Gdyby nie było Krzyża... Sanktuarium relikwii drzewa Krzyża Świętego (Święty Krzyż, 11.09.2022)

Zgromadziliśmy się dzisiaj na miejscu niezwykłym, na Świętym Krzyżu. To tutejszemu opactwu benedyktyńskiemu Władysław Łokietek ofiarował - ok. 1306 roku - relikwie Drzewa Krzyża Świętego. Po nieudanej próbie ich uprowadzenia przez Litwinów (1370 r.), miejsce to zasłynęło cudami. Wielkim czcicielem tychże relikwii był Władysław II Jagiełło, który po swoim chrzcie i przyjęciu korony polskiej uczynił podwójny patriarchalny krzyż herbem dynastii Jagiellonów. Klasztor ten był plądrowany przez wojska szwedzkie, węgierskie, saskie. Największych zniszczeń dokonał gwałtowny pożar (w 1777 r.). Żywioł pochłonął wówczas zabudowania klasztorne i kościół, ale benedyktynom udało się uchronić tę bezcenną relikwię. Pomimo tak wielu niesprzyjających okoliczności do kaplicy klasztornej - w której przechowywano relikwie Krzyża Świętego - cięgle przybywały i dalej przybywają pielgrzymki. Wy sami, moi Drodzy, jesteście świadkami tego, że ta wielowiekowa tradycja nie została przerwana.

Dzisiaj więc w waszej obecności i z waszym udziałem - w trakcie odpustu na święto Podwyższenia Krzyża Świętego - staramy się dalej rozważać trzy związane z tym miejscem i z nami sprawy: najpierw odnalezienie drzewa Krzyża, następnie znaczeniem Krzyża Zbawiciela, a w końcu sens naszych własnych krzyży i cierpień.

1.      DRZEWO KRZYŻA

Pierwsza kwestia to drzewo Krzyża Świętego. Dzisiejsze święto kieruje naszą myśl ku drzewu, na którym umarł Chrystus. Tradycja przekazuje nam, że – po zdjęciu Jezusa z Krzyża – samo drewno wrzucono do pobliskiego skalnego zbiornika, znajdującego się u podnóża Golgoty.

Z „Historii Kościoła" napisanej przez Sokratesa Scholastyka dowiadujemy się, że pierwsi chrześcijanie z gminy jerozolimskiej otaczali kultem miejsce, gdzie został ukrzyżowany Pan Jezus a kult ten trwał aż do wybuchu drugiego powstania żydowskiego. Dopiero w 135 roku po Chr., gdy powstanie żydowskie zostało zdławione przez Rzymian a Jerozolima zdobyta, wspólnota chrześcijańska - ze względu na swoich żydowskich członków - musiała opuścić miasto. Na gruzach zburzonej Jerozolimy cesarz Hadrian wzniósł nowe miasto, Aelia Capitolina, natomiast miejsca kultu chrześcijańskiego zostały zamienione w centra kultu pogańskiego. Na wzgórzu Golgoty Rzymianie zbudowali Forum i Kapitol – a w miejscu grobu Jezusa stanął posąg Jowisza.

Dopiero po przyznaniu chrześcijanom - w 313 roku po Chr. - wolności religijnej, chrześcijanie zaczęli gorliwie poszukiwać miejsca męki i śmierci Jezusa. W tym kontekście Sokrates Scholastyk wspomina o przybyciu do Jerozolimy cesarzowej Heleny (ok. 326 roku), odkryciu Golgoty i niespodziewanym odkryciu trzech krzyży:

„Matka cesarza [...] – pisze autor - znajduje trzy krzyże w grobie: jeden najświętszy, na którym rozpięto kiedyś Chrystusa, dwa inne natomiast - na których zmarli ukrzyżowani z nim łotrzy. Równocześnie znaleziono także tabliczkę Piłata, na której obwieścił on w różnych językach i za pośrednictwem różnych alfabetów, że ukrzyżowany Chrystus był królem żydowskim.

