Drogie Siostry i Bracia w Chrystusie!

Spotykamy się dzisiaj na tej Uroczystej Eucharystii antycypując liturgiczne wspomnienie św. Teresy od Dzieciątka Jezus – patronki misji. Już na samym początku trzeba nam postawić sobie pytanie – Dlaczego św. Teresa od Dzieciątka Jezus jest patronką misji? Pytanie to może budzić zdziwienie i to zdziwienie jest uzasadnione: „Zadziwiający paradoks: mniszka, która od 15 roku życia nigdy nie opuściła klauzury, postawiona została na równi z hiszpańskim jezuitą, który oddał swe życie u granic Chin”. Aby odpowiedzieć na postawione pytanie, nie wystarczy poznać życie św. Teresy od Dzieciątka Jezus, ale trzeba również rozumieć Kościół i Jego misję.

„Misje” w potocznym rozumieniu oznaczają głoszenie Ewangelii ludziom nieznającym Chrystusa, głoszenie przede wszystkim przez kapłanów,  czynne zgromadzenia sióstr zakonnych, ewentualnie przez świeckich. Dlatego wydaje się niektórym, że to nienormalne, by siostra klauzurowa mogła mieć jakiś poważniejszy udział w pracy misyjnej.

Tymczasem każdy z nas jest odpowiedzialny za misje. Nikt, kto wierzy i kocha Boga nie może być obojętny wobec faktu, że żyje bardzo wielu ludzi nie znających Chrystusa, Jego odkupieńczej miłości,  która pragnie dla każdego człowieka wiecznego szczęścia.

Św. Teresa z Lisieux, Patronka Misji, Doktor Kościoła, ogarnięta wielką miłością, chciała przemierzać ziemię, głosić Imię Jezusa, ale jedna misja by jej nie wystarczyła, gdyż – jak sama mówiła: „chciałabym równocześnie głosić Ewangelię w pięciu częściach świata, aż na najbardziej odległych wyspach”.

Ta, która nosiła w swoim sercu gorący zapał misyjny nigdy na misjach nie była, ale ukazała całemu światu, co to znaczy mieć ducha misyjnego.

Słyszeliśmy te słowa już dzisiaj:

„W sercu Kościoła, mojej Matki, będę Miłością”.

Odkryła więc swoje własne miejsce w Kościele, który ze swej natury jest misyjny. Kochała Chrystusa aż do szaleństwa, ofiarując wszystkie swoje cierpienia za tych, którzy nie znają Boga i nie kochają Go. Zrozumiała, że bez miłości nikt nie chciałby głosić Chrystusa, przelewać za Niego krew, dlatego szczególną swoją troską duchową otaczała misjonarzy.

Drogie Siostry i Bracia w Chrystusie !

W swoim planie miłości Bóg pragnie zbawić każdego człowieka; zbawienie, dokonywane przez Boga i radośnie głoszone przez Kościół, jest dla wszystkich. Kościół wziął swój początek z ewangelizacji Jezusa, który z całą mocą podkreślał: „muszę głosić Królestwo Boże” (Łk 4, 43), a następnie z głoszenia Dobrej Nowiny przez dwunastu apostołów, których posłał na cały świat słowami „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28, 20). Radości misyjnej doświadcza siedemdziesięciu dwóch uczniów powracających z misji (por. Łk 10, 17). Chrystus wybrał swoich uczniów, aby byli Jego świadkami we wszystkich zakątkach świata. Posłał ich, bo ich świadectwo było autentyczne i wypływało z żywej wiary. Dzięki temu, że osobiście spotkali Jezusa, mogli oni opowiadać o tym, co przeżyli i doświadczyli we własnym życiu.

Do ewangelizacji powołani zostali jednak nie tylko Apostołowie. Kościół o tym nauczał zawsze, a na Soborze Watykańskim II powiedziano wprost: Kościół jest ze swej natury misyjny: narodził się „wychodząc” do ludzi. Podobnie jak po Soborze Watykańskim II, tak i w dzisiejszych czasach głoszenie Ewangelii jest pierwszą potrzebą Kościoła.

