KAI: 4 października rozpoczyna się XIV Zwyczajne Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów nt.: „Powołanie i misja rodziny w Kościele i w świecie współczesnym”. Ksiądz Arcybiskup przewodniczyć będzie delegacji polskiego Episkopatu. Z jakim przesłaniem się tam udaje?
Abp Stanisław Gądecki: Jako pasterze Kościoła w Polsce stoimy na gruncie nauczania Kościoła o małżeństwie i rodzinie. Jednocześnie pragniemy być otwarci na współczesne i przyszłe wyzwania, jakie stoją przed małżeństwami i rodzinami. Jesteśmy przekonani, że między przeszłością a przyszłością Kościoła nie może być sprzeczności. Nie jesteśmy bynajmniej "zabetonowani" w przeszłości, nie dostrzegając żadnej możliwości rozwoju nauki. Nie zgadzamy się natomiast na zmianę co do istoty w nauczaniu Kościoła, która odbiegałaby od tego, czego uczy nas Ewangelia.
Przesłanie polskiego Episkopatu jest pozytywne. Przedstawiliśmy je w syntezie mediom dnia 21 września br. Nie jedziemy na Synod Biskupów by z kimś walczyć lub kogoś pouczać, pragniemy jedynie, by wspólna refleksja całego Kościoła przyniosła coś pozytywnego dla duszpasterstwa małżeństw i rodzin w Polsce. Także dla małżeństw i rodzin, które przeżywają swój kryzys niemal pod każdą szerokością geograficzną, a w szczególności w obrębie kultury Zachodu, do której przynależymy. Chcemy, aby owocem synodu było duszpasterskie towarzyszenie ze strony Kościoła nie tylko narzeczonym czy młodym rodzinom, tak jak jest to dotychczas, ale także rodzinom o znacznie dłuższym stażu. Już na poprzednim zgromadzeniu synodalnym jesienią ubiegłego roku pojawił się postulat, aby rodziny z dużym stażem małżeńskim towarzyszyły rodzinom młodym, które załamują się pod wpływem trudności, jakie ich spotkają.
Chodzi nam o to, by synod nie zagubił swego właściwego podmiotu zainteresowania, tj. "normalnych" rodzin. Może bowiem powstać wrażenie, że Kościół nie jest wcale zainteresowany umacnianiem normalnej, trwałej rodziny i jej formacją, a interesuje się wyłącznie rodzinami w kryzysie oraz osobami żyjącymi w nowych związkach. Słowa Jezusowe: "Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników" (Mt 9,13), każą nam jednak z większą uwagą pochylać się nad tym, co jest "słabe". Potrzeba zawsze odnosić się do wszystkiego w perspektywie ewangelicznej.
Wiele może wydarzyć się podczas Synodu, wystarczy wspomnieć jak silnie jego pierwsza faza wstrząsnęła światową opinią publiczną. Pozytywną stroną tamtego wstrząsu jest nagłe przebudzenie się ludzi, to że w przestrzeni publicznej - a także w samym Kościele - zaczęto o wiele więcej mówić o rodzinie. Dotąd o rodzinie mówiło głównie duszpasterstwo rodzin, a teraz temat ten podjęły media na całym świecie. Prawdopodobnie nigdy dotąd nie mówiono tak wiele o tematyce synodalnej.
KAI: Czy po obecnym zgromadzeniu Synodu Biskupów możemy oczekiwać znacznie większego otwarcia się Kościoła na rodzinę, reformy duszpasterstwa w tym zakresie i - tak jak Ksiądz Arcybiskup pragnąłby - towarzyszenia każdej rodzinie?
- Jeśli chodzi o działania Kościoła, to istnieją pewne nie wykorzystane dotąd możliwości duchowieństwa, ale prawdziwie siły tkwią w ludziach świeckich. Duża część świeckich nie wie w dokładnie w co miałaby angażować się w Kościele, bądź uważa, że nie ma w nim dla nich miejsca. Tymczasem jest w Kościele miejsce dla "olbrzyma", jakim są świeccy ochrzczeni, miejsce otwarte na duszpasterstwo małżeństw i rodzin przez innych świeckich.
