Homilia: O wolność, chleb i Boga. Poznański Czerwiec 1956 (Poznań, kościół oo. Dominikanów – 28.06.2017)

29-06-2017
2046

Spotykamy się dzisiaj, aby modlić się za ofiary Poznańskiego Czerwca 1956 roku. By prosić o zachowanie wolności i jedności w naszej Ojczyźnie. Tego rodzaju modlitwę sugeruje nam nasza przeszłość i teraźniejszość.

  1. PRZESZŁOŚĆ

Taką modlitwę zaleca nam najpierw uważne przyjrzenie się naszej przeszłości. Tu przypominamy sobie najpierw pierwsze antykomunistyczne powstanie w bloku sowieckim (17.06.1953), które wybuchło w Berlinie i innych miastach NRD trzy miesiące po śmierci Stalina (5.03.1953).

Trzy lata po śmierci Stalina – 28 czerwca 1956 roku – wybuchł pierwszy w Polsce strajk generalny. Z zakładów Stalina wyruszyło ok. 10 tys. ludzi, z czego po drodze urósł ok. 100 tysięczny tłum. Ludzie wołali o chleb, wolność, o Boga. A wydarzyło się to w czasie, gdy nikt sobie nie wyobrażał, by komunistyczny reżim we wschodniej Europie mógł upaść bez wybuchu kolejnej wojny światowej.

Do pacyfikacji Poznania skierowano ponad 10 000 żołnierzy i ok. 400 czołgów. Wzięto nawet pod uwagę możliwość zbombardowania miasta. Następnego dnia – 29 czerwca wieczorem – premier Cyrankiewicz wypowiedział słowa, które przeszły do historii: Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie! Według oficjalnych danych w wyniku zajść śmierć poniosło kilkadziesiąt osób (nieoficjalnie ponad 100), a rannych zostało kilkaset.

b. Rozpoczęły się aresztowania uczestników strajku. Ogółem aresztowano ok. 250 osób. Intensywne śledztwo – połączone z maltretowaniem podejrzanych – miało potwierdzić tezę władz, że sprawcami wydarzeń byli prowokatorzy z opozycyjnych organizacji i obca agentura, czego ostatecznie nie udało się dowieść. Wielką odwagą wykazali się wówczas poznańscy adwokaci (jak np. Hejmowski i Grzegorzewicz), za co później drogo zapłacili.

W sumie strajk z 28 czerwca dodał robotnikom odwagi, bo 22 października załoga ZISPO domagała się już nie tylko chleba ale również:

  • zwolnienia wszystkich aresztowanych i sądzonych za udział w „Poznańskim Czerwcu”,
  • wyjaśnienia sprawy kard. S. Wyszyńskiego,
  • wycofania się wojsk radzieckich z Polski.

Przez propagandę PRL-u poznański bunt był przemilczany albo bagatelizowany jako „wypadki czerwcowe”, lecz poświęcenie jego uczestników nie poszło na marne. Poznańscy robotnicy nauczyli innych, że istnieją na świecie takie ideały, o które warto walczyć. To właśnie dzięki nim rozpoczął się powolny proces demontażu systemu komunistycznego w Polsce. To oni uczynili decydujący krok w kierunku przełomu październikowego. Prawdopodobnie też dzięki nim „przewrót październikowy” w Polsce przybrał charakter bezkrwawy. W jakimś sensie pochodną wydarzeń poznańskich było też powstanie węgierskie, a potem Praska Wiosna w 1968 roku. Również późniejsze narodziny  „Solidarności”, która uruchomiła procesy o zasięgu europejskim wyrastały z tego samego ducha.

Nie tylko Polacy, ale także inne zniewolone w tamtym czasie narody Europy mają niepisany dług wdzięczności wobec poznańskich robotników, o czym wspominali prezydenci państw obecni na uroczystości 50. lecia Poznańskiego Czerwca. „Wszyscy w Pradze i w Bratysławie wiedzieli, co wydarzyło się w Poznaniu i jakie były tego konsekwencje” – mówił prezydent Słowacji, Ivan Gasparovic. „Powstańcy węgierscy z października 1956 roku brali przykład z Poznania” – dodał prezydent Węgier László Sólyom.

