"Intuicja, kim On jest i że jest miłosierny, towarzyszyła mi od pierwszego spotkania z orędziem s. Faustyny, jeszcze na początku II wojny światowej" - mówił w wywiadzie kard. Franciszek Macharski. Kontemplacja tajemnicy Miłosiernego Boga była osią życia i trwającej 27 lat posługi arcybiskupa - seniora archidiecezji krakowskiej, który zmarł 2 sierpnia w krakowskiej klinice. Dziś zostanie pochowany w katedrze na Wawelu.
Z rodziny krakowskich patrycjuszy
Był nieodłącznie zrośnięty z Krakowem - swoim rodzinnym miastem - iw uosabiał wszystko, co w nim najlepsze - tradycję, obyczaj, poczucie humoru, przeświadczenie, że pośpiech świadczy o braku dobrych manier. Urodził się 20 maja 1927 r., był czwartym, najmłodszym dzieckiem Leopolda, prawnika i właściciela znanej restauracji Hawełki i jego żony Zofii. Ustabilizowane i szczęśliwe życie rodziny przerwała wojna - dwunastoletni wówczas "Nusik" - tak mówiono na Franciszka w domu - musiał pracować zarobkowo, kontynuując naukę na tajnych kompletach. Cudem udało mu się uniknąć wywózki na roboty do Niemiec po przeprowadzonej w mieście łapance, dzięki dociekliwości i niezrozumiałej życzliwości niemieckiego oficera, który, po ustaleniu, że jest młodszy niż wskazuje na to jego wygląd, kazał wypuścić go do domu. Po latach mówił, że było w tym Boże Miłosierdzie, a także w tym, że rodzeństwo ocalało. Trudne lata powojenne połączyły się z wielkim bólem rodziny Macharskich - pod koniec okupacji zmarł ojciec rodziny.
Nie chciałem, żeby szedł sam
Zaraz po wkroczeniu sowietów do Krakowa osiemnastoletni Franciszek zgłosił się do księcia metropolity krakowskiego Adama Stefana Sapiehy, z prośba o przyjęcie do seminarium. Najbliżsi uznali to za rzecz oczywistą, gdyż Nusik był bardzo religijny, a pierwszą samodzielnie przeczytaną przez niego książką był modlitewnik. Po latach wyznał w wywiadzie, że zachwycała go zwyczajność Chrystus. Szczególnie scena drogi do Emaus przemawiała do jego wyobraźni. Po Zmartwychwstaniu Jezus zwyczajnie wyruszył w drogę, towarzysząc uczniom. Oni go nie poznali, potrzebowali na to czasu. - Nie chciałem, żeby był sam, dlatego wybrałem kapłaństwo - wyjaśniał dziesięciolecia później swoją decyzję. Zapragnął towarzyszyć Jezusowi.
W seminarium studiował z ludźmi, którzy mieli wpływ na całe jego życie, z którymi utrzymywał serdeczne kontakty - Karolem Wojtyłą, Andrzejem Deskurem, Marianem Jaworskim. Młodzi klerycy mieli nie tylko znakomitych profesorów, ale też znakomite wzorce osobowości kapłańskich, które uosabiał przede wszystkim niezłomny książę metropolita. W czasie okupacji niemieckiej był wzorem godności i odwagi, zaś gdy przyszedł stalinowski totalitaryzm także zachował nieugiętą postawę wobec nowych ciemiężycieli. Kard. Sapieha szczególnie troszczył się też o ubogich, o uciekinierów wojennych, o ofiary niemieckiego terroru. Święcenia kapłańskie kleryk Franciszek Macharski otrzymał z rąk kard. Sapiehy w 1950 r. Wychowanie i wartości, wyniesione z domu rodzinnego idealnie harmonizowały z formacją seminaryjną, tworząc najwyższą próbę kapłaństwa.