A ponieważ nie było pewności co do tego, który ze znalezionych krzyży jest poszukiwanym Krzyżem, nie byle jakie zmartwienie przeżywała matka cesarza. Wkrótce jednak usuwa powody smutku biskup Jerozolimy, noszący imię Makary. Rozprasza on wątpliwości, idąc za światłem wiary. Prosi bowiem Boga o znak i otrzymuje go. A znak ten był taki: pewna kobieta, jedna z mieszczanek Konstantynopola, od dawna ciężką złożona chorobą, bliska już była śmierci. Rozkazał tedy biskup, by do łoża umierającej przyniesiono kolejno każdy z trzech krzyży: wierzył on niezłomnie, że kobieta wyzdrowieje, jeśli dotknie świętego Krzyża. I nie zawiódł się w swej nadziei. Kiedy bowiem przynoszono jeden po drugim krzyże, nie będące drzewem Męki Pańskiej, kobieta w dalszym ciągu bliska była śmierci, tak jak i poprzednio. Skoro jednak wniesiono trzeci Krzyż, ten prawdziwy, umierająca natychmiast nabrała sił i całkowicie wróciła do zdrowia. W ten sposób odnalezione zostało drzewo Krzyża Świętego" (Sokrates Scholastyk, Historia Kościoła 1,17).

W związku z odnalezieniem prawdziwego drzewa Krzyża, w Jerozolimie wzniesiono dwie bazyliki; Bazylikę Męczenników (Martyrion; zwaną też Bazyliką Krzyża) oraz Bazylikę Zmartwychwstania (Anastasis). Dnia 13 września 335 roku odbyło się uroczyste poświęcenie obydwu bazylik. Na pamiątkę tego wydarzenia obchodzono co roku dnia 13 września święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono je na 14 września, bo tego właśnie dnia drzewo Krzyża zostało wystawione po raz pierwszy na widok publiczny.

Cesarzowa przekazała największą cząstkę relikwii Krzyża Świętego do Bazyliki Zmartwychwstania w Jerozolimie, drugi fragment przesłała do Konstantynopola, a trzecią część zabrała ze sobą do Rzymu.

2.      MĘKA I ŚMIERĆ CHRYSTUSA

Druga kwestia to znaczenie samego Krzyża Chrystusowego. Otóż, dzisiejsze święto wspomina nie tylko fakt odnalezienia bezcennego drzewa Krzyża Pańskiego, ono także upamiętnia rzecz o wiele ważniejszą a mianowicie objawienie nieskończonej miłości Boga do każdego z nas, czego Krzyż Jezusa jest najwyższym wyrazem.

Każdy, kto traktuje Krzyż Jezusa nie tylko jako wydarzenie historyczne, ale jako wydarzenie teologiczne ten wie, że idzie tutaj o dramat ludzkiego grzechu i Bożej miłości. Grzech człowieka prowadzi do tego, że Boża miłość do człowieka przyjmuje postać Krzyża. Tak więc z jednej strony grzech jest odpowiedzialny za Krzyż, a z drugiej - Krzyż jako przezwyciężenie grzechu przez silniejszą od niego miłość Boga. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 3,16). Z tego powodu najważniejsze słowo, jakie można wypowiedzieć na ten temat zostało zawarte w Liście do Hebrajczyków: krew Jezusa przemawia innym - lepszym i mocniejszym językiem niż krew wszystkich ludzi niesprawiedliwie zabitych na całym świecie (Hbr 12,24).

Krzyż Chrystusa pozwala nam najpierw zrozumieć, że cierpienie samo w sobie nie ma żadnej wartości w oczach Bożych. Jest ono w całkowitej sprzeczności z dobrym Bogiem, który pragnie pełni życia dla wszystkich ludzi (J 10,10). Tym, co daje życie, nie jest cierpienie, lecz miłość. Teksty biblijne, które wydają się gloryfikować cierpienie, w istocie wysławiają miłość Bożą, która posuwa się do całkowitego daru z siebie dla ukochanego stworzenia. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich" (J 15,13). Tylko dzięki miłości, Krzyż staje się czymś istotnym.

