Jesteśmy – jak przypominał kiedyś papież Franciszek – wezwani, aby nie zacierać ani nie ukrywać swych ran. To Kościół z ranami jest w stanie zrozumieć rany dzisiejszego świata i utożsamiać się z nimi, towarzyszyć im i próbować je leczyć – powiedział Prymas Polski abp Wojciech Polak podczas Mszy św. w Sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego w Wałbrzychu. Uroczysta Eucharystia z udziałem Episkopatu Polski była celebrowana 14 czerwca rano na rozpoczęcie drugiego dnia obrad 383. Zebrania Plenarnego KEP, które odbywa się w Wałbrzychu i Świdnicy.
#AbpWojciechPolak @Prymas_Polski: terapia nadziei nie jest prosta. Chrystus chce uratować uczniów przed zamknięciem się w ich grzechu i izolacji.#383ZPKEP pic.twitter.com/HZrVqsXX04
— EpiskopatNews (@EpiskopatNews) 14 czerwca 2019
Publikujemy pełny tekst homilii:
Umiłowani w Chrystusie Panu,
W jednej ze swych środowych katechez papież Franciszek, mówiąc o doświadczeniu dwóch uczniów z Emaus zauważył, że na ich przykładzie Jezus prowadzi w Kościele swoją „terapię nadziei”. Obejmuje nią jednak nie tylko tych dwóch, o których dzisiejsza Ewangelia wspomina, że powróciwszy do Jerozolimy, opowiadali co ich spotkało w drodze i jak poznali Jezusa przy łamaniu chleba. Zmartwychwstały Pan, stając znów pośrodku swych uczniów, zatrwożonych i wylękłych – jak zaznaczy święty Łukasz – także teraz wobec nich wszystkich kontynuuje swoją „terapię nadziei”. I oni bowiem, jak tamci dwaj w drodze do Emaus, mieli przecież wciąż jeszcze w swoich oczach wydarzenie męki i śmierci Jezusa, a w duszy – powie nam papież Franciszek – bolesne zadręczenie się tymi wydarzeniami, podczas przymusowego odpoczynku szabatu. I oni przecież, jak ci dwaj, czego innego się spodziewali. Wydaje się bowiem, że wciąż nie rozumieli, gdy jeszcze w drodze do Jerozolimy Jezus mówił im, że będzie cierpiał, że zostanie wydany w ręce ludzi, że zostanie ukrzyżowany i że trzeciego dnia zmartwychwstanie. I może w ich sercach wciąż jakoś kołatało się i mocno dochodziło do głosu to Piotrowe zaprzeczenie, że nie przyjdzie to przecież na Niego. A jednak przyszło i tak boleśnie ich wszystkich dotknęło. Ukazało im przy tym całą potworność zła, całe jego okrucieństwo, całą jego szatańską, niszczycielską moc. Zdruzgotało ich plany i nadzieje, i zmieniło je w najbardziej bolesny dzień ich życia. Poraniło ich serca i nasyciło smutkiem i wstydem. Tak, był w nich również i wstyd, bo wobec tego okrucieństwa zła nie wytrzymali, zostawili Go samego i uciekli. Było im po prostu wstyd, a może nawet był w nich potworny ból i jakaś złość na samych siebie, bo nie tylko sam Piotr zapewniał Jezusa: choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie. Wszyscy przecież – jak zauważył Ewangelista Marek – tak samo wówczas mówili. Zbyt pewni byli siebie. Nazbyt łatwo ocenili swoje siły i możliwości. Może więc w tym wszystkim, i to pomimo całej długiej drogi za Jezusem, była wciąż w nich tylko ta czysto ludzka nadzieja, która teraz tak szybko rozsypała się w kawałki. A Krzyż Jezusa był najbardziej wymownym znakiem porażki, której nie przewidywali. Ich Bóg, ich Mesjasz – przecież i oni o Nim tak mówili: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego – okazał się wobec tych wydarzeń bezsilny, bezbronny w rękach ludzi okrutnych, nie zdolny do przeciwstawienia się złu.
Drodzy Siostry i Bracia!