Od kapłanów trudno oczekiwać większego zaangażowania na tym polu, natomiast doświadczone rodziny, te którym udało się stworzyć wierny i trwały związek, powinny bardziej zaangażować się w duszpasterstwo rodzin potrzebujących wsparcia. Te rodziny z pewnością będą chętniej słuchać rad doświadczonych i roztropnych małżonków aniżeli księży.
KAI: Chodzi więc o ewangelizację rodzin przez rodziny?
- Tak właśnie można to ująć. Idzie o misyjne zaangażowanie rodzin w duszpasterstwo i ewangelizację, prowadzoną przez rodziny na rzecz innych rodzin. Chodzi więc o liczniejszych zaangażowanych, aniżeli ci, którzy mogą służyć w ramach stowarzyszeń prorodzinnych czy ruchów rodzinnych takich jak Domowy Kościół, Dialogi Małżeńskie, Rodziny Nazaretańskie czy Chemin Neuf. Dobrze, że one pracują, ale potrzebna jest znacznie szersza mobilizacja świeckich.
Chciałbym ponadto zwrócić uwagę na tego rodzaju inicjatywny jak nowy kierunek studiów dla świeckich, w ramach Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie, przeznaczony dla kształcenia pomocników rodzin. To bardzo potrzebna i trafiona inicjatywa. Natomiast w konkretnej parafii - oprócz nadzwyczajnych szafarzy i katechistów osób dorosłych - winna pojawić się rzesza ludzi świeckich dobrze przygotowanych w zakresie doradztwa rodzinnego. Warto znaleźć i zachęcić do działania tych małżonków, którzy chcieliby zaangażować się w tej dziedzinie duszpasterstwa.
KAI: Co wynika z ankiet przygotowywanych przed synodami – poprzednim i obecnym (ze świata oraz polskich odpowiedzi na ankiety)?
- Ankiety te odzwierciedlają przede wszystkim stan socjologiczny małżeństw i rodzin w Polsce. Wskazują na galopujące rozwody, na niszczenie rodziny przez migrację i emigrację. Jeśli chodzi o niektóre wskaźniki kryzysu rodziny, nie tylko doganiamy a nawet przeganiamy kraje, o których mówimy, że są zlaicyzowane.
Wszystkie ankiety, jakie do nas wpłynęły, poddaliśmy syntezie a tę przekazaliśmy do watykańskiego sekretariatu Synodu Biskupów. Pewne środowiska - w tym niektóre ruchy i stowarzyszenia - przekazały ponadto swoje własne opinie na ten temat. To wszystko ma służyć Synodowi, który z tego powinien uczynić niełatwą, bo dotycząca tak wielu krajów świata, jasną i zwartą syntezę.
KAI: Ksiądz Arcybiskup powiedział, że Polska – jeśli chodzi o kryzys rodziny – prześciga nawet zlaicyzowane kraje. W czym się to wyraża?
- Tak niskiego współczynnika dzietności jak w Polsce nie ma niemal nigdzie w Europie, nawet wśród najbardziej zlaicyzowanych krajów. Wśród przyczyn tego stanu rzeczy wymienia się trudną sytuację finansową młodych rodzin, ale ten brak nie tłumaczy wszystkiego. Czy w XIX wieku sytuacja finansowa polskich rodzin była lepsza? Nie istniały jednak wtedy środki antykoncepcyjne, nie panowała kultura samolubna. Dziś ludzie podlegają naciskowi nowego rodzaju kultury tymczasowości i użycia, co nie sprzyja ani trwałym związkom ani dzietności.