W sumie więc, poznańskie powstanie 1956 roku zapisało się w historii Polski jako jeszcze jeden przykład nieposkromionej woli walki Polaków o wolność, nawet w całkiem beznadziejnej sytuacji.

  1. PRZYCZYNY POZNAŃSKIEGO CZERWCA

a. Dlaczego stało się to, co się stało? Skąd to nagromadzenie niesprawiedliwości w Polsce tamtego czasu, w ustroju, który miał być ostoją sprawiedliwości? Pierwsza przyczyną tego stanu rzeczy był kolektywizm, czyli przyznanie bezwzględnego pierwszeństwa zbiorowości przed jednostką ludzką. Kolektywizm to – jak powiedział Mussolini – „wszystko w społeczeństwie, wszystko przez społeczeństwo, wszystko dla społeczeństwa”. Kolektywizm podporządkowuje jednostkę zbiorowości, a jego pełnym wyrazem jest totalitaryzm. Konsekwentnie stosowany kolektywizm nie przyznaje jednostce żadnych praw.

Teoretyczną podbudową kolektywizmu jest wierzenie, że tylko zbiorowość istnieje w pełni, podczas gdy poszczególni ludzie są jedynie „przejściowymi momentami”. To wierzenie jest oczywistym zabobonem, bo prawdą jest to, że jedynie ważną rzeczywistością w społeczeństwie są właśnie poszczególni ludzie. Są oni o wiele ważniejsi, aniżeli społeczność.

Drugą przyczyną tamtejszych nieszczęść był socjalizm, czyli ruch zwalczający prywatną własność, wspierający potęgę biurokracji, wspierający potęgę kasty urzędników na niekorzyść obywateli. W praktyce socjalizm – wszędzie tam gdzie zapanował – doprowadził do wszechpotęgi urzędników, a co za tym idzie do zubożenia obywateli i ograniczenia ich wolności. Swoje powodzenie zawdzięczał on połączeniu dwóch silnych motywów, a mianowicie troski o biednych i zazdrości wobec bogatych (por. J. Bocheński, Sto zabobonów. Krótki filozoficzny słownik zabobonów, Kraków 1992, 121-122).

Trzecią przyczyną było pragnienie komunizmu, czyli – w szerokim tego słowa znaczeniu – ustrój, w którym środki produkcji i wszystkie dobra miały być wspólne. W węższym tego słowa znaczeniu – to całość poglądów, organizacji i praktyki rosyjskiej partii komunistycznej i związanych z nią partii w innych krajach. Mówiono często: „komunizm jest rzeczą piękną, ale jego urzeczywistnienie jest czymś złym”. Socjalizm miał być pośrednim, a komunizm końcowym rezultatem rozwoju społeczeństwa na drodze do raju. W socjalizmie każdy miałby otrzymać swój udział w dochodzie społecznym w miarę swoje wkładu w ten dochód. komunizmie – w miarę swoich potrzeb. Główną przyczyną szerzenia się tego zabobonu była celowa dezinformacja prowadzona przez komunistów (por. J. Bocheński, Sto zabobonów, s. 72-73).

b. W rezultacie tych zabobonów a także czystego argumentu przemocy nasza polska, powojenna sytuacja daleka była od wolności politycznej i zniewolona przez silniejszego. Cała władza polityczna została skupiona w ręku jednej grupy politycznej, jednej partii, jednej rzekomo klasy, każąc ludziom podporządkować się państwu we wszystkich dziedzinach życia

Oczywiście, bezwzględna wolność polityczna nie jest możliwa, gdyż każde życie w społeczeństwie wyznacza granice wolności. Dlatego mówi się np. że wolność jednego musi być ograniczona przez wolność innych. Żądanie bezwzględnej wolności politycznej jest równoznaczne z mniemaniem, ze anarchia jest możliwym i godnym pożądania ustrojem społecznym, co jest oczywistym bezsensem. Niemniej jednak w tamtym czasie brakowało też względnej wolności politycznej.

