Wczoraj - w czasie Ostatniej Wieczerzy - Pan Jezus nie tylko zapowiedział swoją śmierć (Mk 14,2.5; Łk 22,18), ale ponadto zwrócił uwagę, że będzie to śmierć zbawcza: „za wielu" oraz „na odpuszczenie grzechów". Zapowiedział to apostołom podczas wręczania im chleba i wina. „Następnie wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie połamał go i podał mówiąc: To jest Ciało moje, które za was będzie wydane..." (Łk 22,19). „Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów" (Mt (Mt 26,27-28). W ten sposób Wielki Czwartek stał się – dzień przed śmiercią - zapowiedzią Jego zbawczego i odkupieńczego gestu.
Dzisiaj zaś - w Wielki Piątek - trzeba zastanowić się nad dwoma sprawami: nad śmiercią Jezusa oraz nad naszą śmiercią.
1. ŚMIERĆ JEZUSA
Pierwsza sprawa to śmierć Jezusa. Po zakończeniu Ostatniej Wieczerzy Pan Jezus i apostołowie „wyszli w stronę Góry Oliwnej" (Mk 14,26). Tam nasz Zbawiciel gorąco się modlił, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo dramatyczny koniec Go czeka.
a. Tam też – na Górze Oliwnej w nocy - nastąpiło Jego pojmanie. Na pytanie: kto właściwie aresztował Jezusa, Ewangelie daję różne odpowiedzi. Według Ewangelisty Marka oddział aresztujący Jezusa został wysłany przez „arcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych" (Mk 14,43; por. Mt 26,47; Łk 22,52). Według Jana Ewangelisty z kolei pojmania dokonała „kohorta oraz trybun razem ze strażnikami żydowskimi (J 18,12). Jednym razem podkreśla się więc sprawczą rolę strony żydowskiej, drugim razem - współdziałanie strony rzymskiej razem ze stroną żydowską. W sumie zaś idzie o podkreślenie dwóch głównych, zaangażowanych stron; żydów i pogan, władzy duchownej i władzy świeckiej.
Aresztowany Jezus został następnie zaprowadzony do „domu najwyższego kapłana" (Mk 14,53 i Łk 22,54). W tamtym roku najwyższym kapłanem był Kajfasz (Mt 26,57). Ale Jan Ewangelista pisze, że Jezusa zaprowadzono najpierw do Annasza, teścia Kajfasza, a dopiero później do samego Kajfasza (J 18,13.24). Gdyby wówczas faktycznie zebrano się w domu arcykapłana a nie w oficjalnej sali zebrań Sanhedrynu w dolinie Tyropeon, to można by przypuszczać, że znaleźli się tam tylko niektórzy członkowie Sanhedrynu i że nie było to oficjalne posiedzenie Wielkiego Sądu.
Potem jednak ma miejsce pierwsze, nocne posiedzenie Sanhedrynu, decydujące o potępieniu Jezusa (Mk 14,53b-72 i Mt 26,57b-75). Podczas drugiego posiedzenia Sanhedrynu - które miało miejsce rankiem - została podjęta decyzja o przekazaniu Jezusa władzom rzymskim (Mk 15,1; Mt 27,1-2). Natomiast według relacji Ewangelisty Jana Sanhedryn w ogóle nie przeprowadził procesu nad Jezusem, lecz uczynili to tylko arcykapłani Annasz i Kajfasz (J 18,19-24.28). Z ich punktu widzenia Jezus był winien śmierci, bo podawał siebie za Syna Bożego, co było oczywistym bluźnierstwem.
W tym miejscu rodzi się także pytanie o zakres kompetencji Sanhedrynu w kwestii wydawania wyroków śmierci (tzw. ius gladii czy potestas gladii - czyli „prawo", albo „władza miecza"). Wiemy, że od 6. roku po Chr. Judea była rzymską prowincją, zarządzaną przez prefekta. Według Józefa Flawiusza ów rzymski namiestnik „otrzymał [...] od cesarza władzę zwierzchnią łącznie z prawem wymierzania kary śmierci" (Wojna Żydowska 2,117). Sam Sanhedryn – składający się z 70 członków oraz urzędującego arcykapłana - mógł wydawać i wykonywać wyroki śmierci tylko na poganinie, w przypadku przestępstwa polegającego na przekroczeniu przez niego wewnętrznego muru świątyni. Tak więc naradę u Annasza i Kajfasza można uznać jedynie za wstępne śledztwo, w którym ustalono stan faktyczny, aby go następnie przedstawić - jako oskarżenie - w rzymskim procesie przeciwko Jezusowi.
b. Podczas gdy proces żydowski był za zamkniętymi drzwiami, rzymski proces przed Piłatem był jawny; prowadzony wobec publiczności. We wszystkich formach rzymskiego sądownictwa obowiązywały bowiem cztery zasady: rozprawa winna być publiczna; oskarżenie wnosi strona prywatna; oskarżony ma prawo do obrony; wyrok zostaje wydany przez „Radę" (consilium).
