Jak łatwo jest dać się wybić z chrześcijańskiej nadziei i z przekonania, że Pan przychodzi z przyszłości: Jego jest czas, Jego jest przyszłość - powiedział abp Grzegorz Ryś, metropolita łódzki, w homilii Mszy św. sprawowanej w Bazylice Laterańskiej w ramach wizyty ad limina apostolorum trzeciej grupy biskupów.
Jak łatwo jest dać się wybić z chrześcijańskiej nadziei i z przekonania, że Pan przychodzi z przyszłości: Jego jest czas, Jego jest przyszłość - powiedział abp Grzegorz Ryś @ArchLodz w homilii Mszy św. w Bazylice Laterańskiej w ramach wizyty #AdLimina.https://t.co/el99ooLFWS pic.twitter.com/e2G7bIeT4B
— EpiskopatNews (@EpiskopatNews) October 19, 2021
Odnosząc się do Ewangelii dnia, abp Ryś zaznaczył, że Jezus wzywa nas do czujności i patrzenia w przyszłość. „O wiele łatwiej patrzeć jest w przeszłość, jeszcze dodatkowo łatwo ją idealizując. Jak łatwo jest dać się wybić z chrześcijańskiej nadziei i z przekonania, że Pan przychodzi z przyszłości: Jego jest czas, Jego jest przyszłość” – stwierdził. Dodał, że boimy się patrzeć w przyszłość, jak również boimy się przyjścia Pana.
Abp Ryś zwrócił uwagę na to, czy można bać się przyjścia Boga, który kiedy przyjdzie jeszcze raz i na całą wieczność objawi się jako sługa. „Można się bać, jeśli takie Jego objawienie, takie Jego przyjście przyniesie nam wstyd na twarzy albo obnaży bardzo słabość, małość, miękkość tego, w czym pokładaliśmy nadzieję” – zauważył.
Odnosząc się do słów Dantego, który napisał, że Konstantyn dobrze zrobił światu przez swój chrzest i okropnie przez darowiznę, którą się pasterz wzbogacił ubogi, metropolita łódzki zaznaczył, że chodzi o to, aby iść z misją do świata. „Kiedy idziemy do świata na sposób Jezusa Chrystusa jako słudzy ze Słowem, wtedy zanosimy mu dobro. Natomiast wszystkimi tymi postawami, które mogą wyrosnąć z darowizny Konstantyna, przetrącamy to, czego nauczamy” – zaznaczył. Dodał, że „zobaczyć to – to już jest dużo, przyznać się do tego – to o wiele więcej, podjąć drogę nawrócenia – jeszcze więcej”.
„Mamy setki, tysiące ludzi, którzy chcą ewangelizacji, którzy wierzą, że do niej są wyposażeni przez Ducha Świętego, Jego łaską, Jego mocą. Ważne jest, żeby ich rozpoznać, uznać, potwierdzić, posłać, bo z nimi przychodzi przyszłość Kościoła” – podkreślił abp Ryś.
BP KEP
Publikujemy pełny tekst homilii:
Pierwszym zdaniem dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus każe nam popatrzeć w przyszłość. Mówi o potrzebie oczekiwania, czujności, wypatrywania, każe nam patrzeć w przyszłość. Ważne by to usłyszeć. Ostatnio nie lubimy patrzeć w tę stronę, może nawet boimy się. Tracimy pewność siebie, kiedy ludzie pytają nas o przyszłość; o naszą przyszłość, o przyszłość Kościoła w Polsce. O wiele łatwiej jest patrzeć w przeszłość, jeszcze dodatkowo łatwo ją idealizując. Wiele razy mamy takie wrażenie, że dobrze to już było. Kiedy byliśmy tu 7 lat temu, nasz Kościół, wydawałoby się, wyglądał inaczej niż dzisiaj.
Jak łatwo jest dać wybić się z chrześcijańskiej nadziei i z takiego przekonania, że Pan przychodzi z przyszłości, nie tylko z przeszłości. Jego jest czas, Jego jest przyszłość, Jego jest ostatni głos. To On nigdy nie traci nadziei. To On, tak jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu, na każdy grzech odpowiada jeszcze większą łaską i za tą jeszcze większą łaską, zawsze większą od grzechu, kryje się Jego wielka nadzieja w stosunku do człowieka. A my boimy się patrzeć w tę stronę, być może nawet boimy się Jego przyjścia.
Niedługo będzie Adwent. Bardzo dużo w Adwencie jest naszego przepowiadania, właściwie czynimy rodzaj straszaka „uważajcie, bo Pan przyjdzie”. Boimy się Jego przyjścia, może nawet bardziej niż rozmaitych sił zła, które dość często nazywamy, wskazujemy obok siebie, ich się pewnie mniej boimy, one nawet nas nieraz bardziej mobilizują.