  1. TRUDNOŚCI DNIA DZISIEJSZEGO

    a. demokracja

A jak wygląda sytuacja wolności politycznej dzisiaj? Doskonałym komentarzem do tego zdają się słowa Gilberta Keith Chestertona: „Mocno wątpię czy najlepsi ludzie w ogóle mają ochotę poświęcać się polityce. Przypuszczam, że poświęcają się raczej hodowli prosiąt, dzieciom i innym takim sprawom. A jeśli chodzi o fanatyczne boje między partiami, przydałoby się ich trochę więcej. Prawdziwe niebezpieczeństwo, jakie niesie system dwóch partii i dwóch programów, polega na tym, że system taki co do zasady ogranicza horyzont przeciętnego obywatela. Człowiek staje się jałowy i bezmyślny, a nie twórczy, ponieważ jedyne, co mu wolno, to wybierać między dwoma istniejącymi programami.

Prawdziwa demokracja nie polega bynajmniej na tym, że decyzja zależy od ludu. Będziemy mieć demokrację dopiero wtedy, gdy sam problem, stawiany przed ludem do rozstrzygnięcia, też będzie zależał od ludu; gdy zwyczajny człowiek będzie decydował nie tylko, jak głosować, lecz również, jakie sprawy poddać pod głosowanie. […] Pominąwszy kwestię abstrakcyjnej sprawiedliwości, nie chodzi już nawet o to, kto głosuje. Nie chodzi o ilość wyborców, ale o jakość wyboru. Tak jak się sprawy mają, potężne partie i elita polityków dają ludziom konkretną alternatywę. Przed wyborcami stoją dwie drogi – oni zaś muszą wybrać albo jedną, albo drugą. Nie mogą mieć tego, co chcą, lecz tylko to, co wybiorą” (Gilbert Keith Chesterton, Obrona człowieka).

O dobru nie decyduje sama możliwość wyboru, ponieważ możemy mieć do wyboru wiele możliwości, z których każda będzie zła. Dobro musi być mierzone jego realną możliwością doskonalenia człowieka lub społeczeństwa, a to przeprowadzić najtrudniej właśnie w demokracji, gdzie wybór staje się ważniejszy od dobra. Jednak taki wybór bez dobra lub przeciwko dobru musi prowadzić do samozniewolenia, dlatego ostrożnie z tą demokracją (Piotr Jaroszyński).

Już Tocqueville spostrzegł inną słabą stronę demokracji, te mianowicie, która każe jej koncentrować się wyłącznie na teraźniej­szości. Demokracja, według niego, zamazuje przeszłość, podob­nie jak przyszłość; „demokracja nie tylko sprawia, że każdy czło­wiek zapomina o swych przodkach, ale wymazuje również jego potomków”. Dostrzegł on także konsekwencje tego stanu rzeczy, które wiąże z wymazywaniem wie­rzeń religijnych. „Kiedy (ludzie) raz się przyzwyczają nie zajmo­wać się już tym, co ma nastąpić po ich życiu, popadają szybko w całkowitą i okropną obojętność odnośnie do przyszłości, odpo­wiadającą znakomicie niektórym instynktom rodzaju ludzkiego. Gdy tylko przestaną umiejscawiać swoje główne nadzieje w ja­kiejś dalszej perspektywie, stają się natychmiast skłonni, z samej swej natury, urzeczywistniać od razu swoje byle jakie pragnienia i odnosi się nawet wrażenie, jakoby od chwili, w której przestają mieć nadzieję na życie wiecznością, gotowi byli działać tak, jak gdyby mieli istnieć tylko ten jeden dzień”.

b. wolność

Dzisiaj jednak – gdy cieszymy się względną wolnością polityczną – rodzi się istotne zagrożenie dla duchowej sfery życia człowieka. Człowieka bowiem można zniewolić nie tylko politycznie, społecznie czy ekonomicznie, ale także duchowo. Największym zniewoleniem człowieka jest właśnie jego zniewolenie duchowe, polegające na zniszczeniu jego osobowości, na zatruciu jego psychiki, na wpojeniu mu przekonania, że nie istnieje żadne obiektywne dobro ani zło moralne, że nie istnieje żadna obiektywna prawda. Że nie istnieje ani grzech, ani sumienie; że nie istnieją żadne wyższe od samego człowieka normy moralne i przykazania.