Niezłomny
Próba charakteru, jakiej był poddany Franciszek Macharski trwała całe życie, ale pierwsza i poważniejsza z nich wydarzyła się krótko po święceniach - został wytypowany przez przełożonych na studia do Fryburga Szwajcarskiego (przełożeni docenili jego wybitną inteligencję, pracowitość, znajomość języków obcych), ale młody ksiądz odmówił współpracy z bezpieką, co było warunkiem otrzymania paszportu. Zamiast do Fryburga trafił do parafii Kozy koło Bielska. Musiał czekać kilka lat, aż do odwilży w 1956 r., żeby wyjechać na zagraniczne studia. Efektem jego pobytu we Fryburgu był doktorat, poświęcony duszpasterstwu we współczesnym Kościele. Dokumenty, zgromadzone w IPN nie pozostawiają wątpliwości - z władzami PRL nigdy nie szedł na kompromisy, choć unikał też ostrej konfrontacji, w kontaktach z partyjnymi funkcjonariuszami był elegancki i uprzejmy, ale stanowczy. Specjaliści od łamania charakterów musieli szybko się zorientować, że ich wysiłki przeciągnięcia go na swoją stronę spełzną na niczym. Po powrocie do Polski związał się z krakowskim seminarium. Był w nim ojcem duchowym, później rektorem. Na tym stanowisku zastała go radosna i zdumiewająca wiadomość - kard. Karol Wojtyła, jego kolega z seminarium, został papieżem.
Dwa miliony kilometrów
Ten wybór miał decydujący wpływ także na kościelną karierę ks. rektora Macharskiego - to on został następcą kard. Wojtyły na krakowskiej stolicy. Od Jana Pawła otrzymał w prezencie pektorał kard. Sapiehy oraz rękopis poematu "Stanisław", w którym Autor napisał: Słowo nie nawróciło, nawróci krew". Gdy papież zapytał swojego następcy, jakie zawołani biskupie wybrał, kard. Macharski odpowiedział: "Jezu, ufam Tobie". Papież nic nie powiedział, długo wpatrywał się w swojego następcę w milczeniu.
Od samego początku posługa kard. Macharskiego była niełatwa. Po euforii, związanej z pierwszą pielgrzymką Jana Pawła do ojczyzny w 1979 r. i powstaniu "Solidarności" w 1980 ruch niepodległościowy został stłumiony stanem wojennym. Metropolita krakowski bronił prześladowanych, nawiedzał internowanych, otoczył opieką ich rodziny. Nigdy jednak nie przekroczył cienkiej linii - nigdy bez wyraźnych motywów nie ingerował w politykę. Jego codziennością była troska o Kościół lokalny, wychowanie kolejnego pokolenia kapłanów, przybliżanie Kościoła do wiernych - w ciągu 27 lat erygował 200 parafii, udzielił święceń kilkuset kapłanom. W tym czasie przejechał 2 mln kilometrów, był wszędzie, ale przede wszystkim wśród ludzi biednych i słabych. To miłosierny Jezus uczył go widzieć w biednych, opuszczonych i chorych cierpiącego Jezusa. Pojawiał się w schroniskach dla bezdomnych, domach samotnych matek, na Wigiliach dla ubogich. Fundował kosztowne operacje i terapie ludziom, którzy nie byli w stanie sobie na to pozwolić. Miał ogromny autorytet wśród współbraci biskupów, przez piętnaście lat był wiceprzewodniczącym KEP, członkiem jej Rady Stałej. Był laureatem polskich i zagranicznych nagród, m. in. Orderu Odrodzenia Polski czy francuskiej Legii Honorowej.
Jako człowiek, kochający sztukę bywał na spektaklach teatralnych, wystawach, szczególnie kochał muzykę i był bywalcem w Filharmonii. Lubił chodzić pieszo, mieszkańcy Krakowa nieraz widywali go, jak przechodzi ulicami miasta, zawsze ubrany w skromną księżowską sutannę, z niewielkim pektorałem na szyi. Miał subtelne poczucie humory, bywał samoironiczny, żartował ze swojego wzrostu i chudości. Gdy zachorował na raka, którego ostatecznie pokonał, wyjaśniał, że go zasuszył. Tłumaczył, że nie chodzi na plażę żeby dzieci nie pomyślały, że przyszła Kostucha. Kiedyś otaczającym go dziennikarzom i dziennikarkom z typowym dla siebie figlarnym uśmiechem nakładał na głowy swoja piuskę żeby sprawdzić, czy do nich pasuje.