Przypominają nam o tym przepisy Prawa Kościelnego, w jednym z kanonów czytamy: „Ponieważ cały Kościół jest ze swej natury misyjny, a dzieło ewangelizacji winno być uznane za fundamentalny obowiązek Ludu Bożego, stąd wszyscy wierni, świadomi swojej odpowiedzialności, winni wnosić swój udział w dzieło misyjne”. A z dalszych przepisów dowiadujemy się, że  „najwyższe kierownictwo oraz koordynacja poczynań i działań, związanych z dziełem misyjnym i współpracą misjonarską, należy do Biskupa Rzymskiego oraz Kolegium Biskupów, a w poszczególnych Kościołach lokalnych to biskupi diecezjalni „winni okazywać szczególną troskę o dzieło misyjne, zwłaszcza poprzez poczynania misyjne, podejmowane, rozwijane i podtrzymywane we własnym Kościele partykularnym”); zaś członkowie instytutów życia konsekrowanego „powinni w sposób właściwy ich instytutowi mieć szczególny udział w działalności misyjnej”.

Dlaczego to zadanie jest takie ważne i dotyczy każdego z nas? Co oznacza „wychodzić do ludzi” w dzisiejszych realiach? W jaki sposób mamy głosić Ewangelię tym, którzy jej nie znają, ale także tym, którzy o niej zapomnieli, albo znają Ją niewystarczająco?

Papież Franciszek w adhortacji Evangelii Gaudium (EG 120) przypomina nam: Na mocy otrzymanego chrztu każdy członek Ludu Bożego stał się uczniem-misjonarzem (por. Mt 28, 19). Każdy ochrzczony, niezależnie od swojej funkcji w Kościele i stopnia wykształcenia w wierze, jest aktywnym podmiotem ewangelizacji i czymś niestosownym byłoby myślenie o schemacie ewangelizacji prowadzonej przez wykwalifikowanych pracowników, podczas gdy reszta wiernego ludu byłaby tylko odbiorcą ich działań.

Kochani,

Nie wszyscy staniemy się misjonarzami w sensie ścisłym, nie wszyscy wyjedziemy na misje, by braciom, którzy nie słyszeli Dobrej Nowiny głosić Chrystusa, ale wszyscy mamy włączyć się w to wielkie dzieło misyjne Kościoła, które decyduje o Jego tożsamości.

Pierwszą i najważniejszą powinnością w szerzeniu wiary jest głębokie życie chrześcijańskie. Nasza gorliwość w służbie Bożej i miłość wobec bliźniego wniosą świeży powiew duchowy w życie Kościoła. Dlatego też głoszenie Ewangelii wymaga jak uczy Papież Franciszek głębokiego nawrócenia. Nie chodzi tu jednak o gorliwe nawracanie innych, ale przede wszystkim chodzi tu najpierw o nawracanie samego siebie. Człowiek nie może głosić Chrystusa jeśli sam w Niego nie wierzy, jeżeli sam nie chodzi w światłości, odrzuciwszy wpierw ciemność grzechu.

Zadaniem każdego z nas jest zatem bycie autentycznym świadkiem Chrystusa, pełnym zapału i radości. W jaki sposób? Przepajając duchem Ewangelii wszelkie przejawy ludzkiej działalności i stosując ewangeliczne zasady w codziennym życiu. Najpierw w życiu rodzinnym, w środowisku pracy, a potem w kształtowaniu ładu społecznego, w życiu publicznym, w ustawodawstwie.

Kościół, tym razem w osobie papieża Franciszka, potwierdza tę konieczność. W adhortacji Evangelii  Gaudium Papież napisał: Zachęcam wszystkich chrześcijan, niezależnie od miejsca i sytuacji, w jakiej się znajdują, by odnowili już dzisiaj swoje osobiste spotkanie z Jezusem Chrystusem albo chociaż podjęli decyzję, by być gotowymi na spotkanie z Nim, na szukanie Go nieustannie każdego dnia”.

To osobiste spotkanie z Chrystusem ma prowadzić do ewangelizowania przez osobiste spotkanie z drugim człowiekiem.

Mając świadomość tego wszystkiego, przeżywając głęboko naszą osobistą więź z Chrystusem, odczujemy na nowo w naszym życiu –  jak naucza papież Franciszek – „Radość Ewangelii”, a ta niech się stanie „źródłem misyjnego zapału”, który doprowadzi do misyjnego przeobrażenia Kościoła, do trwania w ustawicznym stanie misji i radosnego pójścia z Ewangelią na „peryferie świata” (EG 19-24; 30).

