- Rok 2016 obfituje w liczne, podniosłe jubileusze, także te związane z diecezją lubelską, wśród nich jubileusz 95 urodzin i 50-lecia sakry biskupiej Księdza Arcybiskupa oraz 70-lecia sakry biskupiej ks. Stefana Wyszyńskiego.
Abp senior Pylak: To prawda. Ksiądz bp Wyszyński, późniejszy prymas, dzisiaj kandydat na ołtarze, odegrał wielką rolę w moim życiu. Jemu zawdzięczam święcenia diakońskie, święcenia kapłańskie i za jego pośrednictwem godność biskupią.
- Początki kapłańskiej drogi Księdza Arcybiskupa przypadają na okres przełomu, jakim była wojna i następujące po niej przemiany społeczno-polityczne. W 1946 r. był Ksiądz Arcybiskup młodym klerykiem. Jak po tylu latach wspomina Wasza Ekscelencja tamte czasy?
- Byłem wówczas na trzecim roku w seminarium lubelskim, do którego wstąpiłem 3 listopada 1943 r. Od 1939 r. nasze seminarium było rozproszone. W jego gmachu zorganizowano szpital wojskowy, najpierw niemiecki, a potem sowiecki. Dopiero w 1942 r. gubernator Frank zezwolił na ukończenie studiów dawnym klerykom. Gdy przyszła pseudowolność wróciliśmy do Lublina z Krężnicy Jarej, gdzie z wielkimi trudnościami seminarium funkcjonowało w czasie wojny, ale władze oddały nam tylko stary gmach, który był bardzo zniszczony, wszyscy ciężko pracowaliśmy przy jego odbudowie, ciasnota była niesamowita, ale byliśmy u siebie.
- To charakterystyczne dla naszej historii, że Kościół, jak zawsze i wówczas dzielił losy narodu, wspierając go nie tylko duchowo.
- Autorytet Kościoła, księży był ogromny, byliśmy bardzo potrzebni. Po wojnie diecezja to była ruina. Cała diecezja ucierpiała, zwłaszcza Zamojszczyzna, gdzie Niemcy wysiedlili ponad 300 wsi, a później na toczyły się walki polsko-ukraińskie. Spalone wsie, zniszczone kościoły, na czele z katedrą, zamknięty Katolicki Uniwersytet Lubelski. Diecezja była zniszczona także w sensie osobowym – zostało zamordowanych 52 księży i 2 kleryków, co stanowiło 11 proc. duchowieństwa diecezjalnego.
- Ofiarami stali się także lubelscy biskupi.
- Aresztowani w listopadzie 1939 r. biskupi i kapłani zostali skazani na śmierć, który to wyrok zamieniono na dożywotnie więzienie. Bp sufragan Władysław Goral został zamordowany w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. Bp ordynariusz Marian Fulman po zwolnieniu z obozu był internowany w Nowym Sączu – stamtąd potajemnie kierował diecezją, tam w tajemnicy przed Niemcami dojeżdżali nasi klerycy, tam ich także potajemnie wyświęcał. Schorowany wrócił do Lublina w lutym 1945 r., a w grudniu tego roku zmarł. Diecezja została osierocona, modliliśmy się o nowego biskupa.
- 4 marca 1946 r. papież Pius XII mianował ks. dr. Stefana Wyszyńskiego z Włocławka biskupem lubelskim, dodać należy najmłodszym w Polsce. 12 maja na Jasnej Górze odbyła się konsekracja nowego biskupa, a 26 maja jego ingres do katedry lubelskiej. Jak Ksiądz Arcybiskup wspomina te wydarzenia?
- Niesamowity entuzjazm. Na powitanie nowego biskupa przybyły delegacje z całej diecezji. Było morze ludzi, z pewnością 50 tysięcy. To było wielkie przeżycie. Pierwsze powitanie było nieopodal KUL, było wiele przemówień, w imieniu młodzieży przemawiał maturzysta liceum Staszica, późniejszy profesor i wieloletni prorektor KUL Stefan Sawicki, a ja jako najstarszy kleryk także byłem tam obecny. Od KUL prowadziliśmy biskupa pieszo pod baldachimem do katedry. Na trasie pełno ludzi, trudno to sobie wyobrazić. Nawet UB w swych dokumentach, z którymi miałem okazję się zapoznać, oceniało ten ingres jako wielkie wydarzenie. W katedrze, która była straszliwie zrujnowana – wieże były prawie całkowicie zniszczone – odbyło się oficjalne powitanie. Byli także przedstawiciele władz cywilnych i wojskowych – władze nie toczyły jeszcze otwartej wojny z Kościołem. Pamiętam przemówienia, przemawiał m.in. wikariusz kapitulny ks. Piotr Stopniak. Później przemówił bp Wyszyński.
- Pomimo młodego wieku nowy biskup dał się już poznać jako wybitny intelektualista i duszpasterz, dodatkowo był już dobrze znany w środowisku lubelskim.