W procesie Jezusa trudno ustalić, czy Piłat odwoływał się do jakieś „Rady". Występował on raczej jako jedyny sędzia, który wydał wyrok brzmiący: Ibis ad crucem – „wstąpisz na krzyż". Gdy pytamy, co było rzeczywistą przyczyną skazania Jezusa na śmierć, odpowiedź brzmi: polityka. Egzekucja przez ukrzyżowanie miała w owym czasie zazwyczaj przyczyny polityczne. W odniesieniu do Jezusa przyczyna ta została wyraźnie wskazana w postaci wyroku: „Król żydowski" (Mk 15,26).
Aby wydać taki wyrok, Piłat mógł skorzystać z oskarżenia z tytułu perduellio (czyli z tytułu podburzania wroga do ataku na ojczyznę, albo z racji wydania obywatela wrogom), albo z oskarżenia o crimen maiestatis populi Romani (tj. z tytułu obrazy godności ludu rzymskiego). Władze żydowskie przedstawiły Piłatowi mesjanizm królewski Jezusa jako jego uzurpację do władzy politycznej.
W relacjach ewangelicznych pojawiają się dwie tendencje; jedna zmierzająca do wybielenia rzymskiej władzy Piłata, druga usiłująca wybielić stronę władz żydowskich. Według pierwszej z nich Piłat wydał rozkaz ukrzyżowania Jezusa niemal wbrew własnej woli, choć Filon z Aleksandrii przedstawia go jako człowieka nieugiętego, hardego, brutalnego i przekupnego (Leg. Gai. 299-305). Uniewinnieniu Piłata od odpowiedzialności służy też scena umycia przez niego rąk: „Piłat widząc, że nic nie osiąga, a wzburzenie raczej wzrasta, wziął wodę i umył ręce wobec tłumu, mówiąc: Nie jestem winny krwi tego Sprawiedliwego. To wasza rzecz. A cały lud zawołał: Krew Jego na nas i na dzieci nasze" (Mt 27,24-25). Według drugiej tendencji wyrok skazujący nie został wydany przez stronę żydowską, bo ta nie miała w ogóle takich kompetencji. A jednak w sumie idzie o współpracę władzy żydowskich i rzymskiej.
Egzekucję wykonano na Golgocie tego samego dnia. Jezus umarł o „dziewiątej godzinie" (Mk 15,34), tj. ok. godz. 15.00, prawdopodobnie 7 kwietnia 30 roku, przekroczywszy połowę swoich lat trzydziestych. Umarł „najokropniejszą ze wszystkich rodzajów śmierci" (Józef Flawiusz, Wojna żydowska, 7,293).
O zmierzchu Józef z Arymatei i Nikodem pochowali Jego ciało (Mt 27,57-60; Mk 15,42-16,1; Łk 23,50-56; J 19,38-42) w ogrodzie, w miejscu, gdzie został ukrzyżowany. Owinęli je w czyste prześcieradło i złożyli w grobowcu, który był wykuty w skale a komorę grobową zamknęli potężnym kamieniem. Tymczasem „Maria Magdalena i Maria, matka Józefa, przyglądały się, gdzie Go złożono" (Mk 15,47).
Tak w największym skrócie wyglądało historyczne tło procesu żydowskiego i rzymskiego, skutkującego śmiercią Zbawiciela.
c. Śmierć Jezusa – w sensie teologicznym – przyniosła odpowiedź na pytanie zadane przez Hioba: Dlaczego zło? Dlaczego człowiek sprawiedliwy musi cierpieć? Gdy ujrzeliśmy Syna Bożego zdruzgotanego na krzyżu, otrzymaliśmy odpowiedź: Bóg Człowiek cierpi pierwszy. Zło świata uderza najpierw w Niego; Jemu przede wszystkim zadaje cierpienie.