Drogie siostry i bracia. Niektórzy z tu obecnych już niedługo znajdą się w zupełnie innej rzeczywistości, w której przyjdzie im żyć wśród obcych przynajmniej na początku  ludzi, często nieznających Chrystusa. Pojadą głosić Ewangelię, ale najpierw będą musieli zdobyć zaufanie mieszkańców i zaaklimatyzować się w nowych warunkach. Zastanówmy się przez chwilę co w dzisiejszych czasach znaczy być misjonarzem? Krótko można powiedzieć, że misjonarz to krzyk Chrystusa głoszącego i dziś jak i przed wiekami, niezmienną Dobrą Nowinę o miłości Boga do człowieka

Misjonarz to, jak już powiedzieliśmy, człowiek nawrócenia.

Misjonarz to człowiek wielkiej cierpliwości i tolerancji, czeka bowiem cierpliwie aż zasiane ziarno łaski Bożej zakiełkuje, a potem dopiero wyda owoc.

Misjonarz to taki pomost, po którym ludzie mogą przejść na drugi brzeg swojego życia i spotkać Boga.

Misjonarz to przede wszystkim świadek żywej wiary, który pociąga innych do Chrystusa. świadek mówi to, o czym jest przekonany, co przeżył, co w jego życiu ma wielką wartość. jego świadectwo oparte jest na doświadczeniu wiary i może on powiedzieć: „nie możemy nie mówić tego, co widzieliśmy i słyszeliśmy” (Dz 4, 20).

Czy każdy może być takim świadkiem? Czy każdy ma prawo głosić Dobrą Nowinę? Zatrzymajmy się w tym właśnie kontekście nad dzisiejszym Słowem Bożym. Oto w pierwszym czytaniu słyszymy o obdarowaniu Bożym Duchem siedemdziesięciu starszych, z których dwóch nie było w obozie. Jozue słysząc to zwraca się do Mojżesza: „Mojżeszu, mój panie, zabroń im!” Ale Mojżesz odparł: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie?” – Oto Hebrajczycy są w drodze ku wolności. Uczą się wielu rzeczy. Jedną jest modlitwa. I to modlitwa niezwykła, pełna wyrazu, towarzyszy jej śpiew i taniec – kronikarz nazywa ją „uniesieniem prorockim”. Jest dla nich czymś niezwykłym, ale i pociągającym. Kto tak może się modlić? I na tym tle rodzi się nuta zazdrości. To właśnie wtedy Mojżesz powiedział do Jozuego: „Czyż zazdrosny jesteś o mnie? Oby tak cały lud Pana prorokował, oby mu dał Pan swego ducha”. Innymi słowy: Bożego daru starczy dla wszystkich, byle tylko każdy chciał się na  te dary łaski otworzyć.

Podobny problem notuje św. Marek. Otóż ktoś spoza grona dwunastu apostołów walczy ze złem, wypędza złe duchy w imię Jezusa. Uczniowie, jak słyszeliśmy  zabraniają mu tego. A co na to Jezus? „Nie zabraniajcie mu, kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” – mówi. Bożej mocy, Bożej siły nie można zamknąć w ciasnych ramach ludzkich powiązań i struktur. Zła jest na świecie tak wiele, że pracy starczy dla każdego, kto tylko zechce zaangażować się w walkę o dobro. Oby takich ludzi było jak najwięcej.

W obu czytaniach mowa jest o duchowych darach Boga. Wydaje mi się, że to właśnie one są najważniejsze. Nie tylko modlitwa jest takim darem, nie tylko moc cudotwórcza. Także te codziennie ukazujące się zdolności, zwyczajne talenty, umiejętności – wszystko to jest nam dane od Boga jako dary duchowe. Od sięgnięcia po nie, od ich wykorzystania zależy tak wiele, nieomal wszystko w naszym życiu. Od tych duchowych darów zależy sprawa podstawowa a mianowicie  siła w walce o dobro w nas i wokół nas.