Chociaż żadna ziemska siła nie może nas uratować przed skutkami naszych grzechów ani pokonać niesprawiedliwości u jej źródła, to przecież zbawcza interwencja naszego miłującego Boga przemieniła rzeczywistość grzechu i śmierci w ich przeciwieństwo. To właśnie czcimy, kiedy otaczamy chwałą Krzyż naszego Odkupiciela. Św. Andrzej z Krety słusznie opisuje Krzyż jako coś, 'co z imienia i w rzeczywistości jest najwspanialszym z wszystkich dóbr. Przez niego bowiem, dzięki niemu i w nim objawia się istota naszego zbawienia i powrót do pierwotnego stanu' (Oratio X; PG 97, 1018-1019); (Benedykt XVI, Krzyż daje światu nieskończoną nadzieję. Msza św. dla duchowieństwa i świeckich w kościele Świętego Krzyża, Nikozja 5 czerwca 2010).

Wczesnochrześcijańska tradycja zilustrowała tę prawdę w bardzo prosty sposób. Prosto pod miejscem, na którym stał Krzyż Chrystusa znaleziono grób Adama. W czasie trzęsienia ziemi - towarzyszącego śmierci Zbawiciela - skała Golgoty pękła i otworzyła się nieregularna, pionowa szczelina łącząca Krzyż z grobem Adama. Przez powstałą szczelinę spłynęła Jezusowa krew na czaszkę Adama, ojca całej rodziny ludzkiej, oczyszczając go z grzechu i całe jego potomstwo, czyli całą ludzkość. W nawiązaniu do tego wydarzenia umieszcza się czasami - w malarstwie i rzeźbie – u stóp Krzyża Chrystusowego czaszkę i piszczele Adama.

3.      NASZE KRZYŻE

Trzecia, sprawa to nasze krzyże.

a.       W Krzyż Chrystusowy wpisują się i będą się wpisywać aż do końca świata - pod każdą szerokością geograficzną - nasze, ludzkie krzyże. Pełny obszar ludzkiego cierpienia i krzyża jest o wiele rozleglejszy, bardziej zróżnicowany i wielowymiarowy, aniżeli ten, który jest rozeznany przez medycynę. Cierpienie jest czymś bardziej jeszcze podstawowym od choroby, bardziej wielorakim, a zarazem głębiej jeszcze osadzonym w całym człowieczeństwie. Jakiś pogląd na tę sprawę daje nam rozróżnienie pomiędzy cierpieniem fizycznym a cierpieniem moralnym. Rozróżnienie to przyjmuje za podstawę dwoisty wymiar ludzkiego bytu, wskazuje na pierwiastek cielesny i duchowy jako bliższy czy też bezpośredni podmiot cierpienia. O ile można do pewnego stopnia używać zamiennie wyrazów „cierpienie" i „ból" — to cierpienie fizyczne zachodzi wówczas, gdy w jakikolwiek sposób „boli ciało", cierpienie moralne natomiast jest „bólem duszy". Chodzi tu o ból natury duchowej, a nie tylko o „psychiczny" wymiar bólu, który towarzyszy tak cierpieniu moralnemu, jak i fizycznemu.

Pismo Święte jest wielką księgą o cierpieniu. Przytacza przykłady sytuacji, które mają znamiona cierpienia, i to przede wszystkim cierpienia moralnego, takiego jak: niebezpieczeństwo śmierci, śmierci własnych dzieci, ale również bezdzietność, prześladowanie i wrogość otoczenia, szyderstwo i wyśmiewanie cierpiącego, samotność i opuszczenie, wyrzuty sumienia, niewierność i niewdzięczność ze strony przyjaciół i bliskich; wreszcie nieszczęścia własnego narodu i tęsknota za ojczyzną. Można powiedzieć, że człowiek cierpi wówczas, gdy doznaje jakiegokolwiek zła (por. Salvifici doloris, 6-7).

b.      Każdy poważ­niejszy ludzki krzyż wywołuje bezsilne wołanie: Dlaczego ja? Dlaczego moje dziecko, mój mąż, moja matka? Dlaczego tak bardzo? Dlaczego tak długo? Dlaczego na zawsze? Dlaczego to poczucie bezużyteczności, tak mocno zakorzenione w ludzkim cierpieniu? Dlaczego wyniszczenie człowieka nie tylko w nim samym, ale i w otoczeniu, dla którego cierpiący staje się ciężarem? Dlaczego cierpienie nie dotyka przestępcy, lecz uczciwego człowieka?