Gdy idzie o ów teologiczny aspekt krzyża to trzeba też zwrócić uwagą na to, że Jezus nie przyszedł jednak na ten świat, aby cierpieć. On przyszedł, aby objawić miłość Boga (por. 1J 4,8). On umiera na krzyżu nie tylko po to, by spłacić dług zaciągnięty przez człowieka, lecz aby Boża miłość mogła dotrzeć do człowieka nawet w jego największym oddaleniu, czyli w śmierci, w jaką popadł buntując się przeciw Bogu. Odtąd również śmierć jest miejscem, w którym zamieszkała miłość Boża.
Jezus nie przyszedł na ten świat, aby nas wybawiać od cierpienia i śmierci doczesnej, ale przyszedł, aby - pośród cierpienia i śmierci - być razem z nami i w ten sposób nam pomagać. W Nim - będącym Miłością absolutną – nasze ludzkie cierpienie ulegają prawdziwej przemianie. Z przekleństwa stają się uprzywilejowanym miejscem objawienia się miłującego Boga (por. Marko I. Rupnik, Cierpienie Chrystusa).
Gdy mówimy, że Jezus zbawił nas przez krzyż, to chcemy przez to zwrócić uwagę, że On nas zbawił swoim poświęceniem, swoim cierpieniem, przez które okazał nam niezasłużoną przez nas miłość, jaką okazuje tylko ktoś, kto życie swoje oddaje za przyjaciół. Kto kocha, ten odnajduje siebie w tym, którego kocha. Kto kocha, nie próbuje ratować siebie (Mk 15,29-30); miłość nie stara się ratować siebie, ale tego, kogo kocha.
W Jezusie Chrystusie Pan Bóg przebacza wszystkie grzechy wszystkim ludziom i to bez stawiania warunków! Bóg przebacza wszystko wszystkim! Św. Paweł Apostoł stara się wyrazić tę prawdę na wszelkie możliwe sposoby, twierdząc, że nikt nie zdobędzie niczego dzięki własnym zasługom, bo zbawienie jest całkowicie darmowe! (por. Marko Ivan Rupnik SJ, Gorsząca" nowość: miłość przebaczająca każdy grzech!).
2. NASZA ŚMIERĆ
Ale Wielki Piątek to także druga sprawa. To także kwestia naszej - duchowej i fizycznej - śmierci. To zaproszenie do wniesienia nadziei w nasze doświadczenia krzyża; również tego krzyża, którego doznaje dzisiaj świat w postaci pandemii koronawirusa. Jesteśmy przecież świadomi tego, że nasze zbawienie nie jest w naszym krzyżu, ale w krzyżu Chrystusa. To jego krzyż nadaje sens i nadzieję naszemu krzyżowi. Nasze samozaparcie i nasz krzyż nie są celem, lecz są środkiem do celu. Wyrzekam się siebie, aby oprzeć moje życie na Skale, jaką jest Chrystus i iść z Nim nie tylko na Kalwarię, ale dalej aż do zmartwychwstania. Dlatego Jezus wzywa wszystkich: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Łk 9,23). Trzeba, abyśmy szli za Chrystusem „Jego śladami" (1 P 2,21).
a. krzyż
„Krzyż – uczył papież Benedykt XVI - nie jest tylko prywatnym symbolem religijnym lub odznaką, wskazującą na przynależność do pewnej grupy w społeczeństwie. Krzyż, w swym najgłębszym wymiarze, nie ma nic wspólnego z narzucaniem na siłę jakiegoś credo czy filozofii. Mówi o nadziei, mówi o miłości, mówi o pokonaniu ucisku bez używania przemocy, mówi o Bogu podnoszącym maluczkich, umacniającym słabych, usuwającym podziały i zwyciężającym nienawiść miłością. Świat bez krzyża byłby światem bez nadziei, bezkarnie szalałyby w nim przemoc i okrucieństwo, słabi byliby wyzyskiwani, a ostatnie słowo należałoby do chciwości. W takim świecie nieludzkie traktowanie jednego człowieka przez drugiego przybrałoby najbardziej przerażające formy, i nic nie zdołałoby przerwać błędnego koła przemocy.