Słyszeliśmy że Jezus zganił uczniów, którzy zabraniali komuś innemu działać w Jego imię. Dał w ten sposób do zrozumienia, że nie mogą być zazdrośni o innych, że głoszenie Ewangelii nie jest przywilejem nielicznych, ale wszystkich tych, którzy w Nią uwierzyli, przyjęli Ją do swego życia i mają silną wiarę, z którą chcą iść by nieść Dobrą Nowinę braciom.

Nasza wiara, abyśmy mogli dzielić się nią z innymi, musi być żywa i autentyczna. Nasze zakorzenienie w Bogu musi być bezgraniczną ufnością i zawierzeniem.

Siostry i Bracia!

Nie możemy tylko mówić, że wierzymy, nie możemy tylko wierzyć Bogu, ale mamy ufać temu, co objawił w Jezusie Chrystusie. Przyjąć to Słowo, uczynić Je Słowem życia dla nas. Zgodzić się z tym, być posłusznym i wprowadzać w czyn Ewangelię Jezusa Chrystusa.

Jeszcze kilka zdań na temat drugiego wątku poruszonego w dzisiejszej Ewangelii:

Zachęta do radykalizmu w wyznawaniu chrześcijańskiej wiary – do bycia chrześcijaninem odpowiedzialnym.

Podczas gdy w modzie jest  dzisiaj przyznawanie się, a nawet publiczne wyznawanie swych poglądów, orientacji, upodobań, jakkolwiek niezwykłe by one  były, wielu chrześcijan wstydzi się wyznać swoją wiarę przed światem. Problem nie jest wcale sztuczny. Łatwo nam mówić o wierze w Kościele czy w grupie zaufanych przyjaciół  potrafimy przyznać się do Boga, ale gdy ktoś krytykuje Kościół w nieznanym towarzystwie lub ma inne poglądy na sprawy wiary, wielu z nas nie potrafi zająć jasnego stanowiska i boi się, żeby nie przypięto mu kartki „ultrakatolik”. Wierzę, że wśród tu obecnych taka postawa nie istnieje, ale nie znaczy to, że nie trzeba o niej mówić.

Tymczasem słyszeliśmy dziś jednoznacznie, bezkompromisowe słowa Chrystusa: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją! (…) Jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją! (…) Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je!” (Mk 9, 43-47). Z tych, na pierwszy rzut oka twardych, słów Jezusa przebija Jego troska o nas, o nasze życie, o nasze zbawienie. Każda i każdy z nas powinien dziś zadać sobie pytanie czy nie ma w moim życiu takiej ręki lub nogi, która przeszkadza mi w trwaniu we wspólnocie z Chrystusem? Co muszę zakończyć, uciąć, żeby być bliżej mojego Mistrza, Oblubieńca i Pana? Lepiej jest bowiem dla nas wejść do Królestwa Bożego z jedną ręką, nogą czy okiem niż z dwiema rękami, nogami czy dwojgiem oczu być wrzuconym do otchłani piekielnej.

Drodzy Siostry i Bracia!

Nauka Jezusa ukazuje konieczność radykalizmu w życiu chrześcijanina ze względu na życie przyszłe, które jest celem naszego istnienia.

Wymóg, jaki stawia Jezus, uzmysławia nam najpierw, jak bardzo grzech oddala od Boga – do tego stopnia, że mniejszym złem, szkodą jest pozbawienie się jednego z członków naszego ciała jak mówi Chrystus.

Grzech nie tylko oddala nas od Boga, ale również może być powodem zgorszenia. Nasze niewłaściwe postępowanie może sprawić, że od Chrystusa odpadnie słaby w wierze brat, za którego On przelał Swoją Krew. Naszym postępowaniem niweczymy owoce ofiary Chrystusa. Jak ostrzega Jezus, takiemu człowiekowi byłoby lepiej „uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9, 42). Mocne to słowa, ale wypowiedziane z miłości do nas i ukazujące nieporównywalną z niczym wartość Królestwa Bożego, które jest naszym przeznaczeniem i do którego wszyscy zdążamy.

Na koniec chciałbym życzyć Wam wszystkim, sobie także, autentycznej, żywej wiary i radości z jej przeżywania, czy to w Polsce, czy w innych miejscach, do których Bóg Was pośle. Życzę Wam zakorzenienia w Bogu i w Jego Miłości oraz zapału do świadczenia o Chrystusie swoim życiem. Amen.

Posłuchaj homilii: