Abp Stanisław Gądecki: Powołanie to taki moment, którego nie da się odłożyć na później

Istnieje moment, „godzina” powołania, na którą trzeba odpowiedzieć natychmiast. Tej godziny nie da się przełożyć na później, bo powołanie polega na poddaniu się „innej” Woli, w odpowiedzi na wołanie „Innego”, którym jest Chrystus - powiedział w homilii Mszy św. abp Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański podczas gminnych obchodów Święta Niepodległości Wielkopolski w Biedrusku.

Publikujemy pełny tekst homilii:

Czytania dzisiejszej niedzieli prowadzą nas najpierw do rozważania czterech powołań natury religijnej (1 Krl 19,16 b.19-21; Łk 9,57-62). Pierwsze powołanie dotyczy osoby Elizeusza („Pozwól mi ucałować mego ojca i moją matkę, abym potem poszedł za tobą”. Trzy następne odnoszą się do kandydatów na uczniów Jezusa („Pójdę za Tobą…”, Pójdź za Mną.., Chcę pójść za Tobą..”).

W Ewangelii Łukasza zwrot „iść za” odnosi się tak do uczniów, którzy decydują się naśladować Jezusa we wszystkim i związać się z Nim na całe swoje życie (Łk 5,11; 5,27; 18,22), jak i do tłumów ciągnących za Jezusem i niekoniecznie rozumiejących w pełni Jego naukę (Łk 7,9; 9,11; 23,27). W odpowiedziach, jakie przy tej okazji udzielił Pan Jezus, dowiadujemy się na czym właściwie polega  powołanie religijne

Następne cztery ścieżki są natury politycznej i zostały one zapowiedziane już w XIX wieku przez św. abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego (1822-1895), arcybiskupa warszawskiego, na długo przed wybuchem Powstania Wielkopolskiego. Wspominamy je ze względu na przygotowaną ostatnio w Biedrusku ścieżkę edukacyjną dla Ojców Niepodległości (Józefa Piłsudskiego i Ignacego Paderewskiego, Romana Dmowskiego, generała Józefa Dowbor-Muśnickiego i majora Stanisława Taczaka).

Tak więc najpierw 4 powołania religijne, a następnie 4 ścieżki polityczne.

1.         POWOŁANIA RELIGIJNE (1 Krl 19,16b.19-21;Łk 9,57-62)

a.          Elizeusz

Pierwsze powołanie religijne dotyczy proroka Elizeusza. Jego poprzednik – prorok Eliasz – otrzymał zadanie namaszczenia swojego następcy (19,15-18). Eliasz znalazł go na urodzajnej dolinie Jordanu przy pracy. Idzie ku niemu przez świeżo zaorane pole, wkracza w jego życie, nie zważając na to, że jest on zajęty pilną pracą. Znalazł go „orzącego wołami: dwanaście par wołów przed nim, a on przy dwunastej. W sensie duchowym orka może być symbolem przygotowania tego, co naturalne, pod Boży zasiew.

Potem przemawia do niego gestem, a mianowicie zarzuca na niego swój płaszcz prorocki, co oznacza: „Odtąd jesteś mój”, i idzie dalej, nie mówiąc ani słowa. Gest jest aż nadto wymowny: „Pójdź za mną natychmiast”, bo to nie Eliasz powołuje Elizeusza, ale sam Bóg Wszechmogący.

Elizeusz odpowiada bez wahania na rzucone mu wyzwanie (łac. „statim”, „natychmiast” – wg. przekładu Hieronima). „Wówczas Elizeusz zostawił woły i pobiegłszy za  Eliaszem, powiedział: ‘Pozwól mi ucałować mego ojca i moją matkę, abym potem poszedł za tobą’. On mu odpowiedział: ‘Idź i wracaj, bo po co to ci uczyniłem?’”. Ujawnia się tu szacunek Elizeusza do rodziców, tradycji, a z drugiej strony sama dynamika powołania, nie cierpiąca zwłoki.

„Wtedy [Elizeusz] powrócił do niego i zaraz wziął parę wołów, złożył je na ofiarę, a na jarzmie wołów ugotował ich mięso oraz dał ludziom, aby zjedli. Następnie wybrał się i poszedłszy za Eliaszem, stał się jego sługą” (καὶ ἐλειτούργει αὐτῷ -1Krl 19,21). Składając ofiarę na jarzmie wołu Elizeusz składa jednocześnie w ofierze swoje dotychczasowe życie, pasję pracy, swoje rodzinne strony. Złożyć ofiarę z wołu znaczy – od strony duchowej – złożyć w ofierze swoją zmysłową naturę, swoje namiętności (św. Augustyn). Decydując się na los proroka, co więcej, na wodza proroków, radykalnie zmienia nie tylko sposób funkcjonowania, ale i relację do społeczności, narodu i spraw związanych z Izraelem.

Dzięki duchowej intuicji Elizeusz zrozumiał, że to, co otrzymuje, jest bez porównania cenniejsze od tego, co musi pozostawić za sobą, i że ten moment łaski już się nie powtórzy. Musi zostawić znaczną ojcowiznę, która dawała mu życiowe zabezpieczenie, i zajęcie, na którym się dobrze znał. Musi zostawić rodziców wraz z ich planami związanymi z jego osobą. Musi pozostawić woły i pług zaryty w ziemię, aby dogonić Eliasza maszerującego przed nim w nieznane.

Księga Syracha rzuci ciekawe światło na Elizeuszowe powołanie. Czytamy w niej: „Jakże może poświęcić się mądrości ten, kto trzyma pług, kto chlubi się tylko ostrzem włóczni, kto woły pogania i całkowicie zajęty jest ich pracą, a rozmawia tylko o cielętach? Serce przykładać będzie do tego, by wyorywać bruzdy, a w czasie nocy bezsennej myśli o paszy dla jałówek” (Syr 38,24-26). Elizeusz został wzięty od pracy polowej, aby zyskać mądrość proroków. Paląc jedno jarzmo, wybiera sobie jednocześnie drugie: „Poddaje swój kark” pod jarzmo prorockie i odnajduje swoje życiowe zadanie; wsłuchiwanie się w głos Ducha Bożego.

Co dostaje w zamian? „Pan moim dziedzictwem i przeznaczeniem, to On mój los zabezpiecza” (Ps 16,5). Sam Bóg będzie jego szczególną własnością. Otrzyma też „dwie części” ducha Eliasza, jako jego prawowity następca i będzie świadkiem mocy Boga żywego tak wobec Izraela, jak i wobec pogan (2 Kor 5,14-21)? (por. ks. Józef Maciąg).

b.         drugi powołany

Okoliczności powołania Elizeusza powtarzają się w pewien sposób w momencie powołania uczniów Jezusa. Także Jezus wzywał do natychmiastowego pójścia za Nim ludzi zajmujących się akurat konkretną pracą: powoływał rybaków pracujących na łodziach, celnika siedzącego za stołem celnym (Mk 1,16-20; 2,14).

I oto drugi właśnie powołany zwraca się do Jezusa z propozycją: „Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz!” (οπου αν απερχη – Łk 9,57; por. Mt 8,18). Tymi słowami ten uczony w Piśmie – zafascynowany osobą Jezusa i pełen entuzjazmu – zbliża się do Niego z własnej woli i deklaruje bezwarunkową wolę „pójścia za Nim”. Nie wiemy, jakimi pobudkami kierował się ów nieznany człowiek, chcący przyłączyć się do uczniów Chrystusa.

Cokolwiek skłoniło go do takiej decyzji, Jezus przedstawia mu trudne konsekwencje wiązania się z kimś, kto nie posiada stałego miejsca na ziemi: „Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”. Odpowiedź, jaką otrzymuje ten człowiek wskazuje na to, że Chrystus pragnie mu pomóc w przejściu od chwilowego entuzjazmu do świadomej i odpowiedzialnej decyzji na całe życie (do „pozostawienia wszystkiego” – Łk 5,11.28). Dostrzega, że ten kandydat na ucznia niezupełnie zdaje sobie sprawę z poważnych konsekwencji, jakie pociąga za sobą decyzja o naśladowaniu Go.

Pójście za Nim oznacza coś więcej niż stanie się uczniem rabina. To nie jest wygodne i spokojne zasiadywanie u stóp nauczyciela Prawa, ale podróż duchowa. Jezus znajduje się w innej sytuacji niż większość ówczesnych ludzi. On jest bez domu, bez rodziny, bez schronienia. Pójście za Nim oznacza rezygnację z ustabilizowanego życia, aby dzielić los Syna Człowieczego – odrzuconego we własnej ojczyźnie, pozbawionego zwykłych zabezpieczeń. Wola chciałaby służyć Chrystusowi, ciesząc się jednak chwałą i względami ludzkimi. „Inaczej mówiąc, „pragnęłaby dostąpić przyszłych dóbr, nie tracąc jednak doczesnych” (św. Jan Kasjan, Rozmowy IV,12,1-2). Ostatecznie jednak nie wiemy, czy ten pełen entuzjazmu człowiek – po słowach Jezusa – zrezygnował z pójścia za Nim, czy też nie.

Temu, kto sam z siebie pragnie pójść za Nim, Jezus daje odmowną odpowiedź. To znaczy, że powołania nie można sobie wybrać samemu. Nie można go sobie wymyślić jako sposobu na bezpieczne życie, na zarabianie chleba, na osiągniecie pozycji społecznej. Naśladowania Jezusa nie można samemu sobie przyznać ani nawet szukać, ono może być tylko odpowiedzią na decyzję samego Jezusa i zostanie przez Niego samego powołanym.

c.         trzeci powołany

Trzeci człowiek, do którego sam Jezus powiedział „Pójdź za Mną”, odpowiada „Panie, pozwól mi najpierw [πρωτον] pójść pogrzebać mojego ojca”.

Odpowiedź dana Jezusowi przez tego powołanego wskazuje na jego priorytet a jest nim najpierw rodzina, a dopiero potem – w drugiej kolejności – pójście za Jezusem. Niestety, człowiek ten nie wykazuje tak wielkiej gotowości pójścia za Jezusem jak jego poprzednik. Zmarłych otaczano w judaizmie wielkim pietyzmem, a grzebanie umarłych uważano za obowiązek religijny. Grzebanie zmarłych zwalniało w judaizmie od obowiązkowej modlitwy dnia, która przypadała na dzień pogrzebu. Prorocy grożą surowym sądem Bożym za niedopełnienie tego przykazania (Rdz 47,29; Tb 4,3; 6,15; Jer 23,19).

Temu powołanemu brakuje koniecznego radykalizmu. Stojąc wobec takiej alternatywy, wybrałby raczej pogrzeb ojca, w miejsce natychmiastowego głoszenia królestwa Bożego. Być może ów człowiek uważał, iż uczynek miłosierdzia zwalnia go od natychmiastowego pójścia za Jezusem. Ostatecznie nie wiemy, czy ów człowiek posłuchał Jezusa, czy też poszedł pogrzebać swojego ojca.

„Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże!” Odpowiedź Jezusa brzmi bardzo twardo. Kto został wybrany i powołany do głoszenia królestwa Bożego, ten winien postawić wszystko za sobą i opuścić dom rodzinny. „Dom ojca”– w szerszym tego słowa znaczeniu – to także mentalność, obciążenia rodzinne, społeczne i kulturowe. Jezus domaga się, aby miłość do Boga postawić ponad miłość do rodziców (Mt 10,37; 19,29).

Powołanie to taki moment, którego nie da się odłożyć na później. Istnieje moment, „godzina” powołania, na którą trzeba odpowiedzieć natychmiast. Tej godziny nie da się przełożyć na później, bo  powołanie polega na poddaniu się „innej” Woli, w odpowiedzi na wołanie „Innego”, którym jest Chrystus.

d.         czwarty powołany

Czwarty kandydat na powołanego zgłasza się sam. Ma jednak jak ąś sprawę do załatwienia, podobnie jak jego poprzednik. „Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw (πρωτον) pożegnać się z moimi w domu!”.

