Obecny kryzys Unii Europejskiej rozumianej jako projekt polityczny jest następstwem kryzysu dotyczącego samych fundamentów kultury europejskiej – stwierdził wczoraj w Barcelonie abp Marek Jędraszewski. Wskazywał, że młodemu pokoleniu trzeba stawiać konkretne wymagania moralne oraz uczyć konsekwencji i wytrwałości w dążeniu do realizacji celów. Wykład metropolity rakowskiego pt. "Jezus w drodze do Emaus – towarzyszenie w Europie dzisiaj" zainaugurowało sympozjum Rady Konferencji Episkopatów Europy o towarzyszeniu młodym.
W czterodniowych obradach biorą udział duchowni i świeccy przedstawiciele 37 konferencji episkopatów oraz wspólnot, którzy na co dzień pracują z młodzieżą.
Publikujemy polskie tłumaczenie wykładu abp Marka Jędraszewskiego:
Jezus w drodze do Emaus – towarzyszenie w Europie dzisiaj
1. Wprowadzenie
Jest dla mnie wielkim zaszczytem, że moim wystąpieniem mogę otworzyć pierwszą część Sympozjum organizowanego przez Komisję CCEE ds. Katechezy, Szkoły i Uniwersytetów, zatytułowaną „Osoba, której się towarzyszy”. Pragnę równocześnie podkreślić fakt, że jest to pierwsze tego typu Sympozjum, ponieważ dotychczasowe spotkania i kongresy były organizowane przez poszczególne sekcje naszej Komisji. Jednakże tym razem Sympozjum organizowane jest przez całą Komisję. Wraz z poczuciem osobistego zaszczytu wiąże się jeszcze moja radość i satysfakcja wynikające z tego, że przygotowania do Sympozjum były przedmiotem intensywnych prac wszystkich trzech sekcji naszej Komisji, a zatem sekcji zajmującej się katechezą, której przewodniczy Jego Ekscelencja Ksiądz Arcybiskup Đuro Hranić, arcybiskup Dakovo-Osijek, sekcji, której celem jest troska o szkoły katolickie w Europie, a której pracami kieruje Jego Ekscelencja Ksiądz Biskup Eric Aumonier, biskup Wersalu, oraz, na koniec, sekcję zajmującą się duszpasterstwem akademickim, pod moim przewodnictwem. Wszystkim osobom, których kilkuletnia praca i zaangażowanie przyniosły tak wspaniały efekt, pragnę teraz z całego serca podziękować.
Idea Sympozjum pojawiła się w kwietniu 2015 roku, w Łodzi, której wtedy byłem arcybiskupem, przy okazji sympozjum „Być i stawać się odpowiedzialnym w życiu”. Wtedy to miało miejsce zebranie przewodniczących i sekretarzy wszystkich trzech sekcji Komisji, podczas którego pojawiła się idea, aby na sprawy przekazywania chrześcijańskiej wiary spojrzeć całościowo, w świetle procesu wewnętrznej integracji każdej osoby ludzkiej, uwzględniając cały proces edukacyjny młodego człowieka, począwszy od katechezy parafialnej, szkoły katolickiej i duszpasterstwa akademickiego. Idea ta znalazła pośrednie, choć wyraźne wsparcie podczas obrad samego sympozjum w Łodzi. Przykładem tego jest następujący fragment referatu prof. Kaji Kaźmierskiej, profesora Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego w Polsce: „Poczucie ciągłości tożsamości pełni tu rolę kluczową, dlatego refleksyjne spojrzenie na przeszłość staje się elementem procesu budowania tożsamości w perspektywie teraźniejszości i przyszłości. Wpisany w naszą kulturę wzór ciągłości, wyrażający się zarówno w oczekiwaniu zintegrowania osobistych doświadczeń, jak i ciągłości pokoleniowej (w każdym z tych wymiarów brak pamięci uznany jest za patologię), prowadzi do psychologicznie, ale i kulturowo uwarunkowanego oczekiwania wobec obrazu własnej biografii. Jest nim umiejętność zbudowania symbolicznej relacji między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Wychowani w kulturze czasu historycznego, a więc linearnego, mamy poczucie upływu i nieodwracalności. Zarazem jednak powrót do przeszłości, tj. do wspomnień, do świata zakodowanego w pamięci, przydaje biografii alinearności. Sięgamy tu do bogatych zasobów uniwersum symbolicznego, odnoszącego się do sfery sacrum, której jednym z atrybutów jest właśnie odwracalność. Rzecz w tym, aby w biograficznych interpretacjach móc połączyć te dwa przeciwstawne porządki, aby, mówiąc inaczej, przemierzając linię życia mieć/móc do czego powracać. Jeśli taka możliwość zostanie człowiekowi odebrana, problem biograficznej spójności staje się nie tylko powinnością, ale i przymusem zmierzenia się z trudnym, bo zakłóconym procesem jej budowania. Niebagatelną rolę pełni tu proces budowania zintegrowanego obrazu tożsamości” (1).