Można przewidywać, że taki był właśnie stan ducha tych ludzi, uczniów Jezusa, wśród których stanął dziś Zmartwychwstały. Był on na tyle bolesny i dramatyczny, że nawet w tej, owszem, nieoczekiwanej i niezwykłej sytuacji, w jakiej się nagle znaleźli, byli wciąż zmieszani i – jak zauważył Jezus – nadal wątpliwości budziły się w ich zalęknionych sercach. Co więcej, Ewangelista zdaje się nam sugerować, że Zmartwychwstały starł się z tak wielką dozą strachu i lęku swoich uczniów, że nawet pełni radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia. Okazuje się, że terapia nadziei nie jest tak prosta. Łatwo ją bowiem pomylić z happy endem. Nietrudno zastąpić ją wyparciem złych wspomnień. Można – i to jakże szybko – zagłuszyć ją innymi ważnymi sprawami, które usuną palące wspomnienia. Tyle rzeczy trzeba przecież jeszcze zrobić. Tyle spraw rozwiązać. Nie ma co się skupiać na tym, co było. Trzeba – jak to się dziś popularnie mówi – uciec do przodu. Na nic to się jednak nie zda. I nic to nie pomoże. Nie zmieni bowiem rzeczywistości i nie uleczy zadanych ran. Co więcej, tak pozostawione, będą nadal krwawić, będą dalej budzić ból i wstyd, będą nas przekonywać, że nie ma siły zdolnej zwyciężyć zło. Popatrzmy zatem, w jaki sposób, Jezus przywraca swym uczniom nadzieję. Po pierwsze wita ich słowami: pokój wam. Zalęknionym i zastraszonym uczniom niesie dar pokoju. Dobrze wiemy, że te słowa nie są żadnym konwencjonalnym przywitaniem. Ale witając się w ten sposób z uczniami Jezus nie czyni im wyrzutów. Nie potępia ich. Nie wyrzuca im, ani nie szydzi z ich lęku i strachu, któremu dali się zawładnąć i opanować. Mówiąc w tak trudnej przecież sytuacji do nich wszystkich, przekazując im dar przebaczenia i pokoju, chce uratować ich od pozostawania zamkniętymi w ich grzechu, w zaparciu się Go, w odrzuceniu Go, i wewnętrznej ucieczce, której widomym znakiem są zatrzaśnięte drzwi wieczernika, a oni wewnątrz – jak zapisze święty Jan – zamknięci z obawy przed Żydami. Przychodząc do nich z darem przebaczenia i pokoju chce – jak to wyraził kiedyś papież Franciszek – aby nie trwali już więcej w „przeżuwaniu” rozpaczy, będącej owocem ich lęku i ich ograniczeń. Przychodząc do nich Jezus pragnie więc ich uratować od zaniedbania i zapomnienia z powodu swoich ograniczeń, całego tego dobra, które z Nim przeżyli. Chce ich ustrzec od zamknięcia się w sobie i izolacji. Chce ich uratować od tej niszczycielskiej postawy. Chce ich więc uwolnić od smutku, a zwłaszcza od pustoszącego ich niezadowolenia. Chce uwolnić ich od jakże niebezpiecznego użalania się nad sobą, lub, przeciwnie, od popadania w pokusę, że „to już teraz chyba wszystko jedno”. Chce wyzwolić ich od uważania za wroga każdego, kto się im sprzeciwia, lub nie godzenia się z pogodą ducha z tymi wszystkimi przeciwieństwami i krytykami, które będą na nich w życiu spadać. On jest pośród nich, aby ich wyzwolić!
Umiłowani w Panu, Siostry i Bracia!
Słowu Jezusa towarzyszy ukazanie uczniom ran męki, którymi On, Zmartwychwstały, pozostaje na zawsze naznaczony. Popatrzcie na moje ręce i nogi. Popatrzcie na rany, które wciąż mówią o krzyżu. Popatrzcie i poznajcie, że nadzieja zrodzona z krzyża jest inna od tych, które upadają. To nadzieja naprawdę mocniejsza niż śmierć, potężniejsza niż grzech. Nadzieja zdolna przekształcić naszą śmierć w zmartwychwstanie, ciemność w światło, lęk w zaufanie, porażkę w zwycięstwo. Ta ukrzyżowana nadzieja zwycięża wszystko – powie papież Franciszek – ponieważ rodzi się z miłości Jezusa, który stał się jakby ziarnem rzuconym w ziemię i umarł, aby dać życie, a z tego życia pełnego miłości pochodzi nadzieja. Pokazując swoje uwielbione rany Jezus przypomina nam o tej nadziei. Zapraszając uczniów, aby dotknęli stygmatów męki, wprowadza ich w misterium przebaczenia i pojednania, w źródło miłości i nadziei, która wszystko przetrzyma. Trzeba tylko teraz, aby oświecił ich umysły, by zrozumieli Pisma i uwierzyli, że spotykając Go, właśnie dziś, właśnie teraz i w ten sposób, pragnie uczynić ich samych tego świadkami: wy jesteście świadkami tego. Jezus mówi więc swym uczniom w każdym czasie i w każdym miejscu. Mówi w różnych naszych doświadczeniach i powtarza nam: jesteście świadkami tego. Jesteście świadkami tego, że z krzyża rodzi się nadzieja. Jesteście świadkami tego, że moc w słabości się doskonali. Jesteście świadkami tego, że prawdziwie zwycięskim sposobem życia, jest ów styl ziarna, pokornej miłości. Nie ma bowiem innej drogi – woła i do nas dziś papież Franciszek – aby pokonać zło i dać światu nadzieję. Tak, wszyscy jesteśmy tego świadkami. W każdej sytuacji i w każdym czasie, wobec wstydu i bólu, który trawi uczniów Jezusa, wobec kryzysu i zawodu spowodowanego złem innych, nie ma tak naprawdę innej drogi niż krzyż, by pokonać zło i dać, i przywrócić naszym siostrom i braciom nadzieję.
Siostry i Bracia!
Dzisiejsze spotkanie Jezusa z uczniami kończy się szczególną obietnicą. Tak jak wtedy ich, tak również nas, nie pozostawia samych w zmaganiu z doświadczaniem codziennego krzyża, ale zsyła obietnicę Ojca i uzbraja nas w moc z wysoka. Dzisiaj to szczególne sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego staje się dla nas miejscem posłania. Tak jak wówczas Jezus wyprowadził uczniów ku Betanii i podniósłszy ręce błogosławił ich, tak i nas wpatrujących się w Jego krzyż przytula do zranionego serca, abyśmy szli i błogosławili Boga. Oto dziś, tutaj, w tym Sanktuarium Ukrzyżowanego, właśnie na widok Jego ran możemy wyznać wiarę. I jesteśmy – jak przypominał kiedyś papież Franciszek – równocześnie wezwani, aby nie zacierać ani nie ukrywać swych ran. Bo to Kościół z ranami – tłumaczył papież – jest w stanie zrozumieć rany dzisiejszego świata i utożsamiać się z nimi, cierpieć je, towarzyszyć im i próbować leczyć je. Kościół z ranami nie stawia się w centrum, nie uważa się za doskonały, ale stawia tam Jedynego, który może leczyć rany i który nazywa się Jezus Chrystus. Tylko w Nim nasze rany naprawdę zmartwychwstają. Amen.
KAI/www.prymaspolski.pl/ BP KEP