Także ten kandydat na ucznia „ogląda się wstecz” (εις τα οπισω), chce pożegnać się z rodziną, czyli jest przywiązany do przeszłości; do osobistej historii, do filozofii życiowej, do osiągniętej już pozycji społecznej. Z upływem lat takie przywiązania stają się coraz silniejsze i utrudniają radykalne życie Ewangelią. Łatwiej oglądać się z nostalgia wstecz, niż podejmować nowy trud i wyzwania, jakie stają przed nami. Tylko ten kandydat nazywa Jezusa „Panem”.

„Jezus mu odpowiedział: ‘Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego’”. Jezus zakłada, iż zapatrzenie się w przeszłość może wręcz uniemożliwić pracę dla królestwa Bożego. Pożegnanie „z moim domem” oznacza w praktyce postawienie rodziny na pierwszym miejscy, zamiast królestwa Bożego. Oznacza niezrozumienie wagi królestwa Bożego, podczas gdy powołanie domaga się wolności wewnętrznej i patrzenia w przyszłość, na podobieństwo oracza, który musi skupić całą swoją uwagę na horyzoncie, który przed nim się rozpościera i kreśleniu prostej bruzdy, bez oglądania się wstecz. Aby iść za Jezusem, trzeba owszem pojednania z przeszłością i oddania jej Bogu, ale przede wszystkim trzeba spojrzenia w przyszłość. Nic ma nic ważniejszego od głoszenia królestwa Bożego.

2.         ŚCIEŻKI POLITYCZNE  

Ale rozważanie o powołaniu religijnym to również okazja do refleksji nad powołaniem politycznym. Społecznicy z Biedruska wyszli bowiem z inicjatywą stworzenia ścieżki edukacyjnej tzw. „Ojców Niepodległości” (Józefa Piłsudskiego i Ignacego Paderewskiego, Romana Dmowskiego, generała Józefa Dowbor – Muśnickiego i majora Stanisława Taczaka). Wszyscy oni są w jakiś sposób związani z powstaniem wielkopolskim.

W okresie znacznie poprzedzającym wybuch powstania wielkopolskiego abp Zygmunt Szczęsny Feliński – już w XIX wieku – podzielił naszych rodaków pod względem przekonań politycznych na cztery obozy: na powolnych progresistów, a zwolenników samoistnego rozwoju, na zwolenników zbrojnego powstania oraz zwolenników społecznej rewolucji. Nasi Ojcowie Niepodległości musieli później wybrać jedną z tych dróg, czasami przechodząc z jednej do innej grupy.

a.         Do pierwszej grupy powolnych progresistów zaliczył tych patriotów, którzy patrzyli na sprawę narodową z punktu widzenia możliwości praktycznych. Uważali oni za stratę czasu marzenie o tym, co upragnione, nie posiadając środków do osiągnięcia tego celu. Nie wdając się więc w teorie, sądzili oni że dobrze rozumiany patriotyzm to spożytkowanie dla dobra narodu tych środków, jakie obecnie posiadamy. Ich programem była praca organiczna. Nic zaś nie przeszkadza bardziej takiej pracy, jak gwałtowne przewroty społeczne i rewolucje, dlatego takie przewroty uważali oni za największą narodową klęskę. Twierdzili, że praca organiczna możliwa jest tylko przy współdziałaniu zaborczego rządu, a takiego współdziałania nie osiągnie się inaczej, jak tylko dając temu rządowi gwarancje utrzymania spokoju i wyrzekając się wszelkich nielegalnych zachcianek, tak aby naród stopniowo odzyskiwał swoją wolność na drodze legalnej. U końca tej drogi dostrzegali oni niepodległą – choćby pod obcą władzą  – Polskę.

