W sobotę 20 maja mija 90 lat od urodzin kard. Franciszka Macharskiego – metropolity krakowskiego w latach 1979-2005, wielkiego czciciela Bożego Miłosierdzia. Zmarły niespełna rok temu Kardynał spoczął w katedrze na Wawelu, pod Konfesją św. Stanisława, obok swego nauczyciela i duchowego ojca - księcia metropolity kard. Adama Stefana Sapiehy.
Zdań, które najcelniej charakteryzują kard. Franciszka, nie trzeba szukać daleko. On sam je znalazł, a później wypełnił treścią, gdy w 1979 roku jako zawołanie biskupie obrał słowa: „Jezu, ufam Tobie”. I pozostał im wierny do samego końca, który - po długim, owocnym życiu - nadszedł w Roku Miłosierdzia, 2 sierpnia 2016. 20 maja mija 90 lat od dnia, gdy na świat przyszedł Franciszek Macharski – przyszły kardynał, arcybiskup krakowski, czciciel Bożego Miłosierdzia, przyjaciel papieża.
W moim domu spotykał się Kościół i świat
Nusiek, jak o nim mówiono w domu, urodził się 20 maja 1927 roku w znanej krakowskiej rodzinie kupieckiej, jako najmłodsze, czwarte dziecko Leopolda i Zofii. Ojciec był przedsiębiorcą, matka urzędniczką. „To wielka radość, kiedy człowiek po latach znajduje w sobie cechy swoich rodziców: serce matki, ogromnie mądrej kobiety, a także roztropność, spokój, opanowanie i stanowczość ojca” - wspominał ich po latach. Nusiek miał dobry, bezpieczny i pełen miłości dom, w którym oddychało się patriotyzmem, autentyczną pobożnością i tradycjami. Jak sam wspominał, w domu z ogrodem uczył się wrażliwości na piękno przyrody, kiedy jako mały szkrab asystował ogrodnikowi przy porządkach.
Przed wojną chłopiec uczęszczał do Państwowej Szkoły Ćwiczeń i Pedagogiki, na rogu ulic Straszewskiego i Piłsudskiego, gdzie dziś znajduje się PWST. Swoich nauczycieli wspominał z szacunkiem i wdzięcznością, bo – jak twierdził – tylko jednego nie zdołali go nauczyć: śpiewać. Kres beztroskiej młodości położył wybuch wojny. Franciszek, choć wątłej postury i jeszcze bardzo młody, musiał iść do pracy. Kontynuował naukę na tajnych kompletach i zdawał swój pierwszy, przyspieszony egzamin z dorosłości, gdy ciężko zachorował jego ojciec. Wojnę udało się przetrwać: uniknął wywózki na roboty do Niemiec, rodzeństwo ocalało w komplecie. Niestety, ojciec zmarł tuż przed końcem okupacji.
Nie chcę tylko siebie ratować
Pierwsze myśli o kapłaństwie pojawiły się jeszcze w czasie wojny, ale ostateczną decyzję podjął Franciszek „nie w czasie ucisku, ale w atmosferze wolności”, gdy tylko wojna się skończyła. Książę metropolita Adam Stefan Sapieha przyjął go do tego samego seminarium, w którym od czterech lat dojrzewało kapłańskie powołanie Karola Wojtyły. „Wiedziałem, że nie chcę tylko siebie uratować, ale będę ratował innych. Każdego dnia muszę iść pomagać innym” - wspominał ten czas.
W seminarium studiował z ludźmi, którzy mieli wpływ na całe jego życie. To wtedy spotkał nie tylko Wojtyłę, ale i Andrzeja Deskura czy Mariana Jaworskiego. Klerycy mieli doskonały wzorzec do naśladowania – ich duchowym ojcem był „książę niezłomny”, który w ciemną noc okupacji był dla narodu polskiego ostoją i światłem. Młody Franciszek od wielkiego kardynała Sapiehy uczył się wrażliwości na potrzebujących i stałej gotowości służenia ubogim. Święcenia kapłańskie otrzymał z jego rąk 2 kwietnia 1950 r.