Poważnym problemem - o którym rzadko się mówi - jest rozpowszechniona mentalność i praktyka antykoncepcyjna. Wiadomo, że środki antykoncepcyjne mają działania uboczne, są też jedną z poważnych przyczyn niepłodności. Wiemy też sporo o chorobach dzieci, które ponoszą konsekwencje używania środków antykoncepcyjnych przez ich rodziców.
W sumie stan polskiej rodziny pod wieloma względami jest alarmujący. Owszem jest na szczęście wiele zdrowych rodzin, ale niestety rozwijają się też wszelkie patologie rodzinne.
KAI: Abp Heiner Koch wyraził nadzieję, że na Synodzie uda się przede wszystkim „przetłumaczyć dobrą nowinę o sakramencie małżeństwa na całkiem nowy język”. Przyznał, że ciągle spotyka się z ludźmi – również w kościelnych kręgach – którzy nie potrafią powiedzieć na czym polega niezwykłość katolickiego małżeństwa. Jak stwierdził, dziś trzeba „z zachwytem wyjaśnić, że małżeństwo należy do zbawczego planu zbawienia, że jest powołaniem. Jeśli nam się to nie uda, wszystko będzie na próżno”. Jak pokazać wątpiącemu światu, że rodzina jest najlepszą drogą do szczęścia?
- Jestem przekonany, że da się to uczynić bazując na dobrej antropologii. Doświadczeniem ludzkości jest kobiecość i męskość; jedną z nich każdy w sobie niesie. Z tego pochodzi potrzeba dopełnienia, która cechuje zarówno mężczyzn jak i kobiety. Szczęście człowieka polega na tym dopełnianiu się dwojga, mężczyzny i kobiety. Dopóki nie będzie zrozumienia dla komplementarności jako źródła szczęścia, tak długo człowiek nie dostrzeże rodziny jako drogi ku szczęściu.
Cieszę się, że w Polsce jest dużo szczęśliwych małżeństw, które są w stanie promieniować swoim szczęściem na zewnątrz. Widać to gołym okiem, gdy np. spotyka się jubilatów, obchodzących rocznicę 25. lecia zawarcia sakramentu małżeństwa, lub złoty jubileusz ich małżeństwa.
KAI: Gorącą dyskusję i medialną wrzawę po ubiegłorocznym zgromadzeniu Synodu Biskupów wywołała kwestia możliwości udzielania rozgrzeszenia i Komunii św. osobom rozwiedzionym, żyjącym w ponownych związkach? Czy jest to kwestia doktrynalna czy duszpasterska? Jakiego finału dyskusji synodalnej możemy oczekiwać?
- Jest to kwestia stricte doktrynalna, choć ma oczywiście swoje reperkusje duszpasterskie.
Duszpasterstwo nie może być sprzeczne z doktryną; z nauczaniem Kościoła, wynikającym ze słów Jezusa o nierozerwalności małżeństwa. Małżeństwo jest znakiem wiernego związku Chrystusa z Kościołem - taki jest sens znaku sakramentalnego. Kiedy ktoś - na skutek swoich wyborów – rozwodzi się i zawiera związek cywilny, zaprzecza obiektywnie znakowi wierności, której Chrystus dochowuje swojemu Kościołowi.
Ponadto, kiedy mówimy o Jezusowym powiedzeniu „od początku tak nie było”, odwołujemy się nie tylko do momentu stworzenia człowieka, ale do jeszcze wcześniejszego zamysłu Bożego; do tego jak wyglądał świat przed stworzeniem, w Bożym umyśle, przed czasem. Ów „początek” sięga daleko głębiej aniżeli czas. Człowiek - jako mężczyzna i kobieta, którzy powołani są do małżeństwa - został przez Boga pomyślany przed czasem. Z kolei w kulturze greckiej słowo początek znaczy „prawo”. To, co zostało ustanowione na początku jest zatem ustanowione według prawa, reguły, zasady.