- Tak, bo tu w latach 20-tych w KUL odbył studia, które uwieńczył doktoratem. W czasie wojny ukrywał się w Nasutowie, Kozłówce i Żułowie. Znał wiele parafii i wielu księży.
- We wspomnieniach chyba wszystkich bez wyjątku osób, które stykały się w tym czasie z ks. prof. Stefanem Wyszyńskim, przewija się obraz niezwykłego człowieka, któremu wielu przepowiadało wielką przyszłość. Jak z tamtego okresu Ksiądz Arcybiskup zapamiętał bp. Wyszyńskiego?
- Był boży i ludzki. Bp Wyszyński to był człowiek wielkiej pokory i prostoty, a jednocześnie uderzała jego wielkość. Biło od niego dostojeństwo i zarazem skromność. Przypomina mi się, jak przed przyjazdem do Lublina pisał: „Nie urządzajcie mi specjalnego mieszkania, proste łóżko żelazne”. Nigdy nie narzekał na niewygody, których przecież wówczas było wiele. Był bardzo młody, bardzo bezpośredni, życzliwy, pogodny, otwarty. Często bywał w seminarium, odprawiał Msze, przemawiał. Wszyscy byliśmy zauroczeni jego osobowością. Mówi się o nim dyplomata, socjolog, kaznodzieja, a ja na pierwszym miejscu stawiam duszpasterz. Interesował się ludźmi i potrafił ich sobie zjednywać.
- Ta umiejętność była chyba szczególnie potrzebna wobec wyzwań, jakie stały przed tak młodym biskupem, w tak trudnej rzeczywistości.
- Owszem. Odbudowa świątyń, odnowa diecezji na wielu płaszczyznach, zorganizowanie kurii, utworzenie wydziałów. Trzeba przy tym pamiętać, że nowy biskup nie miał biskupa pomocniczego, nie miał kapelana, nie było księży, nie było nowych powołań, bo nie było maturzystów, nasz pierwszy powojenny kurs liczył zaledwie 11 kleryków.
- I aby zaradzić tym brakom zdecydowano o szybszym o rok wyświęceniu na diakonów trzech spośród nich. Był Ksiądz Arcybiskup w tym wąskim gronie.
8 grudnia 1946 r. przyjąłem przyspieszone święcenia diakońskie i od tego momentu pomagałem biskupowi w codziennych obowiązkach, służyłem do Mszy św., ale głównie jeździłem z bp. Wyszyńskim na wizytacje, a tam było mnóstwo pracy.
- Towarzysząc biskupowi niemalże codziennie miał Ksiądz Arcybiskup wyjątkową okazję obserwowania, co więcej współuczestniczenia w życiu – jak pokazała historia – jednego z największych Polaków. Lubelskiemu okresowi życia i działalności Prymasa Tysiąclecia poświęcił Ksiądz Arcybiskup kilka ze swych książek, podkreślając w nich niebywałą aktywność bp. Wyszyńskiego.
- Bp Wyszyński był człowiekiem szalonej pracy, był nieprawdopodobnie pracowity, podziwiałem go za to, odpoczywał jedynie gdy był chory. W ciągu 2 lat i 8 miesięcy zwizytował 1/3 diecezji, 80 z 244 parafii. To był nadludzki wysiłek. Czasami jechaliśmy na cały tydzień. Biskup spotykał się z setkami osób, bierzmował – pamiętam Zamość, gdzie asystowałem podczas bierzmowania 6 tysięcy młodzieży. Z każdej wizytacji przygotowywał protokół, który liczył, nie zwyczajowo jedną czy dwie strony, ale kilkanaście. Ujmował w nich wszystkie aspekty życia parafii. Nie wiem, kiedy to pisał, chyba w nocy. Wizytował głównie tereny zniszczone, Zamojszczyznę, parafie nadwiślańskie, gdzie stał front. Pamiętam, jak podczas jednej z wizytacji jechaliśmy 20 km i po drodze wszystko spalone. Biskup jechał tam, gdzie była bieda. Była zaś ogólna bieda, po prostu głód, a jednak ofiarność była niesamowita. Pamiętam, kiedyś wracaliśmy z wizytacji i wstąpiliśmy do wsi, gdzie ludzie sami odbudowali kościół z nadzieją, że biskup da im proboszcza, ale niestety nie miał kogo. Wielu księży miało po dwie parafie, nie było komu spowiadać. Ofiarność księży też była ogromna. Tu muszę wspomnieć jeszcze jedną cechę charakteru bp. Wyszyńskiego: nie denerwował się i umiał wybaczać. Pamiętam, gdy podczas jednej z wizytacji, coś mi nie wyszło i później przepraszałem biskupa za niedociągnięcia, a on tylko zapytał: „A chciałeś tak zrobić”, „Oczywiście, że nie” – odpowiedziałem, „A więc zapomnijmy o tym” – zakończył.
- Trzydzieści dwa miesiące to, biorąc pod uwagę ogrom zadań i zamierzeń, które postawił przed sobą nowy pasterz diecezji, okres bardzo krótki. Pomimo tak krótkiego pobytu w Lublinie bp Wyszyński pozostawił po sobie jednak liczne trwałe dzieła.