Po święceniach miał wyjechać na studia do Fryburga Szwajcarskiego, ale nie dostał paszportu, gdy odmówił współpracy z SB. Został wikarym w Kozach koło Bielska. O tym, że pamięć o młodym kapłanie przetrwała wśród mieszkańców, świadczyła liczna delegacja, która w sierpniu ubiegłego roku stawiła się na Wawelu, by pożegnać zmarłego kardynała. Emilia Kućka wspominała, że kiedy przychodził po kolędzie, „nie dość, że nic od nas nie chciał przyjąć, to jeszcze zostawiał nam pieniądze, aby wesprzeć finansowo moja rodzinę”. W Kozach ks. Macharski zostawił po sobie dobre wspomnienia i przechowywany tam do dzisiaj obraz Jezusa Miłosiernego.
Gdy nadeszła odwilż październikowa, po sześciu latach pracy duszpasterskiej, ks. Macharski mógł wyjechać na studia zagraniczne, które zwieńczył doktoratem poświęconym duszpasterstwu we współczesnym Kościele. Po powrocie do Polski został wykładowcą w krakowskim seminarium duchownym. Wykładał homiletykę i teologię pastoralną. Pełnił funkcję ojca duchownego, później rektora.
Marianku, Marianku, i co my teraz zrobimy?
Wieść o tym, że kard. Wojtyła został papieżem, zastała ks. Macharskiego w Warszawie, z drodze do Rzymu, gdzie chciał odwiedzić chorego kard. Deskura. Wokół panowała euforia, nieopisana radość, a on stał zamyślony: „Teraz zaczynają się wielkie rzeczy”.
Decyzję Jana Pawła II, który mianował go metropolitą krakowskim, przyjął spokojnie. „To, że jakiś biskup musi przyjść, było oczywiste. Czekaliśmy na to. Do ks. Jaworskiego mówiłem: Marianku, Marianku, coś trzeba zrobić. Nic nie robiliśmy” - wspominał czas przed nominacją.
Po konsekracji biskupiej, która odbyła się 6 stycznia 1979 roku w Rzymie, nowy metropolita krakowski przyjechał na Franciszkańską. Miał ze sobą otrzymane od papieża dwa dary-drogowskazy: krzyż pektoralny kard. Sapiehy oraz rękopis poematu „Stanisław”. Rzeczy osobiste spakował do jednego, odziedziczonego po dziadku, kuferka. I tak już miało zostać. S. Dolorosa Kilnar, albertynka, która opiekowała się nim w ostatnich latach życia, opowiadała: „Ks. Kardynał nie miał nic… miał jednak łatwość pozbywania się różnych rzeczy. Nie miał sentymentu do zbierania pamiątek. Wszystko oddawał. To jego ubóstwo było uderzające”.
Długo nie mógł się też przyzwyczaić do nowej misji. Początkowo nie reagował, gdy mówiono: Księże kardynale, bo tak nazywano przecież Wojtyłę, nie jego. „Zawsze wiedziałem, że ten fotel biskupi, krzesło w katedrze wawelskiej dosłownie jest na dwóch takich, jak ja. Kogóż ta rzeczywistość nie przerasta? Mój wysiłek polegał na tym, żebym rozumiał, co się dzieje w Polsce, co się dzieje w Kościele. To było najważniejsze”.
Mus iść. Mus człowieka ratować
Kard. Macharski często przytaczał opowieść o Klimku Bachledzie, ratowniku tatrzańskim, który oddał życie za innych. „Mus iść. Mus człowieka ratować” bez względu na okoliczności – tym imperatywem kierował się metropolita krakowski, który zawsze stawał w obronie człowieka. W trudnych czasach stanu wojennego czuło się jego wyjątkową obecność. „Nie mówił o tym, ale jednak wiedzieliśmy, że często to on wspomógł zwolnienie z więzienia wielu osób” – wspominał prof. Andrzej Zoll, dla którego kard. Macharski był jak starszy brat, „jasny drogowskaz w życiu”.
To ten imperatyw ratowania człowieka dodawał mu sił, gdy bronił prześladowanych, odwiedzał internowanych, otaczał opieką ich rodziny. Wspierał „Solidarność”, był duchowym ojcem słynnych Mszy św. za Ojczyznę. Był też inspiratorem Tygodni Kultury Chrześcijańskiej w archidiecezji. Arcybiskup Krakowa miał swoje ważne miejsce w polskich przemianach lat 80. Po Sierpniu wskrzeszono działalność Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, której został współprzewodniczącym. Ale jego codziennością była troska o Kościół lokalny, wychowanie kolejnego pokolenia kapłanów, przybliżanie Kościoła do wiernych. W ciągu 27 lat erygował 200 parafii, udzielił święceń kilkuset kapłanom. W tym czasie przejechał 2 mln kilometrów.