Do drugiej grupy patriotów należeli zwolennicy samoistnego rozwoju. Nie uznawali oni legalności rozbiorów Polski ani zaborczych rządów za legalne. Nie chcieli więc współpracować z zaborczymi rządami, aby uniknąć wszelkiej od nich zależności. Byli zwolennikami jawności i nie kusili się wcale o tajemne spiskowanie przeciwko tym rządom. Nie zrzekali się jednocześnie praw narodowych i chociaż obecny stan rzeczy z trudem znosili, to od obcego rządu niczego się nie spodziewali i nie myśleli się mu wysługiwać. Działania powstańcze uważali za niewłaściwe, nie dlatego, aby zaprzeczali podbitemu narodowi odebrać siłą to, co mu siłą odebrano, lecz – zważywszy na nierówność walki oraz poczynione w przeszłości doświadczenia – uważali tego rodzaju walkę, która musi się skończyć klęską, za szkodliwą dla sprawy organicznego rozwoju, co jest głównym celem ich pracy nad podniesieniem moralnym i materialnym kraju. I oni byli zwolennikami pracy organicznej w zakresie działalności prywatnej, ale całkowicie niezależnej od rządu.

Do trzeciej grupy patriotów należeli zwolennicy zbrojnego powstania. Pragnęli oni jak najszybciej wyprzeć siłą najeźdźców. Byli wolni od wszelkich skrupułów co do godziwości powstania przeciwko najeźdźcom. Rozważali tylko szanse wygranej, czas i okoliczności powstania, aby prawdopodobieństwo zwycięstwa była jak największe. Jedyną dźwignią moralną tego stronnictwa był patriotyzm, który starali się rozbudzać we wszystkich polskich sercach, wierząc w potęgę poświęcenia. Kobiety z żywym uczuciem grały tu wielką, jeśli nie najważniejszą rolę. Użycie niegodziwych środków było tu potępiane. Nie przyjmowali oni innej, aniżeli otwartą walkę. Sztylet i trucizna były dla nich wstrętna bronią, tak że woleliby raczej zginąć, niż nią się posługiwać nawet z największym powodzeniem.

Do czwartej grupy należeli zwolennicy rewolucji społecznej. Wychodzili oni z przekonania, iż masy posiadają dostateczną siłę, aby obalić despotyzm. Skoro zaś poruszyć masy się nie da inaczej jak tylko przez przynętę polepszenia ich bytu, przez zagarnięcie własności klas zamożniejszych, dlatego główną podstawą ich programu było oddanie ziemi i kapitału na użytek mas po to, by wiejski i miejski proletariat chwycił za broń i wywrócił istniejący porządek polityczny. Partii tej nie chodziło tyle o niepodległość Polski, co o rewolucyjny przewrót w społeczeństwie. Odbudowanie Polski pod innymi warunkami uważaliby za podobną klęskę, jak pozostanie pod obcym jarzmem. Nie przyjmowali oni żadnych religijnych ani moralnych zasad, uważając wszelkie środki za dobre, jeśli tylko prowadzą do zamierzonego celu. Terroryzm uważali za jedyną formę władzy. Skrytobójstwo i ogałacanie z mienia, za najwłaściwsze środki zarządzania. Nie znajdowali oni dostatecznych słów oburzenia, gdy chodziło o zbrodnie popełniane przez zaborczych urzędników. Gdy idzie zaś o własne zbrodnie dokonywane w imię wszechwładztwa ludu, to wszelki ostracyzm wydawał się im godziwy, a kto temu zaprzeczał, ten stawał się godzien stryczka. Te dzikie teorie nie wylęgły się na szczęście w polskich głowach, i zbyt były wstrętne, aby mogły kiedykolwiek u nas zapanować. Niemniej jednak z powodu lekkomyślności umysłu młodych, te niedorzeczne teorie – które poważnej krytyki nie wytrzymują – pojawiały się w niektórych wykrzywionych umysłach. W epokach zaś chaosu szaleńcy ci odgrywali nawet wybitną rolę, dlatego, iż nie przebierając w środkach, nie wahali się wprowadzać w życie teorii przed którymi niejeden dziki człowiek wzdrygnąłby się i zawahał. Nie przeczę – twierdził arcybiskup Feliński – że obłęd ten może niekiedy opanować nawet ludzi dobrej wiary, zwykle jednak są to ludzie bez serca, którzy poświęcają nawet swoje życie w ofierze dla swoich idei, ale nie z miłości do Boga i bliźniego (por. Zygmunt Szczęsny Feliński, Pamiętniki, Warszawa 2009, s. 458-461).

b.         Gdy więc idzie o samo Powstanie Wielkopolskie, to towarzyszyły mu prawdopodobnie wszystkie te cztery nurty myśli politycznej, ale w rezultacie było ono jednym z niewielu udanych polskich powstań. Różne były jego nazwy, lecz ten sam czyn zbrojny, dzięki któremu Polonia Maior, czyli Macierz Polaków, po okresie zaborów powróciła w granice odrodzonego państwa polskiego.

