Z wielką radością spotykamy się dzisiaj u stóp jasnogórskiego klasztoru, aby oddać cześć Bogu, który na Matkę dla swego Syna wybrał Maryję, swoje najdoskonalsze dzieło stworzenia.
„O jak rozkoszne są świątnice Twoje Królu i Panie, /tak dusza by chciała wnijść tam i /ujźrzeć bogdaj przedpokoje żywego Boga,/ i zawołać: Chwała!"
(Ps 84 - tłum. B. Drozdowski).
W gronie biskupów, kapłanów, zakonników i zakonnic, licznie zgromadzonych wiernych świeckich przybywamy na Jasną Górę, gdzie przywodzi nas gorące pragnienie wyrażenia miłości do naszej duchowej Matki, którą powierzył nam Jezus w decydującym momencie historii zbawienia.
W uroczystość Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski, w dniu dziękczynienia za kanonizację papieży Jana XXIII i Jana Pawła II i we wspomnienie Konstytucji 3 Maja, wsłuchujemy się w treść czytań liturgicznych i rozpoczynamy nasze zamyślenie o Maryi, Kościele i Ojczyźnie.
1. MATKA MARYJA
Pierwsza scena odsłania przed nami Maryję, naszą duchową Matkę. „Niewiasto, oto syn Twój". Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja" (J 19,26-27).
a. Te słowa - wypowiedziane na krzyżu przez umierającego Jezusa - mają najpierw swój sens historyczny. Wyrażają one najpierw zwykłą troskę jaką dziecko winno otaczać swoich rodziców. W następstwie tych słów - Jan stał się adoptowanym synem Maryi i zajął miejsce Jezusa, a Ona stała się jego przybraną Matką. Te same słowa dowodzą ponadto, że Maryja - poza Jezusem - nie miała innych dzieci. Gdyby Jezus posiadał naturalnych braci, wówczas - jako najstarszy - miałby obowiązek przekazać opiekę nad swoją Matką jednemu z nich. Powierzenie Matki Janowi - czyli komuś spoza rodziny - byłoby niezgodne z Prawem i nielogiczne. Oddanie Matki w opiekę Janowi oraz zamieszkanie u niego wskazuje ewidentnie na to, że Maryja nie miała - poza Jezusem - innych dzieci.
Ale te same słowa - „Niewiasto, oto syn Twój" [Γύναι, ἴδε ὁ υἱός σου], „Oto Matka twoja" - mogą mieć również swój sens ponadhistoryczny. Mogą wskazywać na coś więcej; nie tylko na Matkę Mesjasza, ale również na Matkę wierzących, których symbolem jest właśnie Jan, „umiłowany uczeń". Tym razem Maryja staje się Matką apostołów i wszystkich wierzących. Staje się początkiem Kościoła, nowej rodziny Jezusa. Umierający Jezus oddaje Maryję opiece i miłości każdego chrześcijanina; każdego z nas.
Dlaczego jednak Jezus zwrócił się w tym momencie do swojej Matki słowem „Niewiasto", skoro słowo greckie gyne oznacza właśnie owo bezosobowe wyrażenie - „kobieto". Odpowiedź na to pytanie znajduje się w Księdze Rodzaju. „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę" (Rdz 3,15). Kiedy Jezus zwraca się do swojej najdroższej Matki słowem „kobieto", pragnie nam wskazać, że oto mamy przed sobą nową Ewę, której potomstwo zmiażdży głowę węża (por. J 2,3-4).
Również do Jana Jezus nie zwrócił się po imieniu. Powiedział tylko: „Oto syn Twój". Tym umiłowanym uczniem Jezusa może być każdy z nas, bo gdyby Jezusowi chodziło o zwyczajną opiekę, nie byłoby potrzeby o tym wspominać w Ewangelii. Przecież np. o losach św. Józefa po odnalezieniu Jezusa w świątyni, nie wiemy nic; widocznie nie jest to nam potrzebne do zbawienia. To, że wiemy o powierzeniu Matki Jezusa umiłowanemu uczniowi musi mieć głębsze teologiczne znaczenie.
b. „I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie [εἰς τὰ ἴδια]. Wziął ją pod swoją opiekę. Otoczył ją synowską miłością. Kształt tej miłości najpiękniej opisuje autor O naśladowaniu Chrystusa:
„Wielka to rzecz miłość, wielkie dobro, ona czyni lekkim to, co ciężkie, i spokojnie znosi wszelkie niepokoje. Bo dźwiga ciężar bez ciężaru, a każdą gorycz zaprawia słodyczą i daje jej smak wyborny. Szlachetna miłość Jezusa popycha do czynienia rzeczy wielkich i pobudza do pragnienia coraz doskonalszych.