Tytuł mojego wystąpienia brzmi: „Jezus w drodze do Emaus – towarzyszenie w Europie dzisiaj”. Zawarte są w nim zatem trzy elementy, które, w konsekwencji, będą stanowiły trzy części mego referatu. Pierwszą część – o charakterze biblijno-pastoralnym – wyznaczają słowa: „Jezus w drodze do Emaus”. Na drugą część, będącą refleksją socjologiczno-kulturową, wskazują słowa: „Europa dzisiaj”. Natomiast treść trzeciej części zawiera się w jednym tylko słowie: „towarzyszenie”. W słowie tym są zawarty pewien program działania tych osób, które z racji swego powołania i miejsca w Kościele – rodzice, nauczyciele, wychowawcy, księża, siostry zakonne, członkowie różnych ruchów i stowarzyszeń katolickich – są odpowiedzialne za przekazywanie młodym skarbu wiary i towarzyszenie im w ich wzrastaniu w cnotach teologalnych wiary, nadziei i miłości.
2. Jezus w drodze do Emaus
Zatrzymajmy się zatem najpierw przy wszystkim nam znanym fragmencie Ewangelii według św. Łukasza z rozdziału 24. W jego wierszach 13-35 Ewangelista mówi nam o spotkaniu z Chrystusem dwóch uczniów, zdążających do Emaus – o spotkaniu z Chrystusem, który powiedział o sobie, że jest Prawdą (por. J 14, 6). Jak wyglądało to spotkanie? Jak prawda o Prawdzie niejako przedzierała się do umysłów i serc obydwóch wędrowców?
Szli oni do Emaus pełni zwątpienia u uczniów. Ogarniał ich smutek, głębokie rozczarowanie i poczucie przegranego życia, wyrażające się w ich stwierdzeniu: „A myśmy się spodziewali” (Łk 24, 21a). Uczniowie wprawdzie już usłyszeli, że Chrystus zmartwychwstał, ale była to wieść, która, usłyszana od kobiet, ich po prostu przeraziła (Łk 24, 22). Przeżywali zatem pewne dokładnie określone stany emocjonalne: smutek, przerażenie, rozczarowanie, poczucie przegranych nadziei. Te emocje były tak silne, że nawet pewne realne fakty nie potrafiły ich przezwyciężyć. Tymi faktami były: relacje kobiet o spotkaniu z aniołami; pusty grób, w którym nie było już ciała Chrystusa; potwierdzenie przez Piotra i niektórych uczniów relacji kobiet o pustym grobie Chrystusa (por. Łk 24, 12. 23-24). W jakiejś mierze można by jeszcze zrozumieć sceptycyzm uczniów, którzy uznali słowa kobiet jako „czczą gadaninę”, której w imię najbardziej podstawowego rozsądku nie można było dać wiary (por. Łk 24, 11). Ale przecież Piotr i niektórzy z uczniów – a więc mężczyźni! – widzieli pusty grób Chrystusa! Jednakże Piotr poprzestał na dziwieniu się wobec tego, „co się stało” (Łk 24, 12), a dwaj uczniowie zdążający do Emaus dali się pokonać przez smutek i poczucie przegranego życia. Dlaczego tak właśnie się stało? Wydaje się, że kluczowym dla zrozumienie tej sytuacji jest stwierdzenie, że Piotr i inni uczniowie, którzy przybyli do grobu Chrystusa, „Jego nie widzieli” (Łk 24, 24). Wynika z tego, że dla uczniów, o których opowiada św. Łukasz, najważniejszym kryterium uznania prawdziwości jakiegoś faktu było samo czysto zmysłowe widzenie. Ponieważ uczniowie nie zobaczyli Chrystusa, po prostu nie przyjęli za prawdę wieści o Jego zmartwychwstaniu. Z punktu widzenia filozoficznej teorii poznania, postawę uczniów można by uznać za przejaw kolejnej wersji tak zwanej nieklasycznej definicji prawdy, która przyjęłaby postać następującego stwierdzenia: „Coś jest prawdziwe, jeśli jest osobiście zmysłowo widziane”.