Był wszędzie, ale przede wszystkim wśród ludzi biednych i słabych. „To, co go wyraźnie cechowało, to było stałe dostrzeganie tego, co z boku, co odrzucone, co znajdowało się poza główną drogą. Tak właśnie kardynał, podobnie jak Brat Albert, okazywał miłosierdzie: z dobrocią, poszukując tych najbardziej oddalonych” - wspominał po śmierci metropolity jego sekretarz, ks. Andrzej Fryźlewicz. Był niezawodnie obecny w schroniskach dla bezdomnych, otwierał domy samotnych matek i rodzinne domy dziecka, wspierał materialnie ośrodki dla niepełnosprawnych, dzielił się opłatkiem na Wigiliach dla ubogich – z prostotą, jako równy wśród nich. Fundował kosztowne operacje i terapie ludziom, którzy nie byli w stanie sobie na to pozwolić.
Kochał sztukę. Był stałym gościem krakowskiej filharmonii, pojawiał się w teatrze, na wystawach. Lubił spacerować po Rynku, na Plantach. Krakowianie pamiętają jego skromną sutannę i poczucie humoru. Chętnie rozmawiał z przechodniami, żartował – przede wszystkim sam z siebie, ze swojej charakterystycznej postury. Kiedyś opowiadał dziennikarzom, że na jego widok w pociągu rozpłakało się dziecko, rozpaczając: „Mamo, wampir z nami jedzie!”. Mawiał, że na jego tablicy nagrobnej wyryty zostanie napis: „Zaschnął w Panu”.
Miał na wskroś franciszkańską duszę. Świadczy o tym jego prostota i skromność, ale także radość i pogoda ducha, miłość do drugiego człowieka, zwłaszcza ubogiego i potrzebującego. „Szukał takich ludzi, wśród nich czuł się bardzo dobrze. I właśnie za to tak bardzo go wszyscy pokochaliśmy” - wspominał franciszkański biskup Damian Muskus. Chętnie otaczał się wizerunkami Biedaczyny z Asyżu i, tak jak on, szczególnie umiłował tajemnicę krzyża.
Nawet gdyby było zupełnie ciemno, to i tak do Niego wrócę
„Pewnego razu słyszałam, jak ks. Kardynał głośno się modlił. To był taki przejmujący akt ofiarowania swoich cierpień. Był przygotowany na wszystko, co Pan Bóg mu da i w tym cierpieniu schował wszystkich. W swoim bólu zawierzał świat Bożemu Miłosierdziu. Jakby chciał swoim cierpieniem przybliżyć wszystkich do Pana Jezusa” - opowiada s. Dolorosa. Ona, codziennie mu towarzysząca w ostatnich latach życia, nie ma żadnych wątpliwości: kard. Macharski był mistykiem. Tę opinię potwierdza zresztą jego kapelan. „Bardzo mocno wspominam, jak często podczas przeistoczenia po jego twarzy spływały łzy – to dotykało już wymiaru mistycznych przeżyć” – mówił ks. Fryźlewicz. Zatapiał się w modlitwie, nieraz sprawiał wrażenie nieobecnego, kontemplującego tajemnicę Boga.
Kiedy po raz pierwszy zetknął się z tajemnicą Bożego Miłosierdzia i Łagiewnikami? Sam nie potrafił określić. Wytrwale i systematycznie pielgrzymował do Łagiewnik od powrotu z Fryburga, choć w 1959 r. Stolica Apostolska wydała notyfikację, ograniczającą kult Miłosierdzia Bożego. Miniaturowy modlitewnik z tekstem Koronki do Miłosierdzia i reprodukcją wileńskiego obrazu Jezusa Miłosiernego znany mu był jeszcze przed wojną. Nigdy nie miał wątpliwości, że słowa „Jezu, ufam Tobie” kształtują jego kapłaństwo.