Tylko krzyż kładzie jej kres. Chociaż żadna ziemska siła nie może nas uratować przed skutkami naszych grzechów ani pokonać niesprawiedliwości u jej źródła, to przecież zbawcza interwencja naszego miłującego Boga przemieniła rzeczywistość grzechu i śmierci w ich przeciwieństwo. To właśnie czcimy, kiedy otaczamy chwałą krzyż naszego Odkupiciela. Św. Andrzej z Krety słusznie opisuje krzyż jako coś, 'co z imienia i w rzeczywistości jest najwspanialszym z wszystkich dóbr. Przez niego bowiem, dzięki niemu i w nim objawia się istota naszego zbawienia i powrót do pierwotnego stanu'" (Oratio X; PG 97, 1018-1019); (Benedykt XVI, Krzyż daje światu nieskończoną nadzieję. Msza św. dla duchowieństwa i świeckich w kościele Świętego Krzyża. Nikozja – 5.06.2010).
b. śmierć duchowa
Ale Wielki Piątek uczy nas nie tylko o krzyżu, on uczy nas również o śmierci duchowej dla zła, czyli o chrzcie. Dla osiągnięcia doskonałości – powie św. Bazyli Wielki - jest rzeczą konieczną nie tylko naśladować Chrystusa w przykładach, jakie ukazał nam swoim życiem (poprzez łagodność, pokorę, cierpliwość), trzeba także być naśladowcą Jego śmierci. Św. Paweł powie: „upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych" (Flp 3,10-11).
W jaki sposób – w sensie duchowym - możemy upodobnić się do śmierci Jezusa? Stanie się tak, jeśli zostaniemy z Nim razem pogrzebani przez chrzest. Jak wygląda ten pogrzeb? Otóż najpierw trzeba przerwać bieg poprzedniego życia. Tego zaś nikt nie może dokonać, jeśli nie narodzi się po raz wtóry, bo odrodzenie oznacza początek nowego życia. Zanim więc rozpoczniesz nowe życie, musisz położyć kres staremu życiu. Podobnie jak ci, którzy osiągają w zawodach graniczną linię stadionu i zawracają z powrotem, muszą na chwilę przystanąć, aby rozpocząć bieg w odwrotnym kierunku, tak wydaje się rzeczą konieczną, aby przy zmianie życia - między starym a nowym istnieniem - pośredniczyła śmierć, która kładzie kres temu, co ustępuje, i daje początek temu, co następuje potem.
W jaki więc sposób zstępujemy duchem do otchłani? Czynimy tak, naśladując - przez chrzest - pogrzeb Chrystusa. Ciała bowiem tych, którzy przyjmują chrzest, zostają jakby pogrzebane w wodzie. Ale chrzest oznacza również - w tajemniczy sposób - pogrzebanie uczynków ciała. Chrzest oczyszcza w jakiś sposób duszę z brudów, które człowiek zaciąga na skutek nieuporządkowanych pożądań zmysłowych. Dlatego napisano: 'Obmyjesz mnie, a będę nad śnieg wybielony'. Z tej to przyczyny jeden tylko znamy chrzest przynoszący zbawienie. Jedna bowiem jest śmierć za życie świata i jedno powstanie z martwych, których figurą jest właśnie chrzest (por. św. Bazyli Wielki, O Duchu Świętym, rozdz. 15,35).
d. śmierć fizyczna
Co niesie ze sobą z kolei nasza śmierć fizyczna; ta śmierć, która dotyczy nas wszystkich? Która stawia nam trudne pytania, szczególnie gdy dotyka nas z bliska lub kiedy dotyczy dzieci, czy ludzi bezbronnych. Jeśli jest ona rozumiana jako koniec wszystkiego, to taka śmierć przeraża, przygnębia, przemienia się w zagrożenie, które rozbija wszelkie marzenia, wszelką perspektywę, rozbija wszelkie relacje i przerywa wszelką drogę. Dzieje się tak, gdy traktujemy nasze życie jako czas zamknięty między dwoma biegunami: między fizycznymi narodzinami a śmiercią fizyczną. Gdy nie wierzymy w perspektywę wykraczającą poza życie obecne. Gdy żyje się tak, jakby Boga nie było. Ta wizja śmierci jest typowa dla myśli ateistycznej, która interpretuje istnienie jako przypadkowe znalezienie się na świecie i podążanie ku nicości. Ale istnieje także ateizm praktyczny, będący życiem jedynie dla własnych interesów i rzeczy doczesnych. Jeśli damy się ogarnąć tej błędnej wizji śmierci, to nie mamy innego wyboru, jak ukryć śmierć, aby jej zaprzeczyć lub ją bagatelizować, żeby nas nie przerażała.