Tymczasem Zmartwychwstały Chrystus odrzuca tego rodzaju koncepcję prawdy, wręcz pragnie być dla niej zarówno wyzwaniem, jak i jej przezwyciężeniem. Celowo zbliża się więc do uczniów jako Ktoś, kto nie zostaje przez nich wzrokowo rozpoznany. Św. Łukasz pisze bowiem: „Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali” (Łk 24, 16). Chrystus jako nierozpoznany trzeci Wędrowiec podejmuje z nimi rozmowę, odwołując się do autorytetu świętych Ksiąg: „I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24, 27). Pod wpływem Jego argumentacji serca uczniów zaczęły się zmieniać: jak potem stwierdzili, „serce (…) pałało w nas” (por. Łk 24, 32b). Pełna duchowa przemiana nastąpiła w nich w chwili wieczornej Eucharystii, kiedy to Chrystus „wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im” (Łk 24, 30). Wtedy doszło do przedziwnego olśnienia: „oczy im się otworzyły i poznali Go” (Łk 24, 31). Musiało to być poznanie dużo bardziej głębokie niż to, które daje czysto zmysłowe postrzeganie, ponieważ mimo tego, że zaraz potem Chrystus „zniknął im z oczu” (a zatem zmysłowo nie widzieli Go już więcej), przepełnieni radością wrócili do Jerozolimy, opowiadając o swoim spotkaniu ze Zmartwychwstałym Panem” (por. Łk 24, 31b. 33-35).
Historia uczniów zdążających do Emaus pozostaje ciągle aktualna w odniesieniu do młodych ludzi, żyjących we współczesnej Europie. Wielu z nich urodziło się w chrześcijańskich rodzinach i w sposób niejako naturalny wzrastają w wierze Kościoła katolickiego. Wielu innych z różnych powodów straciło wiarę, niekiedy poprzez utratę zaufania do Kościoła. Stąd często żyją oni w poczuciu wewnętrznego rozgoryczenia, za którym idą: smutek, brak poczucia sensu życia i obezwładniająca ich beznadzieja. Wielu jeszcze innych wie wprawdzie, że istnieje religia chrześcijańska, co więcej: wielu z nich słyszało o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym jako głównym przesłaniu, z którym Kościół się zwraca do świata, ale pozostają w wielkim dystansie wobec Niego. Do nich wszystkich – chociaż za każdym razem w inny sposób – zbliża się Kościół i poprzez swoich świadków zaczyna budzić w nich nadzieję na nowe, autentyczne życie. Ukazuje im prawdę zawartą w Ewangelii, czyli w Dobrej Nowinie o Jezusie Chrystusie, Bożym Synu, Zbawicielu świata i Odkupicielu człowieka. W Eucharystii odsłania im, następnie, całą ciągle odnawianą i przeżywaną prawdę o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. Pod wpływem świadectwa ludzi z jednej strony, oraz na skutek Bożej łaski z drugiej strony, dochodzi do radykalnej przemiany serc młodych ludzi. Wykraczając poza doświadczenia czysto zmysłowe, osobiście doświadczają oni obecności Chrystusa i odtąd, już jako ludzie wierzący w Niego, pod wpływem Ducha Świętego pełni radości głoszą Go całemu światu. W ich życiu po raz kolejny w długich dziejach Kościoła powtarza się historia uczniów zdążających do Emaus.