Miłość pragnie wznosić się wysoko, a nie grzęznąć w niskich popędach. Miłość pragnie być wolna i obca wszelkiej ziemskiej czułostkowości, aby nic nie przeszkadzało jej wewnętrznemu spojrzeniu, aby żadne przemijające szczęście nie uwikłało jej w drodze i nie zepchnęło w nieszczęście.
Nic łagodniejszego od miłości, nic silniejszego, nic wyższego, nic ogromniejszego, nic szczęśliwszego, nic pełniejszego i lepszego w niebie i na ziemi, bo miłość wywodzi się z Boga i dlatego tylko w Bogu może spoczywać wzniesiona ponad całe stworzenie.
Kto kocha - fruwa, biegnie, cieszy się, wolny i nieskrępowany. Wszystkim wszystko oddaje, wszystko we wszystkim posiada, bo spoczywa wysoko ponad wszystkim, tam, skąd wypływa i pochodzi wszelkie dobro. Miłość nie patrzy na dary, ale obraca się cała ku temu, kto daje, wznioślejsza niż samo posiadanie. Miłość nie zna miary, jej płomień przepala wszelkie miary.
Miłość nie odczuwa ciężaru, nie liczy trudu, nie mierzy zamiarów na siły, nie tłumaczy się niemożliwością, sądzi, że wszystko może, wszystko potrafi. Porywa się więc na wszystko, wszystko zdobywa i osiąga tam, gdzie ten, kto nie kocha, znużony odpada.
Miłość czuwa i śpi nie śpiąc. Zmęczona, nie nuży się, spętana, nie daje się spętać, pełna trwogi - nieustraszona, jak płomień żywy i płonąca pochodnia wybucha w górę i bez szkody wszystko przenika. Kto kocha, zna to wielkie wołanie. Żarliwa miłość ducha brzmi wielkim krzykiem w uszach Boga: Boże mój, moja miłości, należysz cały do mnie, jak i ja cały jestem Twój" (O naśladowaniu Chrystusa, III, V, 3-5).
2. KOŚCIÓŁ
a. A potem przychodzi druga scena, tj. Kościół.
„Potem wielki znak się ukazał w niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu" (Ap 11,19).
Te słowa Apokalipsy odnoszą się do dramatycznych doświadczeń siedmiu Kościołów Azji (Efezu, Smyrny, Pergamonu, Tiatyry, Sardes, Filadelfii i Laodycei), które pod koniec I wieku po Chr. zmagały się z zewnętrznymi prześladowaniami i wewnętrznymi napięciami. Do nich to zwraca się ze słowami umocnienia autor Apokalipsy, ukazując im zwycięstwo Chrystusa, które już się dokonało. „Teraz nastało zbawienie, potęga i królowanie Boga naszego i władza Jego Pomazańca" (Ap 12,10).
Znakiem owego zwycięstwa jest „Niewiasta", nowa Jerozolima (por. Iz 66,7-8), Kościół niebiański, który osiągnął już swoją dojrzałość. Nie jest nią ziemska społeczność wierzących, nie jest nią „obecne Jeruzalem", lecz społeczność niebieska świętych, „górne Jeruzalem", które już teraz cieszy się obiecanymi dobrami (dziedzictwem niezniszczalnym i niepokalanym i niewiędnącym - por. 1P 1,3-4). Ta zwycięska społeczność istnieje już w niebie jako wzór i cel dla chrześcijańskiej wspólnoty na ziemi (por. Hbr 12,22-24).
Między Niewiastą a Smokiem, czyli między Kościołem a szatanem toczy się nieustanna wojna. Pokonany na niebie a strącony na ziemię, szatan kontynuuje walkę z chrześcijanami. Z tymi, „co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa" (Ap 12,17). W tej walce szatan sprzymierza się z „Bestią", czyli posługuje się ziemskimi władcami, państwami i ideologiami, które usiłują nagiąć rzeczywistość do swoich utopii. To naginanie nie może - koniec końców - dokonać się bez odwołania do użycia przemocy. Mimo to „Baranek ich zwycięży" (Ap 17,14; por. Rdz 3,15).