Odpowiedź na te pytania nie jest łatwa, bo chociaż cierpienie ma swoje źródło w naszej własnej osobie, w innych ludziach, albo w świecie, to jednak my nie stawiamy pytania sobie, innym czy światu, ale stawiamy je zazwyczaj Bogu. „Na gruncie tego pytania dochodzi nie tylko do wielorakich załamań i konfliktów w stosunkach człowieka z Bogiem, ale bywa i tak, że dochodzi do samej negacji Boga. Jeśli bowiem istnienie świata zdaje się otwierać wzrok duszy ludzkiej na istnienie Boga, na Jego mądrość, wszechmoc i wspaniałość, to zło i cierpienie zdają się zaćmiewać ten obraz, wprowadzając w duszę wątpienie co do Jego istnienia. Pytamy Stwórcę, chociaż głównym sprawcą cierpienia na ziemi jest sam człowiek (por. Salvifici doloris, 9)

Po pierwsze, cierpienie i krzyż bywa czasami ceną za nasze własne grzechy; podobnie jak w przypadku syna marnotrawnego. Ów syn sam sobie zgotował cierpienie, jako nieuchronny skutek popełnionych przez siebie błędów. W ten sposób rodzą się ludzkie tragedie (np. w postaci uzależnień, brutalnej przestępczości, rozwodów, zabijania nienarodzonych, ludobójstwa). O tego rodzaju krzyżach najchętniej mówią stacje telewizyjne. Dziennikarze opisują je z okrutną dokładnością. Nie przejmują się wcale tym, że ich relacje często inspirują kolejne pokolenia do powtarzania dramatu swych poprzedników.

Po wtóre, nasze cierpienia bywają też ceną za miłość: za miłość małżeńską, rodzicielską, kapłańską, za miłość odpowiedzialnego wychowawcy i wiernego przyjaciela, za miłość człowieka sprawiedliwego, za miłość człowieka, który wprowadza pokój, który przebacza, który kocha nawet nieprzyjaciół, który staje się dla innych bezinteresownym darem z samego siebie. Cierpienie rozumiane jako cena za miłość bywa szczególnie bolesne wtedy, gdy kochamy tych, którzy nas nie kochają i których trudno jest nam pokochać.

Po trzecie, bywa i tak, że cierpimy bez żadnej naszej winy; na przykład na skutek jakiejś niezawinionej choroby, albo wskutek kataklizmu, który niszczy nasz dobytek. W takim przypadku cierpienie pozostaje tajemnicą, ale i wtedy możemy być pewni, że to nie Bóg nam je zsyła. Zwykle za niewinnym cierpieniem jednego człowieka kryje się głupota, chciwość, lub wina innego człowieka.

c.       Czy człowiek - o własnych siłach - może pokonać potęgę dotykającego go cierpienia? W odpowiedzi słyszymy zazwyczaj, że powinniśmy się starać wyrabiać w sobie chrześcijańskie postawy wobec cierpienia. I faktycznie, asceza i praca nad sobą mają swoją niezastąpioną rolę w dojrzałym życiu chrześcijańskim, ale to nie one rodzą w nas nowe życie. Człowiek - według ciała - nie potrafi wypracować w sobie postaw chrześcijańskich, bo ma serce z kamienia, tzn. nie tyle nie chcące, ile raczej niezdolne do kochania.

Przykładem potwierdzającym taki stan rzeczy jest religijna historia ludu izraelskiego. Naród ten oglądał Boga przez kilka tysięcy lat. Był przez niego nieustannie pouczany i zachęcany do czynienia dobra, i choćby z tego tytułu powinien stać wyżej - pod względem moralnym - niż inne narody. Tymczasem nawet najbardziej roztargniony czytelnik Pisma świętego zauważy, że historia biblijnego Izraela jest właściwie historią ustawicznego grzechu. „Od dnia, w którym wyszyliście z ziemi egipskiej – twierdzi Księga Powtórzonego Prawa - aż do dnia waszego przyjścia na to miejsce byliście krnąbrni wobec Pana" (Pwt 9,7). Gdy prorocy pytają o przyczynę takiego stanu rzeczy, znajdują mało pocieszającą odpowiedź: „Czyż może Murzyn odmienić swoją skórę, a pantera swoje pręgi? A czy wy, przywykli do złego, możecie dobrze czynić?" (Jer 13,23). A zatem problem tkwi znacznie głębiej, niż nam się zwykle wydaje. Dotyczy on czegoś więcej, aniżeli kwestii dobrej czy złej woli człowieka, jego pracy nad sobą, lub jej braku. Jest to raczej tyrania grzechu i śmierci nad każdym człowiekiem.