W związku z tym ludzie, którzy po rozpadzie swojego związku sakramentalnego zawarli związek cywilny, żyją w cudzołóstwie i nie mogą przystępować do Komunii św. Komunia jest wyrazem życia w łasce uświęcającej. Można, a nawet trzeba im współczuć i ukazywać wielorakie możliwości uczestnictwa w wielu innych formach życia Kościoła. Każdy kto został ochrzczony ma w nim swoje miejsce. Rozwiedzeni przynależą do Kościoła, mają możliwość słuchania słowa Bożego, adoracji eucharystycznej, modlitwy, uczestnictwa w życiu wspólnotowym, wychowywania dzieci po chrześcijańsku i obecności w dziełach charytatywnych. Mogą rozwijać się, korzystając z tych środków. Nie przestają wcale być chrześcijanami.
Kościół nie jest łodzią, z której wyrzuca się ludzi za burtę. Gdybyśmy wyrzucili z łodzi Kościoła wszystkich grzeszników za burtę, to kto by w nim pozostał? Dlatego definiowanie Kościoła jako „szpitala polowego” - jak to czyni papież Franciszek - niesie ze sobą wiele uzdrowieńczej prawdy. Nie jesteśmy od gnębienia chorych, ale od tego by ich leczyć. Wszystko to winno napawać nadzieją tych, którzy żyją w związkach niesakramentalnych, lecz którzy mają dobrą wolę.
KAI: W dyskusji podnoszony jest często argument miłosierdzia, w świetle którego rozwiedzionych, a żyjących w nowych związkach należałoby dopuścić do sakramentu Eucharystii.
- Brak możliwości przystąpienia do Komunii nie jest wcale znakiem braku miłosierdzia.
Często słyszy się też argument, że rozwiedzeni, którzy nie mogą przystępować do Komunii świętej bywają lepszymi ludźmi niż ci, którzy do Komunii przystępują. Nie przeczę, że tak może być w istocie, ale nie jest to żaden argument. Lepszymi od katolików ludźmi bywa też wielu niechrześcijan, ale z tego wcale nie wynika, że gdyby zapragnęli przystąpić do Komunii świętej należałoby jej im udzielić.
KAI: A więc jeśli jest to kwestia ściśle doktrynalna, to możemy nie mieć obaw, że obrady synodu pójdą w innym kierunku?
- Tak samo naucza watykańska Kongregacja Nauki Wiary z kard. Gerhardem Müllerem na czele. Ona nawet stara się przywołać do porządku teologów, którzy postulują udzielanie Komunii św. osobom rozwiedzionym i żyjącym w ponownych związkach. Na synodzie należy spodziewać się silnej argumentacji jednej jak i drugiej strony. Liczę przede wszystkim na Ducha Świętego oraz na Ojca Świętego, że przekażą całemu czytelne kierunki i potrzebne światło.
KAI: Tym bardziej, że synod jest tylko ciałem doradczym papieża a ostatnie słowo należy do niego właśnie.
- Na zakończenie swoich obrad synod nic nie ogłasza. Dokument posynodalny jest ogłaszany dopiero przez papieża w formie adhortacji. Wszystkie kwestie i wnioski, jakie zostają zgłaszane a nawet przegłosowane na synodzie, są oddawane decyzji Ojca Świętego.
KAI: Ksiądz Arcybiskup spotykał się przed synodem z biskupami niemieckimi w Berlinie. Co wynikło z tych spotkań?
- Były to rozmowy stricte prywatne i nie mam prawa o nich informować. Ogólnym celem naszego spotkania było wzajemne poznanie naszych stanowisk: Kościoła w Niemczech i Kościoła katolickiego w Polsce. My jesteśmy przekonani, że nie jest możliwy kompromis między prawdą a nieprawdą doktrynalną; w tych kwestiach nie istnieje „złoty środek”. Gdyby zasadę „złotego środka” stosowano przy zasadach lotów kosmicznymi, mizernie by się one kończyły.