Kościół na ziemi wszystkich czasów jest stale zagrożony przez potęgę Smoka, czyli szatana. Wydaje się bezbronny i słaby, lecz w końcu odnosi zwycięstwo i okrywa się chwałą. Kościół ziemski jawi się jako przemieniony, nowy świat, który podąża za światłem Boga i Baranka, za nauką Ojca i Syna. Stajemy tutaj w obliczu typowego paradoksu chrześcijaństwa, zgodnie z którym cierpienie nigdy nie jest postrzegane jako ostatnie słowo, ale jako etap przejściowy, prowadzący do szczęścia. Co więcej, ten przejściowy etap jest już teraz przeniknięty radością rodzącą się z nadziei - Ap 22,20 (por. Benedykt XVI, Apostołowie, 122-123).
b. Dzisiejsza uroczystość jest wybitnym potwierdzeniem tego radosnego zwycięstwa Kościoła. Jest dniem dziękczynienia naszej Ojczyzny za niewymowną chwałę nieba, jaką - po zwycięstwie nad szatanem - osiągnęli dwaj papieże, Jan XXIII i Jan Paweł II, którzy kształtowali historię XX wieku. W ubiegłą niedzielę zostali oni wpisani do katalogu świętych.
„Byli to dwaj ludzie mężni, pełni parrezii [szczerości, ufności, śmiałości, odwagi] Ducha Świętego, którzy złożyli Kościołowi i światu świadectwo dobroci Boga i Jego miłosierdzia" - mówił o nich papież Franciszek. Faktycznie, z tej racji Jan XXIII jest nazywany „Papieżem Dobroci", a Jan Paweł II - „Papieżem Miłosierdzia". Obaj „byli kapłanami, biskupami i papieżami dwudziestego wieku. Poznali jego tragedie, ale nie byli nimi przytłoczeni. Silniejszy był w nich Bóg; silniejsza była w nich wiara w Jezusa Chrystusa, Odkupiciela człowieka i Pana historii; silniejsze było w nich miłosierdzie Boga, [...]; silniejsza była macierzyńska bliskość Maryi". Jakże znamienna ewolucja dokonała się na przestrzeni owych 20 lat, które dzieli wybór jednego od wyboru drugiego papieża; przejście od cywilizacji dobra do cywilizacji miłosierdzia.
Dzisiaj - jako Polacy - najpierw wyrażamy nasze szczególne podziękowanie papieżowi-seniorowi Benedyktowi XVI, który swoją decyzją rozpoczął proces beatyfikacyjny i sprawił, że proces kanonizacyjny Jana Pawła II okazał się jednym z najkrótszych w historii Kościoła.
Serdeczne wyrazy wdzięczności kierujemy do Ojca Świętego Franciszka, który doprowadził proces kanonizacyjny do końca i w minioną niedzielę osobiście włączył obu papieży do katalogu świętych, przy obecności setek tysięcy Polaków.
W takiej podniosłej atmosferze nie możemy zapomnieć o ogromnych zasługach kardynała Stanisława Dziwisza, który wiernie służył Karolowi Wojtyle przez 39 lat, a po jego śmierci z niesłychanym zaangażowaniem podtrzymuje i rozwija kult papieża Polaka tak w Ojczyźnie, jak i poza jej granicami.
Nasze podziękowania idą również w kierunku ks. Sławomira Odera. Ten kapłan diecezji toruńskiej wniósł wielki wkład pracy w proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny jako jego postulator. Stając się powiernikiem ludzkich historii, gromadził pieczołowicie świadectwa świętości Jana Pawła, nadchodzące do Rzymu z całego świata, następnie udał się do różnych krajów, by spotkać się z ludźmi, dla których papież Wojtyła jest kimś wyjątkowo ważnym. Zebrał świadectwa kardynałów, biskupów, kapłanów, zakonników, osób świeckich, kobiet i mężczyzn, katolików i innych chrześcijan, wyznawców innych religii, a także osób niewierzących. A nie było to bynajmniej jego jedyne zajęcie w tym czasie. Jest on przecież wikariuszem sądowym Trybunału Zwyczajnego Wikariatu Diecezji Rzymskiej, prezesem Trybunału Apelacyjnego przy Wikariacie Rzymu, jest też rektorem kościoła Maryi Niepokalanej i św. Józefa Benedykta Labre. Doprawdy, wszyscy, którzy kochamy świętego Jana Pawła jesteśmy jego wielkimi duchowymi dłużnikami.