Kiedy słuchamy uważnie tej Ewangelii, to musimy sobie postawić pytanie: jak można, w ogóle czy można bać się przyjścia Boga, który kiedy przyjdzie jeszcze raz i na całą wieczność objawi się jako sługa. Przecież tak o sobie mówił, że kiedy przyjdzie do tych, których zastanie czuwających, tym każe zająć miejsce przy stole, a On się przepasze jak niewolnik i całą wieczność będzie służył człowiekowi. Jak można się bać przyjścia takiego Boga?
Odpowiedź brzmi pewnie tak, że można się bać, jeśli takie Jego objawienie, takie Jego przyjście nam przyniesie wstyd na twarzy albo obnaży bardzo słabość, małość, miękkość tego, w czym pokładaliśmy nadzieję.
Jesteśmy na Lateranie. Lateran jest innym miejscem niż Watykan, gdzie byliśmy wczoraj. Na Watykanie zawsze zderzamy się z krwią Piotra. Na Lateranie z porfirowym tronem papieży. Na Watykanie Piotr zginął z rozkazu władzy, na Lateranie następcy Piotra zostali otoczeni opieką władców. Na Watykanie łatwiej się mówi o tym, co przez wieki się mówi imitatio Christi. Na Lateranie bardzo widać wszystkie momenty w dziejach Kościoła, gdzie lepiej by było mówić prawdziwie o imitatio imperi.
Poeci czasem widzą lepiej i dalej. Dante, którego rocznicę 700-lecia śmierci obchodziliśmy, pisze w „Boskiej Komedii”: o Konstantynie, jakżeś się stał wrogi światu, nie przez chrzest, lecz przez darowiznę, którą się pasterz wzbogacił ubogi. Więc właśnie nie służba, tylko władza i oparcie się o władzę, o bogactwo o wpływy, o siłę państwa, o ochronę prawną, to wszystko wiąże się z Lateranem, a ten tekst Dantego jest umieszczony wtedy, gdy opisuje już ósmy krąg piekła i mówi o pogrążonych w nich symoniakach, o ludziach w Kościele, którzy mają w nim wszystko na sprzedaż, wszystko co święte.
Jeśli to jest prawda o nas, to rzeczywiście będziemy dziwnie wyglądać przy Jezusie, który się objawi jako niewolnik, z miednicą, z ręcznikiem, posługujący ludziom przez całą wieczność. I ostatecznie nie chodzi o nas. Dante – właśnie to jest uderzające – kiedy mówi, że Konstantyn dobrze zrobił światu przez swój chrzest i okropnie przez darowiznę. To znaczy, że wtedy, kiedy Konstantyn przyjmował chrzest, doprowadził cały świat do wiary, ale potem położył niesłychaną przeszkodę na tej drodze, zniszczył to, co dał przez chrzest światu, to zniszczył swoją darowizną. Tu nie chodzi tylko o naszą taką czy inną pobożność, ostatecznie o nasz osobisty los, tylko chodzi o misję wobec świata. Wtedy kiedy idziemy do świata na sposób Jezusa Chrystusa, jako słudzy ze Słowem, wtedy zanosimy mu dobro, a natomiast, wszystkimi tymi postawami, które mogą wyrosnąć z darowizny Konstantyna, przetrącamy to, czego nauczamy.
Myślę, że zobaczyć to, to już jest dużo, przyznać się do tego - to jest o wiele więcej, podjąć drogę nawrócenia - jeszcze więcej.
Lateran podpowiada nam jeszcze coś innego. Kilkadziesiąt metrów przed tą bazylika, jest posąg św. Franciszka, który podtrzymuje Kościół przed zawaleniem. Tutaj Franciszek przyszedł, kiedy przyszedł ad limina. Najpierw przyszedł tutaj, żeby się spotkać z żyjącym Piotrem, którym był Innocenty III, można by powiedzieć „wcielenie konstantyńskiego Kościoła”. Innocenty III, władca całego świata, rozpoznał we Franciszku człowieka, który widzi lepiej, widzi dalej, kocha bardziej, czyta Ewangelię bez komentarza, rozpoznał we Franciszku Jezusa, który przychodzi z przyszłości, przynosi całą przyszłość dla Kościoła. Innocenty rozpoznał w nim Jezusa. To niezwykłe, że to właśnie ten papież z taką mocą, z taką siłą błogosławieństwa, potwierdził miejsce Ewangelii w Kościele, miejsce ubóstwa w Kościele, miejsce posługi w Kościele. I to jest nasza funkcja, nawet wtedy, kiedy nie potrafimy się sami wywikłać z tego podobieństwa bardziej niż do Jezusa, to przecież przynajmniej tyle jest potrzebne, żeby w Duchu Świętym otwierać się na tych wszystkich, którzy przychodzą jak Franciszek, i których dzisiaj nam Duch Święty ciągle daje i zadaje, których dzięki Bogu nam wcale nie zbywa.
Mamy setki, tysiące ludzi, którzy chcą ewangelizacji, którzy wierzą, że do niej są wyposażeni przez Ducha Świętego, Jego łaską, Jego mocą. Ważne, żeby ich rozpoznać, uznać, potwierdzić, posłać, bo z nimi przychodzi przyszłość Kościoła. Amen.