Odpowiedzią na tę tyranię daje tylko Chrystus: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, pociągnę wszystkich do siebie" (J 12,32). Dlatego właśnie świat potrzebuje krzyża. Krzyż nie jest tylko prywatnym symbolem religijnym lub odznaką, wskazującą na przynależność do pewnej grupy w społeczeństwie. Krzyż, w swym najgłębszym wymiarze, nie ma nic wspólnego z narzucaniem na siłę jakiegoś Credo czy filozofii. Krzyż - jako znak Bożej miłości - nie jest skierowany przeciwko komukolwiek. On przypomina nam, że w świecie istnieje miłość mocniejsza od pragnienia życia. Jest on ważny - jako zaproszenie do bezwarunkowej miłości - dla każdego człowieka dobrej woli, niezależnie od tego czy potrafi on dostrzec jej praźródło czy też jej pragnie, choć samo źródło wciąż jest dla niego ukryte.

d.      Jezus - który tak usilnie wzywał nas do troski o ludzi cierpiących - nigdy nie obiecywał, że w ten sposób całkowicie wyeliminujemy cierpienie z oblicza ziemi. Wręcz przeciwnie, twierdził wyraźnie, że ludzkiej biedy nigdy nie zabraknie na ziemi (Mt 26,11). Obiecywał natomiast, że cierpienie nie zniszczy tego, kto będzie się Go trzymał i w Nim szukał źródła mocy: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię" (Mt 11,28). Apostoł Paweł skomentował to w pamiętny sposób: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając próbę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać" (1 Kor 10,13).

Chrześcijaństwo przypomina nam o tym, że cierpienie nigdy nie może być celem ani sensem naszego życia. Może być jedynie ceną za coś większego niż cierpienie. Bóg ma nie tylko moc, ale i chce przemienić nasze cierpienia w naszą szansę; cierpienie przemienić w krzyż. Do tego też zachęcał swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Mt 16,24). Tej wiedzy krzyża nie można zdobyć, dopóki człowiek nie poczuje krzyża spoczywającego na jego własnych ramionach (Edyta Stein). Najczęściej nie ma ucieczki od cierpienia. Pozostaje tylko wiedza, jak to cierpienie znosić, by było ono dla nas owocne. Można je, z Bożą pomocą, przemienić w ofiarę, i wówczas nie tylko nie zniszczy ono naszej duchowej struktury, ale przyczyni się do naszego rozwoju.

„W cieniu krzyża – mawiał ks. Michał Sopoćko, spowiednik S. Faustyny - wychowują się dusze słoneczne, dusze radosne, które są dobroczyńcami ludzkości. Spotykamy je wszędzie z nadmiarem radości, która się innym udziela. Jest w nich coś anielskiego, płynie z nich jakieś ciepło dobroczynne, któremu nie mogą się oprzeć najdziksze i najokrutniejsze umysły. Gdzie one się zjawią, uśmiecha się cierpienie, łagodnieje dzikość, milkną przekleństwa, a wyższa moc jakaś zgania smutek i przygnębienie. Tej dobroci serca nie wytwarza żadna filozofia, jest ona przywilejem jedynie chrześcijaństwa, którego nic zastąpić nie może" (Ks. Michał Sopoćko, Rozważania o Miłosierdziu Bożym i konferencje. O radości. Rozważanie XXVI).

ZAKOŃCZENIE

Na koniec słowa św. Paulina z Noli: „O Krzyżu, niewysłowiona miłości Boga; Ty stałeś się drabiną, po której człowiek wstępuje aż do nieba". Amen.

« 1 »