właśnie księży zawołano do pracy, na „Liebhof”, do plewienia.

   I klęczą księża godzina, druga, drżą z zimna i wyrywają chwasty posmutniali, że popsuto im uroczystość. Wtem z dala wiatr niesie dźwięk dzwonu kościoła parafialnego. Zrozumieli księża wołanie: „Rzućmy się wszyscy społem i uderzmy przed Nim czołem” zanucił ktoś. Podchwycono melodię i klęcząc nad chwastami, odprawiano nabożeństwo na polu, jakiego nikt nie zapomniał. A z dala wtórowały im procesyjne dzwony.

„Przemycanie Jezusa”

   Jezus w Eucharystii przychodził coraz częściej, o każdej porze dnia, w różnych miejscach. Nic nie mogło Mu stanąć na przeszkodzie, nawet posterunki i ścisłe rewizje ze strony stażników i dozorców SS. Jezus wynajdywał ciągle różne i dziwne sposoby i nieoczekiwane chwile, by posilić dusze swoich kapłanów.

    Długi, niekończący się pochód księży niosących kotły z wieczorną kawą. Po dwóch przy każdym kotle, idą długim szeregiem, wyrównani wprzód i w bok. W czasie krótkiej przerwy do nabrania tchu, mówi mi kolega: …”jeśli chcesz Pana Jezusa, zgłoś się u Alosia”. Słowa te dodają sił. Nie pytam: skąd? gdzie? jak? Wiem, że u Alosia. Znajduję go w sypialni między łóżkami. Wiem co rozdziela. Chwila skupienia i sam za innymi udaję się w kąt za łózkami, z błogim Gościem w duszy.

   Księża polscy tym odznaczali się w porównaniu z księżmi np. niemieckimi, że nie umieli zachować Dobra Eucharystycznego tylko dla siebie, ale dzielili się Nim ze świeckimi i to już w latach najgorszego ucisku roku 1941 i 1942.

   Były setki sposobów. Przenoszono Komunię św. przez bramę w pudełeczku w rękawiczce zimą, ba, nawet w ustach, kiedy rewizja była nieraz zbyt dokładna, udzielano jej przez okno parterowego baraku, nawet o 4 rano, w południe, w umywalni, w czasie pracy, w nieodpowiedniej chwili, udzielano jej w sypialni, w najbardziej ruchliwym i zwykle nieprzewidzianym miejscu, na ulicy – nawet rychłym rankiem lub późnym wieczorem, bo wtedy ulice były puste. Dlatego przecież Jezus w Eucharystii pozostał dobrowolnie w obozie koncentracyjnym, by w każdej chwili pocieszać serca i umacniać utrudzone, jakże mocno utrudzone ciała!

Jak w Japonii przed dwustu laty

W mieszkalnym pokoju mieszkało od 200 do 400 księży. Odprawiano tam w każdą niedzielę Mszę św po ranym apelu, jeśli była przeszkoda, wieczorem. Rozstawiano warty, które patrolowały przed blokiem i ostrzegały w czas o zbliżaniu się

 i zamiatach „Blockführerów” i strażników SS. W izbie zaś samej urządzano „godzinę czytania” Obecni zasiadali gdzie było miejsce, rozłożyli przed sobą książki, jakie czasem rozdawano, dzienniczki lub przybory do szycia. Celebrans bez szat liturgicznych, zasiadał przy stole, schowany za piecem i odprawiał Najśw. Ofiarę.

   Liturgia przedziwna, bo wszyscy obecni zespoleni byli jednymi czynnościami i jedną myślą. Po konsekracji podawano od stolu do stolu szklane naczynie ze świętymi postaciami, z którego każdy kapłan brał Chleb Boży dla siebie, a bardzo często pakował do maleńkiej bursy dla innych. Po Mszy św. egzorta, rozstawione warty schodzą z posterunków i życie obozowe idzie swoim trybem dalej.Tu i ówdzie widać kapłana spieszącego, by Komunię św. podać do szpitala chorym lub świeckim do innych bloków.

   Czy wszystko to nie przypomina obrzędu „picia herbaty”, jaki chrześcijanie japońscy zachowali przez długie wieki prześladowań?