3. Europa dzisiaj
Jest, oczywiście, truizmem, że współczesna Europa znajduje się w stanie głębokiego kryzysu. Stwierdzając to, nie mam na myśli przede wszystkim kryzysu, jaki trawi Unię Europejską rozumianą jako pewien projekt polityczny, który powstał w Europie po zakończeniu drugiej wojny światowej. Wspomniany przed chwilą kryzys polityczny jest bowiem następstwem kryzysu dużo bardziej głębokiego, który dotyczy samych fundamentów kultury europejskiej, zwanej niekiedy również kulturą śródziemnomorską lub zachodnią. Jak powszechnie wiadomo, tożsamość tej kultury tworzyła się poprzez syntezę filozofii greckiej, symbolizowanej przez Ateny, religii chrześcijańskiej, symbolizowanej przez Jerozolimę, i obowiązujących wszystkich obywateli prawo, symbolizowane przez Rzym. Obecnie w niektórych środowiskach głosi się dość powszechnie, że współczesna Europa jest już post-chrześcijańska, a przepowiadane przez religię chrześcijańską prawdy odnoszące się do Boga i do człowieka należy, w imię wszechwładnego postępu, przenieść ostatecznie do lamusa historii. Jest równocześnie rzeczą niezwykle znamienną, że słowem roku 2016 ogłoszono na uniwersytecie w Oksfordzie termin „ post-prawda”. Wbrew niektórym komentarzom należy przy tym z całą mocą stwierdzić, że post-prawda nie może być utożsamiana z kłamstwem. Kłamstwo jest bowiem świadomym zafałszowaniem jakiejś prawdy, natomiast post-prawda wskazuje na to, że w przestrzeni społecznej nie ma już miejsca na jakąkolwiek obiektywną prawdę. Mówiące o niej i poddające się powszechnej weryfikalności fakty są lekceważone i zastępowane przez tak zwane narracje, budowane na emocjach i uprzedzeniach, umiejętnie potęgowanych przez wspierające je media. Kwestionując istnienie obiektywnej prawdy, odrzuca się drugi fundamentalny element kultury europejskiej, który jest symbolizowany przez Ateny. W tym momencie naszych rozważań możemy, wręcz powinniśmy postawić następujące pytanie: czym jest jeszcze Europa, jeśli pozbawia się ją odniesień do Jerozolimy i do Aten? Pozostaje wprawdzie jeszcze jej odniesienie do Rzymu, czyli do prawa. Jednakże prawo, które nie jest zakotwiczone w obiektywnej prawdzie o wartościach moralnych, sprowadza się do takiego jego stosowania, jakiego przykład prawie dwa tysiące lat temu dał pewien prokurator rzymski o imieniu Piłat. W tej sytuacji w wielu współczesnych demokracjach dochodzi do tworzenia praw godzących w najbardziej podstawowe prawa człowieka, w tym jego prawa do życia, jak to ma miejsce w przypadku eutanazji czy też aborcji rozumianej jako „prawo kobiety do siebie samej”, przedstawiane jako jedna z głównych tak zwanych „wartości europejskich”.
Pośród wielu przejawów kryzysu, jaki dotyka współczesną Europę, w pierwszym miejscu wskazałbym na kryzys rozumienia osoby ludzkiej i międzyosobowej wspólnoty. Dwudziestowieczny personalizm i bardzo bliska mu filozofia dialogu ukazywały relacyjny, wręcz dialogiczny wymiar osoby ludzkiej. Sformułowana przez Martina Bubera i przyjęta przez wielu przedstawicieli filozofii dialogu tak zwana zasada dialogiczna podkreślała fakt, że z jednej strony „ty” nie może być przedmiotem dla „ja”, a z drugiej strony „ja” może stać się sobą tylko w spotkaniu z „ty” (ludzkim lub boskim). Z kolei teologia chrześcijańska wskazywała na Trójcę Świętą jako ostateczny fundament człowieczego spotkania i osobowej wspólnoty. Tymczasem dzisiaj właśnie ta osobotwórcza wspólnotowość została dogłębnie zakwestionowana. Dzięki wszechobecnym środkom telekomunikacyjnym miejsce spotkania jednej osoby z drugą, tworzonego poprzez bliskość „twarzą w twarz”, zajęły „spotkania” o charakterze wirtualnym.
Co więcej, we współczesnej kulturze głosi się idee będące swoistym ubóstwieniem „ja”. W konsekwencji wiąże się to z apoteozą tak zwanej samorealizacji, z nieustanną rywalizacją między ludźmi na zasadzie wyścigu szczurów, a ostatecznie z atomizacją społeczeństwa. „Ty” przestaje się liczyć jako równoprawny partner spotkania. Dochodzi zatem do nieuniknionego rozluźnienia więzi społecznych. Dotyczy to także takich najbardziej fundamentalnych dla każdej społeczności struktur, jak małżeństwo i rodzina. Sprzyja temu również powszechnie narzucana i szeroko realizowana w różnych projektach edukacyjnych ideologia gender, kwestionująca biologiczny fundament tożsamości kobiety i mężczyzny oraz wszystkich ról, wynikających i związanych z różnicą płci.