Ciekawą analizę początków tego powstania pozostawił po sobie Hellmuth Nickelmann, adiutant dowódcy garnizonu w Pile (Biblioteka Kórnicka: Dziennik. sygn. BK 11858). Jego Dziennik rozpoczyna się następująco: „Pod koniec grudnia w prowincji Poznań polskie bandy zaczęły napadać na niemieckich posiadaczy ziemskich, miasta i wioski. Niemieccy urzędnicy i władni nie traktowali wcześniejszych polskich działań z odpowiednią powagą, dlatego też polskie powstanie ich zaskoczyło. Nie zostały zastosowane żadne środki zapobiegawcze. W ciągu kilku dni Polacy zdobyli przewagę na terenie prawie całej prowincji Poznań. Fala powstańcza zaszła aż w okolice Piły. Polacy usadowili się w Budzyniu, Czarnkowie i w okręgu Wyrzysk. W wyniku spowodowanej przez rewolucję decentralizacji oraz bezsilności urzędników i władz, brakowało w pierwszym rzędzie jednolitej woli, która mogłaby przeciwstawić się polskiej żądzy władzy. Błagania i postulaty ludności niemieckiej zamieszkującej te tereny, aby udzielić jej wsparcia militarnego i ochrony, nie mogły wówczas zostać zrealizowane”.

Warto też zwrócić uwagę na to, że – choć uczestnicy Polskiego Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu byli świadomi tego, że głównymi wrogami wskrzeszenia Polski byli Niemcy – to jednak nie byli oni przeciwni wszystkim Niemcom w ogóle: „Nie chcemy walki z tą częścią ludności niemieckiej zasiedziałej, która zawsze w zgodzie żyła z Polakami i która z nami w przyszłości także w zgodnym pozostanie współżyciu. Wrogami jesteśmy tylko tej nielicznej klasy urzędników i agitatorów hakatystycznych, którzy wnieśli do naszych dzielnic zarzewie nienawiści i teorię niesprawiedliwości, którzy podżegali ludność niemiecką przeciw ludności polskiej i krzywdę i gwałt Polakom zadawane sławili jako zdobycz prawdziwie niemieckiego ducha” – notował Dziennik Polskiego Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu, w grudniu 1918, Poznań 1918, s. 40.

I tak to w styczniu 1919 roku Wielkopolska – nie należąca już do Niemiec, ale nie należąca jeszcze do Polski –  de facto zyskała rangę niezależnego „Państwa Wielkopolskiego” (z własnym rządem, wojskiem, gospodarką i dyplomacją), zorientowanego na połączenie się z niepodległą Polską. Było w tym coś cudownego. Gdyby bowiem w lutym nie podpisano umowy rozejmowej z Niemcami w Trewirze (6.02.1919), powstanie mogło zostać łatwo stłumione przez wojska niemieckie, które – po rozprzężeniu spowodowanym rewolucją listopadową – nadciągały do Wielkopolski w coraz większych ilościach.

ZAKOŃCZENIE

Na koniec więc módlmy się: Boże Ojców Niepodległości, wielki i miłosierny! Panie życia i pokoju. Ojcze wszystkich ludzi. Twoją wolą jest pokój a nie udręczenie. Ty wysłałeś swego Syna, Jezusa Chrystusa, aby głosił pokój bliskim i dalekim. Aby zjednoczył w jedną rodzinę ludzi wszystkich ras i pokoleń.

Obal pychę gwałtowników. Usłysz krzyk Twoich dzieci i udręczone błaganie ludzkości. Niech już nie będzie więcej wojny, od której nie ma odwrotu. Niech już nie będzie więcej wojny, tego kłębowiska walki i przemocy. Niech ustanie także wojna na Ukrainie, która zagraża Twoim stworzeniom. Amen.

« 1 »