   Jezus Eucharystyczny dodawał mocy. Coraz śmielej, coraz częściej urządzano Msze św., coraz więcej świeckich mogło brać w nich udział. A czynili to tym chętniej, gdyż księża niemieccy nie wpuszczali do kaplicy obozowej ani świeckich ani księży. Na każdej izbie zamieszkałej przez polskich księży, regularnie odbywały się co niedzielne Uczty Eucharystyczne.

   Nie dość na tym. Po odpowiednim przygotowaniu odprawiano Msze św. także na blokach zamieszkałych przez świeckich. Któż opisze radość i szczęście uczestników?

Odbywały się też w Dachau, oczywiście potajemnie i przy zachowaniu ostrożności, niedzielne nabożeństwa wieczorne, były także i nocne adoracje.

Wigilie nocne przed Jezusem

   Gdy mowa o czci, jaką Jezus w Eucharystii odbierał w niemieckich obozach koncentracyjnych, nie sposób zapomnieć o jedynych chyba nocnych adoracjach Najświętszego Sakramentu, jakie odprawiano w Dachau. Była to wigilia Bożego Narodzenia 1941 roku, w czasach kiedy księża nie zdołali nawiązać jeszcze kontaktów ze światem, by otrzymać wino mszalne i hostie. Po długich próbach otrzymano od jednego z księży niemieckich na maleńką konsekrowaną hostię.

   Wigilia Bożego Narodzenia! Jak radośnie, uroczyście, rodzinnie obchodzono je w Polsce! Z jakim przejęciem i uczuciem śpiewano jedyne w świecie kolędy o niezrównanym czarze i uroku! A w Dachau? W sam dzień wigilijny ogłoszono zakaz śpiewania polskich kolęd. Prysł nastrój wigilijny, widać nawet przygnębienie. Budzą się wspomnienia gwiazki z domu rodzinnego. I bardzo wielu z nich zbiera się na płacz. I oto ktoś poddaje myśl  nocnej adoracji. Zamiast pasterki.

   Pod pozorem straży nocnej dla obrony przed złodziejami, w głębokiej tajemnicy szczególnie przed niemieckim izbowym, komunistą, księża parami zmieniając się co godzinę czuwali pod piecem, adorując Najświętszy Sakrament, co nie mogło być wypowiedziane głośno, teraz ze łzami przedkłada się Jezusowi. A każdy na zakończenie godziny adoracyjnej uszczknął nieco ze świętego Chleba. Inni powstawali ze swoich łóżek, budząc się za zmianę. Podobna adoracja nocna urządzona była na przełomie roku 1941/1942.

                                           Chrystus wśród zadżumionych

Caritas Christi urgebat. W obozie wybuchł tyfus. Mało kto w świecie wie, co znaczy wybuch epidemii w niemieckim obozie koncentracyjnym. Bloki zakaźne otacza się  drutem kolczastym: wszyscy którzy nie są skazani na zagładę opuszczają je; po czym ustawia się straż, by nikt więcej z tych bloków mógł wyjść i zostawia się chorych losowi. O jakiejś opiece lekarskiej nie ma mowy. Chorzy pozbawieni wszelkiej pomocy umierają dziesiątkami dziennie. Zmarłych rzuca się po prostu na ulice, na śmietnik, co dzień przyjeżdża wóz, naładuje się nań nagie trupy i odwozi do krematorium.

   Nikt o biedaków nie dba. Zostawia się w ostatnim opuszczeniu.  Nawet personel i pielęgniarze uciekają z zadżumionych baraków, zostawiając nieszczęśliwców bez opieki i pomocy. Tak było w zimie roku 1944 na 1945. Wśród wygłodniach, wyschłych, raczej do szkieletów a nie do ludzi podobnych inwalidów, wybuchła epidemia tyfusu. Kilka tysięcy ludzi stłoczono na kilku blokach, ogrodzono rutem kolczastym i skazano na śmierć. Śmiertelność wynosiła 1:3.

   Rozpacz chorych była wielka. Każdy, którego tam wtłoczono w najgorsze warunki (na 1 normalnym łóżku leżało 4 do 5 chorych) miał świadomość, że nie wyjdzie stąd żywy. Wszyscy ich opuścili. Kto się nimi zaopiekuje? Kto ich pocieszy?