- Diecezja zawdzięcza mu bardzo wiele. Do dziś podziwiam jego talent organizacyjny. Odbudował struktury kurii. Opracowywał plany roczne, które konsekwentnie realizowano. Organizował wszystko od podstaw. Odnowił organizacje kościelne: III Zakon Franciszkański, Sodalicję Mariańską, Krucjatę Eucharystyczną, chóry kościelne, stowarzyszenia organistów. Troszczył się o chorych, biednych – istniejąca po dziś dzień kuchnia dla ubogich przy ul. Zielonej to jego dzieło, przy czym wtedy korzystali z niej nauczyciele, profesorowie i studenci. Powołał Caritas – wspaniałą i skuteczną organizację, zlikwidowaną kilka lat później przez komunistów. Dbał o oświatę, szczególnie na wsiach, gdzie zalecał księżom zakładanie bibliotek i czytelni przy parafiach. Było odrodzenie na wszystkich płaszczyznach. Często powtarzał: „Jeżeli coś robię dla Kościoła, to robię to zarazem dla Ojczyzny”. Bp Wyszyński był wielkim patriotą i prawdziwym duszpasterzem, widział potrzeby i umiał im zaradzić. Opatrzność Boża na szczęście na trudne czasy daje wielkich ludzi. Przyglądałem się tej jego pracy i uczyłem się.
- Z pewnością wykorzystał Ksiądz Arcybiskup to doświadczenie w swojej przyszłej posłudze biskupiej.
- O tak. Kiedy po latach zostałem jego następcą starałem się kontynuować ten jego styl pracy. Kiedyś po cichu powiedział mi: „Robisz to, co ja zamierzałem”. Miał chyba m.in. na myśli koronację Matki Bożej w Wąwolnicy. Rozumiałem jego plany, jego ducha. On był zawsze w ruchu, wychodził naprzeciw nowym wyzwaniom. Zadbałem, by tak przedstawić go na pomniku przed lubelskim pałacem biskupim – pomnik ten jest wyrazem mojej wdzięczności dla niego. Był projekt, by ustawić tam popiersie Prymasa, ale ja uznałem, że lepiej będzie przedstawić bp. Wyszyńskiego tak, jak go zapamiętałem, wychodzącego z domu do kolejnych zadań.
- Ksiądz Prymas zawsze podkreślał swój wielki kult dla Matki Bożej, zwracał uwagę, że wiele istotnych wydarzeń w jego życiu miało miejsce w dni maryjne. Na swym herbie biskupim umieścił wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej. Jak ten kult objawiał się podczas posługi w Lublinie?
- W kurii bp Wyszyński stworzył specjalną komisję maryjną. Był autorem wielu inicjatyw, nierzadko ogólnopolskich. Organizował kongresy maryjne niemalże w każdym dekanacie. Wspierał sodalicje mariańskie. Był obecny podczas uroczystości w sanktuariach maryjnych w Krasnobrodzie i Janowie. W pierwszym roku pasterzowania – już 7 lipca – doprowadził do koronacji Matki Bożej Chełmskiej, a 15 sierpnia 1946 r. oddał diecezję w opiekę Matce Bożej. Ożywił kult Matki Bożej Kębelskiej w Wąwolnicy. Przywiązując wielką wagę do modlitwy różańcowej, troszczył się o parafialne koła Żywego Różańca. W lipcu 1947 r. w pierwszym w diecezji Kongresie Różańcowym w Krasnobrodzie wzięło udział 40 tysięcy zelatorek i zelatorów. Podczas odbudowy katedry umieścił na frontonie swą dewizę biskupią "Soli Deo", ale życie dopisało "Soli Deo per Mariam" – „Bogu samemu przez Maryję”.
- Po objęciu stolicy arcybiskupiej w Gnieźnie i Warszawie Ksiądz Prymas nadal utrzymywał bliskie kontakty ze swoją dawną diecezją. Szczególnie bliski pozostawał mu Katolicki Uniwersytet Lubelski.
- Tak, te związki z Lublinem pozostały, często przyjeżdżał na KUL. Bywał na nim podczas wielu wydarzeń, zawsze podczas inauguracji roku akademickiego. Czuwał nad nim do końca życia. Pamiętam ostatnie spotkanie z Radą Główną Episkopatu pod koniec maja 1981 r. Było nas kilku biskupów, przyszedł czas osobistych pożegnań. Miałem łzy w oczach, pochyliłem się nad Księdzem Prymasem, a on powiedział mi słabym głosem: „Boluś, KUL był moją wielką troską”, odpowiedziałem „Będzie i moją” i był przez lata. Wiedzieliśmy, że odchodzi święty człowiek, dziś zaś oczekuję jego beatyfikacji, która będzie podstawą do publicznego kultu Prymasa Tysiąclecia.
- Trwając wspólnie w tym oczekiwaniu, dziękuję Waszej Ekscelencji za rozmowę i wspomnienia.
KAI Rozmawiał Piotr Krzysztof Kuty