Ostatnio staliśmy się świadkami podważenia tego, co tradycyjnie było ściśle powiązane z pojęciem osoby, a mianowicie jej transcendentnej godności. W czerwcu 2016 roku brukselscy eurokraci przedstawili projekt nowych przepisów Unii Europejskiej dotyczący automatyzacji procesów przemysłowych. W projekcie tym, zgłoszonym w Parlamencie Europejskim, uznano robota nie za jakąś maszynę, lecz za „osobę elektroniczną”, której przysługują odpowiednie prawa i obowiązki. Sugerowano przy tym, że najbardziej autonomiczne modele robotów powinny być rejestrowane, żeby było wiadomo, kogo ścigać, jeśli popełnią one jakieś przestępstwo. Natomiast firmy, które obsadzają robotami miejsca pracy, zajmowane obecnie przez ludzi, powinny nadal płacić składki na ubezpieczenie społeczne. To, co wtedy, jeszcze kilka miesięcy temu, wydawało się prawdziwą science fiction, 31 stycznia 2017 roku stało się rzeczywistością. Tego dnia bowiem dziecko-robot zostało zarejestrowane w urzędzie stanu cywilnego i otrzymało obywatelstwo. Nada Vananroye, burmistrz miejscowości Haaselt w Belgii, podpisała akt jego urodzenia i nadała mu imię żeńskie Fran oraz nazwisko Pepper. Fran ma nawet swoich urzędowo zarejestrowanych rodziców, którymi są naukowcy Astrid Hannes oraz Francis Fox, pracujący na uniwersytecie PXL. W ten sposób w zupełnie innym kontekście powróciła idea zawarta w książce Juliena Ofraya de La Mettrie z 1748 roku, zatytułowanej L’homme machine – „Człowiek maszyna”. Z tą różnicą, że La Mettrie usiłował dowieść, że człowiek jest maszyną, a obecnie od strony prawnej uznaje się maszynę za osobę.
4. Towarzyszenie
Raz jeszcze wróćmy na chwilę do decydującego momentu historii dwóch uczniów zdążających do Emaus. Św. Łukasz pisze: „oczy im się otworzyły i poznali Go” (Łk 24, 31). Uczniowie pokonali zatem krępujące ich dotąd trudności duchowe i poznali Chrystusa, co zaowocowało zupełnie nowym stylem ich życia.
To ewangelijne zdarzenie określa główny cel tego, który towarzyszy młodemu człowiekowi w jego życiowej drodze – ma on go doprowadzić do poznania Chrystusa, a w konsekwencji do radykalnej zmiany jego dotychczasowego życia. To doprowadzanie dokonuje się poprzez proces pokonywania trudności, które sprawiają, że „oczy młodych [ciągle jeszcze] są niejako na uwięzi” (Łk 24, 16). Wydaje się, że do największych trudności należą te, które mają charakter antropologiczny, dotyczący rozumienia samej istoty człowieka. W wyraźnej i w pełni świadomej opozycji do czysto biologicznego patrzenia na człowieka, bardzo często przedstawianego jako przedstawiciela pewnego gatunku należącego tylko i wyłącznie do świata zwierząt, należy przed młodymi odsłaniać prawdziwe pokłady tkwiącej w człowieku duchowości, które wykraczają poza świat doświadczenia czysto zmysłowego. Towarzyszenie młodym w ich drodze do Chrystusa powinno zatem polegać na cierpliwym i mądrym odsłanianiu im najpierw prawdy o człowieku jako istocie cielesno-duchowej.