Wiele osób, które miało z nim bezpośredni kontakt odnosiło wrażenie, że jest mistykiem. Zatapiał się w modlitwie, nieraz sprawiał wrażenie nieobecnego, kontemplującego tajemnicę Boga.
Życie daje się raz, albo kropla po kropli
Gdy w 2005 roku po przejściu na emeryturę zamieszkał w skromnym mieszkaniu przy klasztorze sióstr albertynek, wszyscy uznali to za rzecz naturalną - był zawsze wśród ubogich i oni byli mu najbliżsi. Nie wyłączył się całkowicie z bieżących wydarzeń, w miarę sił brał udział w życiu lokalnego Kościoła i ukochanego miasta. Nadszedł czas podsumowań pracowitego życia.
Zapytany w jednym z wywiadów, co było największą trudnością w czasie jego rządów biskupich, odpowiedział: Ja sam. Uważał, że biskup ma umierać i spod warstwy swoich wyobrażeń, ambicji, emocji i depresji, odnajdywać wolę Boga. Szukał jej kontemplując tajemnicę Bożego Miłosierdzia. Miniaturowy modlitewnik z tekstem Koronki do Miłosierdzia i reprodukcją obrazu Jezusa, namalowanego w Wilnie pod kierunkiem s. Faustyny, znany mu był jeszcze przed wojną. "'Jezu, ufam Tobie' - nie miałem wątpliwości w roku '38, nie miałem i później, że te słowa kształtują moje kapłaństwo. Od powrotu ze Szwajcarii co miesiąc, 25. dnia - w miesięcznicę narodzin s. Faustyny i 5. - jej śmierci, udawał się do Łagiewnik i dyskretnie, po Mszy św., modlił się w klasztornej kaplicy. Był to jego prywatny i osobisty kult, gdyż orędzie św. Faustyny mocno do niego przemawiało.
To on wydał "Imprimatur" dla wydania jej "Dzienniczka", w diecezji krakowskiej jako pierwszej na świecie zaczęto obchodzić drugą niedzielę wielkanocną jako niedzielę Miłosierdzia, jako biskup miejsca kontynuował proces beatyfikacyjny, rozpoczęty przez kard. Wojtyłę, doprowadził do wybudowania w rekordowym, dwuletnim okresie, bazylikę Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. "Akt zawierzenia świata Bożemu Miłosierdziu" był poniekąd zwieńczeniem także jego posługi, nie tylko Jana Pawła. Stanowili z papieżem niezwykły tandem duchowy - kard. Macharski czuwał nad rozwojem kultu w Kościele lokalnym, papież Wojtyła - w Kościele powszechnym. Obu hierarchów łączyła kontemplacja tajemnica Bożego Miłosierdzia i wspólna intuicja - że to najważniejszy komunikat, jaki Kościół ma przekazywać światu w porę i nie w porę.
Łączył to z postawą duchowego ubóstwa, której uczył się od swojego patrona - Biedaczyny z Asyżu i Biedaczyny z Krakowa - św. Brata Alberta. Mówił, że aby otworzyć się na Miłosierdzie trzeba nauczyć się żebrać. "Muszę być żebrakiem, stale żebrakiem, muszę błagać Boga o miłosierdzie dla innych, jakby Mu się narzucać. Muszę wejść w sposób życia żebraka i stać się wobec Boga żebrakiem - mówił w wywiadzie. - Tylko wtedy dostrzegę tę miłość, którą Bóg nieustannie mnie obdarza i, co najważniejsze, będą mógł ta miłością obdarować innych. Trudna to droga, ale zawsze szczęśliwa".
Ta szczęśliwa droga zakończyła się 2 sierpnia w krakowskiej Klinice Uniwersyteckiej, gdzie trafił po utracie przytomności i upadku. W szpitalu zdążył go jeszcze odwiedził przebywający w Polsce Franciszek - kolejny papież miłosierdzia. W testamencie Kardynał polecił, by cały jego majątek został przeznaczony dla diecezji. I żeby pochowano go obok ukochanego księcia metropolity w katedrze na Wawelu. Patrząc na odsłoniętą kryptę zażartował kiedyś, że na nagrobku trzeba wyryć inskrypcję, że zaschnął w pokoju.
Alina Petrowa-Wasilewicz / Warszawa
KAI