3. OJCZYZNA
a. Konstytucja 3 Maja
Trzecia odsłona dotyczy naszej Ojczyzny. Dzisiejsza uroczystość skłania nas także do zamyślenia się nad naszą ziemską Ojczyzną. Jest to przecież rocznica uchwalenia pierwszej polskiej konstytucji z 3 maja 1791 roku, która unowocześniła struktury władzy, zmieniła ustrój państwa na monarchię dziedziczną, ograniczyła prawa magnaterii, zniosła liberum veto, odebrała prawo głosu w sprawach publicznych „gołocie", czyli szlachcie bez ziemi, najbardziej podatnej na obce wpływy i przekupstwo, zrównała mieszczan ze szlachtą, wzięła chłopów w opiekę państwa, katolicyzm uznała za religię panującą.
„Po upływie dwóch wieków - uczył Jan Paweł II - doceniamy pełniej jeszcze wagę tego dokumentu: odczytujemy w nim prawdę o Polsce, zakorzenioną w przeszłości, a równocześnie wychyloną w przyszłość. I dlatego Konstytucja 3 maja w tym właśnie dziejowym momencie, wobec bliskiej już groźby utraty niepodległości była dokumentem profetycznym i opatrznościowym. Ona sprawiła, że nie można było odebrać Polsce jej rzeczywistego bytu na kontynencie europejskim, bo ten byt został zapisany w słowach Konstytucji 3 maja. A słowa te, mając moc prawdy, okazały się potężniejsze od potrójnej przemocy, która spadła na Rzeczpospolitą. Słowa tej prawdy okazały się twórcze i ‘stwórcze'. Synowie i córki tej ziemi nie przestali wierzyć w ‘odnowę jej oblicza' pod tchnieniem tego Ducha, który natchnął twórców Konstytucji 3 maja" (Jan Paweł II, Przemówienie wygłoszone w czasie nabożeństwa dziękczynnego z okazji 200. rocznicy Konstytucji 3 Maja).
b. Państwo - Kościół; ciało - dusza.
Nasza Ojczyzna potrzebuje dzisiaj - podobnie jak za czasów Konstytucji Majowej - odnowy, jeśli ma ona mieć swoje „jutro".
Ta myśl dotarła do mnie w ubiegły poniedziałek, podczas rzymskiego dziękczynnego koncertu Te Deum za kanonizację Jana Pawła II w bazylice Matki Bożej Większej. Podczas tego koncertu mieliśmy cały czas przed oczyma przepiękną mozaikę w absydzie prezbiterium, z centralną sceną zwaną Dormitio Mariae, czyli Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. Ta scena przedstawia martwą Maryję na łożu śmierci, a przy niej Chrystusa, trzymającego w swoich rękach jej duszę - w postaci niemowlęcia owiniętego w pieluszki. W sensie dosłownym scena ta nie potrzebuje żadnego komentarza, lecz może ona posiadać także swój sens przenośny. Może być uznana za syntezę stosunku państwa do Kościoła. Państwo i Kościół nie są tylko dwoma instytucjami żyjącymi obok siebie swoim własnym, autonomicznym życiem. To są dwie instytucje zdane na siebie, i to zdane na podobieństwo związku ciała z duszą. Kościół, jeśli jest autentyczny winien być duszą państwa. Bez duchowych wartości, jakie przynosi Kościół, ciało państwa obumiera. Dla niektórych może to brzmieć prowokacyjnie, ale taka jest prawda.
Wspominała o tym zresztą w swoim czasie soborowa konstytucja duszpasterska o Kościele, która uczy: „Tak to Kościół [...] doświadcza tego samego losu ziemskiego co świat, istniejąc w nim jako zaczyn i niejako dusza społeczności ludzkiej, która ma się w Chrystusie odnowić i przemienić w rodzinę Bożą. [...] Kościół idąc ku swemu własnemu zbawczemu celowi, nie tylko daje człowiekowi uczestnictwo w życiu Bożym, lecz także rozsiewa na całym świecie niejako odbite światło Boże, zwłaszcza przez to, że leczy i podnosi godność osoby ludzkiej, umacnia więź społeczeństwa ludzkiego oraz wlewa głębszy sens i znaczenie w powszednią aktywność ludzi. Dlatego też Kościół uważa, że przez poszczególnych swych członków i całą swoją społeczność może poważnie przyczynić się do tego, aby rodzina ludzka i jej historia stawały się bardziej ludzkie" (Gaudium et spes, 40).