Starając się, następnie, ukazywać młodemu człowiekowi tkwiące w nim dynamizmy, uczucia, emocje i pragnienia, trzeba wskazywać na konieczność ich wewnętrznej integracji. Polega ona na zdolności – i niezbędności – samo-posiadania i samo-panowania, jak to dogłębnie ukazał kard. Karol Wojtyła w opublikowanej w 1969 roku książce Osoba i czyn. W konsekwencji trzeba ukazywać młodym tę prawdę, że człowiek, w odróżnieniu od zwierząt, jest istotą moralną, której wolność jest wolnością odpowiedzialną, określoną wymaganiami zarówno Dekalogu, jak i dwóch przykazań miłości Boga i miłości bliźniego. Towarzysząc młodemu człowiekowi w jego drodze ku osobowej i osobistej dojrzałości, trzeba stawiać mu zatem konkretne wymagania o charakterze moralnym oraz uczyć konsekwencji i wytrwałości w dążeniu do realizacji nakreślonych przez siebie celów. Należy przy tym zdawać sobie sprawę z tego, że taki model wychowawczy stoi w wyraźnej sprzeczności z powszechnie promowaną we współczesnej kulturze tak zwaną spontanicznością i pochwałą niczym nie ograniczonej wolności, z odrzuceniem przez nią hierarchii obiektywnych wartości moralnych, z głoszonym przez nią permisywizmem, relatywizmem moralnym i promocją hedonistycznego stylu życia. Św. Jan Paweł II, wiernie towarzyszący młodym ludziom całego świata na ich życiowych drogach, powiedział na spotkaniu z młodzieżą w 1983 roku w Częstochowie: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. Te słowa powinny być wskazówką dla tych wszystkich, na których spoczywa misja towarzyszenia młodym.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że człowiek nie może żyć czysto abstrakcyjnymi ideami. Doświadcza swej godności i może rozwijać się jedynie wtedy, kiedy spotyka się z osobą – z kimś innym. Jakże pod tym względem ciągle aktualne są słowa z Wyznań św. Augustyna, napisane ponad 1600 lat temu: „Stworzyłeś nas (...) jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie” (2). Człowiek jest istotą religijną, w sposób niejako naturalny skierowany ku Bogu. Religijność nie jest jakimś zbędnym dodatkiem do istoty człowieka, ale jest wpisana w jego naturę. Bez odniesienia do Boga człowiek jest wewnętrznie kaleki, pozbawiony poczucia sensu życia i nadziei na życie po śmierci. Natomiast spotkanie z Chrystusem sprawia, że człowiek znajduje w Nim, najpierw, najbardziej fundamentalną i ostateczną odpowiedź na pytanie człowieka odnośnie do istoty swego człowieczeństwa. Jak mówił w Warszawie w 1979 roku Jan Paweł II, „człowieka (...) nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie”. Po wtóre, spotkanie z Chrystusem stanowi najwyższe objawienie samego niewidzialnego i wiecznego Boga. „Kto widzi Mnie, widzi także i Ojca” – powiedział Jezus do Filipa (J 14, 9), a do Żydów zebranych w świątyni jerozolimskiej: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (J 10, 30). Być razem z Chrystusem znaczy to zatem doświadczać na co dzień Boga, który jest Emmanuelem, czyli „ Bogiem-z-nami”.
Dla kogoś, kto towarzyszy młodemu człowiekowi w odkrywaniu jego osobistej wielkości i osobowej godności, nie ma bardziej szlachetnego i szczytnego zadania, jak właśnie to: doprowadzić go do Chrystusa; sprawić, aby jego oczy, znajdujące się dotąd niejako na uwięzi, dostrzegły zupełnie nowe perspektywy codzienności i wieczności; otworzyć mu drogę do autentycznej radości i szczęścia. Tego właśnie życzę wszystkim tym, którym drogie i cenne stało się zadanie towarzyszenia młodym w ich życiu. Równocześnie wyrażam nadzieję, że nasze refleksje i osobiste spotkania tutaj, podczas Sympozjum w Barcelonie, przyczynią się do tego, abyśmy nasze zadanie i powołanie towarzyszenia młodym uczynili jeszcze bardziej owocnym i błogosławionym.
Abp Marek Jędraszewski metropolita krakowski
1. K. Kaźmierska, Moje życie, w: Being and becoming responsible in life. University pastoral care in Europe. Essere e diventare responsabile nella vita. Pastorale universitaria in Europa. Być i stawać się odpowiedzialnymi za życie. Duszpasterstwo akademickie w Europie, Libreria Editrice Vaticana, Città del Vaticano 2016, s. 136.
2. Augustyn, Wyznania. I, 1, tłum. Z. Kubiak, Warszawa 1982, s. 5
KAI