To on dał „Imprimatur” dla publikacji „Dzienniczka” s. Faustyny. To on, już w 1985 roku, wpisał w kalendarz archidiecezji krakowskiej obchody drugiej niedzieli wielkanocną jako Niedzieli Miłosierdzia. Kontynuował proces beatyfikacyjny apostołki Bożego Miłosierdzia i doprowadził do wybudowania bazyliki Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. „To kard. Franciszek stał u podstaw decyzji o tym, żeby wybudować sanktuarium. Ojciec Święty podpisał się pod tą propozycją, ale od samego początku do końca był przy nim kard. Macharski. On wiedział, że to miejsce będzie punktem centralnym dla całego świata” - wspomina dziś honorowy kustosz Łagiewnik bp Jan Zając. Tajemnica Bożego Miłosierdzia połączyła silną, duchową więzią Jana Pawła II i jego następcę w Krakowie. Obaj przeszli do historii jako jej niestrudzeni apostołowie.
O „krakowskim charyzmacie miłosierdzia” świadczy długa lista dzieł, które powstały w czasach posługi kard. Macharskiego: od domów samotnej matki, przez rodzinne domy dziecka, po zakłady opiekuńczo-lecznicze, poradnie psychologiczne i schroniska dla bezdomnych. Pozostał im wierny również wtedy, gdy z Franciszkańskiej 3 przeniósł się na emeryturę do Chatki nieopodal Sanktuarium św. Brata Alberta Ecce Homo. „Dla niego nie było nic ważniejszego niż drugi człowiek. Nawet jak sam już był słaby, gdy leżał w szpitalu, te wszystkie intencje szeptałam mu do ucha, bo wiedziałam, że to dla niego ważne i bliskie jego sercu. Nawet w godzinie jego odchodzenia” - zaświadcza s. Dolorosa.
Matka Boża Anielska zabiera dusze do nieba
12 czerwca ub. roku kard. Macharski stracił przytomność, w wyniku czego upadł ze schodów. Został przewieziony do Kliniki Intensywnej Terapii Interdyscyplinarnej Uniwersytetu Jagiellońskiego, Centrum Medycyny Ratunkowej i Katastrof Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. O jego powrót do zdrowia modlił się cały Kraków.
28 lipca, w czasie Światowych Dni Młodzieży, odwiedził go w szpitalu papież Franciszek, który później podkreślał, że kardynał znosił cierpienia z pogodą ducha. „Również w tym doświadczeniu pozostał świadkiem zawierzenia dobroci i miłosierdziu Boga. Takim pozostanie w mojej pamięci i modlitwie” - zapewnił Ojciec Święty.
2 sierpnia rano, w uroczystość Matki Bożej Anielskiej, kard. Macharski zmarł. „Święto Porcjunkuli to odpust wyproszony u papieża przez patrona naszego księdza kardynała, św. Franciszka z Asyżu. To wyjątkowy dzień, kiedy Matka Boża Anielska zabiera dusze do nieba. Ona go zabrała ze sobą. Teraz jest w niebie” - powiedział wówczas bp Muskus.
Kard. Kazimierz Nycz stwierdził, że emerytowany metropolita krakowski odszedł tak jak żył: „Całe życie nie chciał nigdy sprawiać komuś swoją osobą kłopotu. Tak się stało, że nawet Światowym Dniom Młodzieży nie przeszkodził swoją śmiercią, swoim odejściem. Dane mu było przez Pana umrzeć w kontekście tego wielkiego wydarzenia, dane mu było błogosławieństwo, które otrzymał od Boga przez rękę papieża Franciszka, który był u niego. I tak w sposób piękny, harmonijny - tak jak harmonijne i piękne było jego życie - kard. Franciszek to życie zakończył" – mówił dziennikarzom.
A długoletni przyjaciel Zmarłego kard. Marian Jaworski tak go żegnał podczas uroczystości pogrzebowych w krakowskiej bazylice franciszkanów: „To, co cechowało całe jego życie i zachowanie, zawarte zostało w trzech słowach: Jezu ufam Tobie! Jezu ufam Tobie, to znaczy nie liczę na siebie, lecz ufam Tobie. W najtrudniejszych chwilach, w cierpieniu, w świadomości odchodzenia do Pana, można było odczytać jego całkowite zawierzenie Panu Bogu i wolność: Jezu ufam Tobie!”.
Żegnany przez tłumy krakowian i przyjezdnych z różnych stron Polski, kard. Franciszek Macharski spoczął w katedrze na Wawelu, pod Konfesją św. Stanisława, obok swego nauczyciela i duchowego ojca - księcia metropolity kard. Adama Stefana Sapiehy.
md/KAI