Pier Ferdinando Casini - opisując wizytę Ojca Świętego Jana Pawła II w parlamencie włoskim - tak pisze: „Tego dnia nawet najbardziej sceptyczni [parlamentarzyści] uznali jako oczywistą różnicę jaka winna istnieć między państwem «laickim» [czyli świeckim], które zakłada publiczną wartość wymiaru duchowego i religijnego a państwem laicystycznym, które neguje u samego korzenia potrzebę religijności w ludzkim wymiarze".
Religia jest głównym czynnikiem uspołecznienia społeczeństwa, wychowania, wyrabiania cnót. Próba kształtowania spraw ludzkich z pominięciem Boga prowadzi do całkowitego zlekceważenia człowieka, dlatego nawet ten, kto nie umie znaleźć drogi do Boga, winien starać się żyć tak, jak gdyby Bóg istniał (kard. J. Ratzinger). Przez żadne prawa ludzkie godność osobista i wolność człowieka nie da się tak zabezpieczyć, jak przez Ewangelię.
Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ słabość wielu wymiarów dzisiejszego życia społecznego, kulturalnego, politycznego naszej Ojczyzny nie bierze się znikąd. Ona ma swoje najgłębsze korzenie właśnie w odcinaniu się naszego państwa od jego duszy. To odcinanie się od wartości, które wyrastają z Ewangelii sprawia, że 2,5 miliona osób, przeważnie młodych, musiało wyjechać za chlebem, kolejne 2 miliony jest bezrobotnych, blisko 4 miliony należy do skrajnie ubogich. Że nasze społeczeństwo starzeje się i pogłębia jego kastowość, postępuje alienacja młodych w pracy. Że lekceważeni są robotnicy, którym miesiącami nie płaci się za pracę, a nieraz po miesiącu lub dwóch wyrzuca się z pracy pod sfingowanym zarzutem. Że nie przyjmuje się pod koniec roku chorych do szpitali. Że lekceważone są miliony głosów obywateli w sprawie wieku emerytalnego i wieku szkolnego. Że więzienia nie mogą pomieścić skazanych.
c. Ostatnim przykładem takiej postawy jest zgoda Rady Ministrów na ratyfikację Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet oraz przemocy domowej.
Tak Kościół, jak i wiele środowisk oraz organizacji rodzinnych i pro-life - potępiając stanowczo stosowanie jakiejkolwiek formy przemocy wobec kogokolwiek - wyrażało stanowczą dezaprobatę wobec niektórych zapisów Konwencji.
Definiuje ona bowiem płeć jedynie jako zjawisko społeczno-kulturowe i jednoznacznie zmierza do wprowadzenia zmian wzorców społecznych i kulturowych (art. 12 p.1). Konsekwencją jej ratyfikacji byłoby dostosowanie polskiego prawa, edukacji oraz życia społecznego i rodzinnego do założeń ideologii, która nie uwzględnia różnic występujących pomiędzy kobietą i mężczyzną. Pod pozorem równego traktowania Polacy utraciliby prawo do ochrony elementarnych wartości naturalnych i chrześcijańskich, zarówno w życiu społecznym, jak i prywatnym, w rodzinach oraz w wychowaniu swoich dzieci. Oznacza to łamanie sumień polskich katolików.
Niektóre zapisy Konwencji są sprzeczne z Konstytucją RP, która zapewnia rodzicom prawo do wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami, a małżeństwo definiuje jako związek mężczyzny i kobiety, otaczając go opieką podobnie jak rodzinę. Konwencja narusza także gwarantowaną konstytucyjnie prawną ochronę życia prywatnego i bezpodstawnie podważa wolność obywateli wprowadzając rozwiązania o charakterze ideologicznym.
ZAKOŃCZENIE
Jak z tego wynika, również dzisiaj - a może szczególnie dzisiaj - potrzebne jest zespolenie naszych energii w tym celu, aby w Ojczyźnie stało się bardziej dostrzegalne „królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju". Niech nas wspomaga w tym Jasnogórska Królowa Polski. Jej pomoc jest Kościołowi niezbędnie potrzebna, aby cierpliwie i z miłością, a nawet z radością, znosił wszelkie przeciwności i doświadczenia.
„Bądź pozdrowiona, bez zmazy poczęta, W której przedwieczne zamieszkało Słowo, Bądź pozdrowiona, o Maryjo święta, Bądź pozdrowiona, Królowo!"
(Teofil Lenartowicz, Salve Regina)