Ale wobec takiego fałszywego rozwiązania buntuje się „serce" człowieka; buntuje się jego pragnienie nieskończoności; jego nostalgia za wiecznością. Jeśli spojrzymy na najbardziej bolesne chwile naszego życia - gdy straciliśmy kogoś bliskiego, rodziców, brata, siostrę, syna, przyjaciela – wtedy zauważymy, że nawet w dramacie utracenia danej osoby, pomimo rozdarcia rozłąką, trwało w naszym sercu przekonanie, że nie wszystko się skończyło. Że dobro ofiarowane i przyjęte nie poszło na marne. Istnieje w nas silny instynkt, który mówi, że nasze życie nie kończy się wraz ze śmiercią. To pragnienie życia znalazło potwierdzenie w zmartwychwstaniu Chrystusa. Jego zmartwychwstanie nie tylko daje pewność życia po śmierci, ale także rozjaśnia tajemnicę śmierci fizycznej każdego z nas.
Człowiek umiera tak, jak żył. Jeśli moje życie było drogą z Panem, drogą ufności w Jego wielkie miłosierdzie, to będę przygotowany, by przyjąć ostatnią chwilę mojego istnienia na ziemi, jako ostateczne ufne powierzenie się w Jego miłujące ręce, oczekując na kontemplację twarzą w twarz Jego oblicza. To najpiękniejsze, co może się nam przydarzyć; widzenie Chrystusa takim, jakim jest; pięknym, pełnym światła i miłości.
Szczególnie w czasie pandemii trzeba, abyśmy byli zawsze gotowi, wiedząc, że życie na tym świecie jest nam dane, by przygotować się do innego życia w niebie. Przygotowuję się na śmierć przez modlitwę, sakramenty a także przez praktykowanie miłosierdzia. Przez braterskie dzielenia się z potrzebującymi, przez zatroszczenie się o rany fizyczne i duchowe naszego bliźniego. Przez współodczuwanie cierpienia i wzbudzaniu nadziei. Kto praktykuje miłosierdzie, ten nie obawia się śmierci. A dlaczego nie boi się śmierci? Bo patrzy jej w oczy w ranach braci i przezwycięża ją miłością Chrystusa. Jeśli otworzymy bramę naszego życia i naszego serca na braci najmniejszych, wówczas także nasza śmierć stanie się bramą, która nas wprowadzi do nieba, do błogosławionej ojczyzny, ku której zmierzamy, pragnąc zamieszkać na zawsze z naszym Bogiem Ojcem, z Jego Synem, Jezusem Chrystusem, z Duchem Świętym, z Maryją i świętymi (por. Papież Franciszek, Umierać w Chrystusie. Katecheza wygłoszona podczas audiencji generalnej - środa, 27.11.2013).
ZAKOŃCZENIE
Na koniec zatem, Tak więc w Wielki Piątek – gdy przechodzimy do adoracji krzyża świętego – klękają kapłani Boga, bo muszą głosić Ukrzyżowanego i bezustannie piją z kielicha Jego klęski. Bo nieustannie stają ze swym grzechem i słabością między Bożym światłem a człowiekiem. Bo potrzebują Jego zmiłowania bardziej niż wszyscy inni, będą bowiem musieli zdać rachunek z tego, jak uszanowali krew, która dziś wypłynęła z ran Syna Człowieczego.
Klęczą pod krzyżem uczeni i mędrcy tego świata. Aby się nauczyć, że próżna jest wszelka mądrość, która się nie spala w błogosławionym głupstwie miłości, aby się nauczyć, że logika krzyża – to głupstwo dla Greków, a zgorszenie dla Żydów – dla tych, co mają być zbawieni, jest Bożą mądrością i Bożą mocą.
Niechże tu również przystaną i spojrzą na krzyż ci, co sądzą, że nie potrafią wierzyć. Niech ujrzą cząstkę Wielkiego Piątku Syna Bożego. Kiedy z przerażeniem poczują, że Bóg jest w ich sercu martwy, będzie to znaczyć – o, gdybyż wiara pozwoliła im to zrozumieć! – iż dzielą śmiertelny los Boga, który naprawdę postanowił za nich umrzeć, który zapragnął być martwy, aby oni żyli i uwierzyli, że nawet najdalsza dal może być jeszcze objęta milczącą miłością ich Boga.
Tak więc wszyscy, co poznali zmiłowanie Boże, klękają dzisiaj pod krzyżem, który rozpościera niewidzialnie swoje ramiona poprzez wszystkie przestworza i wszystkie czasy. Padają na twarz. Milczą. Płaczą. Modlą się do Ukrzyżowanego. Modlą się do życia, które za nas zostało ofiarowane. Modlą się do Miłości, która miłuje do końca. Klęczą pod krzyżem świata – ci, którzy mają być zbawieni, płaczący i kochający (por. Karl Rahner SJ, Adoracja Krzyża). Amen.