   W rozpaczy zwrócili się do księży. Niemieccy wahali się, polscy od razu ruszyli gromadnie. Widząc możliwość pracy dla dusz, podjęli niebezpieczństwo zarażenia się. Na każdą izbę chorych (około 500 ludzi, a izb było 20), zgłosiło się przynajmniej jedne ksiądz, który chorym był i kapłanem i pielęgniarzem i matką i niańką.

   Rozczęły się w tej części obozu rządy, jakich jeszcze w Dachau nie było – rządy Jezusa. Biedacy tłumnie zwracali się ze wszystkich stron do księdza. Nikt tam z władz nie zaglądał, nikt tam o nic nie pytał. Swobodnie więc dusza z „natury religijna” nagrzewać się mogła promieniami łaskami, płynącej z Jezusa w Eucharystii. Codzienna Msza św. była radością dla umierających, szkieletów ludzkich. Opuszczeni od wszystkich, garnęli się tłumnie do Jezusa, który zamieszkał wśród nich w Eucharystii i w osobie kapłanów. Ze łzami szczęścia przyjmowali Jezusa Polacy i Belgowie, Fracuzi i Holendrzy, Włosi, Niemcy, Czesi, Węgrzy, Cyganie, Rosjanie, Serbowie i Hiszpanie, dosłownie „tuba magna, quam dinumerare neme poterat ex omni tribu et linqua et natione”. Może pierwszy raz, odkąd istniało Dachau pojawił się liczniej na ustach umierających ludzi uśmiech radości i szczęścia, szczęścia , jakie daje posiadanie Jezusa w Komunii św. Widząc ten uśmiech na ustach towarzyszów, których życie dogasało, wielu pogan prosiło o chrzest.

   Z księży, którzy dali się zamknąć w izolowanych blokach, wszyscy zachorowali i przechodzili chorobę bardzo ciężko. Jeden z nich nawet, o. Januszewski Paweł, karmelita, uległ chorobie i umarł jako dobry pasterz, który życie dał dla owiec swoich.

 Chrystus uwolniony

   Wreszcie przyszła WOLNOŚĆ. Poprzedził ją sądny dzień dudnienia samolotów, wybuchów bomb, pomruku armat, w końcu grzechotu karabinów maszynowych, obwieścił ją żołnierz amerykański, Polak z armii Stanów Zjednoczonych.

   Pół godziny później obóz ujrzał dotąd rzecz niebywałą: na wieży strażniczej ukazał się amerykański kapelan wojskowy i ze zgromadzonym na placu apelowym z tłumem uwolnionych więźniów odmówił głośno dziękczynne „Ojcze nasz, który jesteś w niebiesiech! Jeszcze kilka chwil, a inny oficer amerykański wkroczył do kaplicy obozowej i w czasie oprawiającej się właśnie wotywy, przyjmuje Komunię św.

   Trzy dni później na placu apelowym, na placu katorgi, gdzie umierały setki więźniów w udręce niewymownej, gdzie bito i katowano bezbronnych i niewinnych, stanął krzyż olbrzymich rozmiarów, a pod nim ołtarz-monument, otoczony sztandarami uwolnionych narodów i zwycięskich państw. Na ołtarzu zaś przy udziale niezliczonych rzesz, Boski Więzień, uroczyście i tryumfie uwielbiany był wśród grania trąb i śpiewań chorów, wśród wdzięczności bijących serc i łez co zsuwały się po zapadłych, wychudzonych policzkach mężów, u których zdawało się, że zamarły w nich uczucia, bo lata całe mieszkali zbyt blisko śmierci.

   To, za czym tęsknili w obozie kapłani-więźniowie, spełniło się. Pieśń: Christus vincit! Christus regnat! Christus imperat! Jak przez kilka lat z barłogów swoich mieszkań śpiewali z zadziwiającą wytrwałością, którą jednie wiara dać może, stała się rzeczywistością: Dominus regnavit, decorem indutus est. Bóg zapanował i przyodział się w chwale.

   Było to w dnu 3 maja w uroczystość Znalezienia Krzyża świętego. Kościół śpiewał wtedy: Ecce crucem Domini! Fugite partes adversae!Vicit leo de tribe Juda! Alleluja

   Było to również święto Królowej Polski.

Ks. Ignacy Walczewski, 12.7.1945

Zródło: Archiwum Rektoratu PMK w Niemczech, Hannover
Teczka L 10 (99J)