Ten zabobon występuje ze szczególną częstotliwością w dziedzinie nauki i sztuki. Twierdzi się mianowicie, że naukowiec – podobnie jak artysta – winien kierować się wyłącznie swoimi celami; a więc naukowiec postępem wiedzy a artysta wyrażaniem swoich ideałów, bez względu na jakiekolwiek zasady moralne. Gdyby jednak było to prawdą, to wówczas lekarze niemieccy przeprowadzający swoje doświadczenia na więźniach obozów koncentracyjnych mieliby do tego pełne prawo, jako ze nauka powinna być wolna od zasad moralnych. Tymczasem szkodliwość tak pojętej wolności jest oczywista (por. J. Bocheński, Sto zabobonów, s. 139).

Przyzwyczajanie człowieka do kierowania się nieopanowanymi instynktami, nastawianie go tylko i wyłącznie na konsumpcję sterowaną przy pomocy reklamy i mediów pozostających na służbie wielkich koncernów, jest najprostszą drogą do zniszczenia kręgosłupa duchowego  każdego społeczeństwa.

„Wolność to rządy sumienia” (Lord Acton). Prawdziwie wolnym jest tylko ten, kto postępuje wedle prawego sumienia, rozróżniając dobro od zła. Kto jest zdolny do dokonywania wyborów zgodnych z dobrze ukształtowanym sumieniem. Kto ma moc opowiedzenia się po stronie dobra i prawdy, nawet na przekór potężnym siłom zewnętrznym. Im bardziej człowiek wkorzenia się w dobro i prawdę, tym bardziej staje się człowiekiem wolnym. Dlatego godności osobistej i wolności człowieka nie da się zagwarantować przez żadne ludzkie prawo tak mocno, jak da się je zabezpieczyć przez Ewangelię. Ewangelia bowiem odrzuca wszelką niewolę, będąca ostatecznie owocem grzechu. Szanuje godność sumienia i jego wolną decyzję. Upomina się o to, by wszelkie talenty ludzkie zwielokrotniać na służbę Bogu i ludziom (por. KDK 41).

c. jedność

W związku z rozdarciem społecznym, jakie postępuje w Polsce potrzeba wołania o jedność. O konsekwencjach takiego rozdarcia przypomina nam apostoł Paweł: „Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie! Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli” (Ga 5,13-15).

Kościół – będąc niejako sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego (KK, 1) – ze swej natury jest wezwany do wołania o jedność. Jest powołany do przypominania tego, że brak jedności jest zawsze rezultatem grzechu. Grzech bowiem jest zaprzeczeniem miłości, który powoduje fatalne rozbicie ludzkości. Pismo św. uczy nieustannie tego, że odejście od Boga – źródła dobra i miłości – wpływa ujemnie na życie wspólnotowe ludzi. To grzech podzielił ludzi do tego stopnia, że nie mogli już znaleźć wspólnego języka, co obrazowo przedstawia opowiadanie o budowie wieży Babel (por. Rdz 11,1-9). Tak więc grzech deprawuje człowieka, zabija w nim miłość, a tym samym izoluje od innych ludzi, skłania do występowania przeciwko nim, powodując skłócenie i rozbicie.

Chrystus umarł i zmartwychwstał, aby ludzkość skażoną grzechem z powrotem zjednoczyć w jedną wielką rodzinę. Udzielając swego Ducha, Zbawiciel uzdolnił nas do miłości mogącej przekształcić świat w jedną wspólnotę. Przekazał nam swoją Dobrą Nowinę, naukę mogącą odnowić człowieka, uczącą właściwej postawy wobec Boga i ludzi.

Tym, co odbudowuje zniszczoną przez grzech jedność miedzy ludźmi jest przede wszystkim miłość do Boga i bliźniego. Miłość do Boga polega na wypełnianiu Jego woli i przykazań. Jezus określił, kto jest Jego krewnym, słowami: „Kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mt 12,50) (por. ks. Michał Kaszowski, Podstawy nauki Kościoła katolickiego w pytaniach i odpowiedziach..,).

ZAKOŃCZENIE

Tak więc, na koniec, gdy wspominamy 61. rocznicę Powstania Poznańskiego 1956 roku, pamiętajmy o tym, że uczestnikom tamtego protestu antykomunistycznego należy się nie tylko nasza pamięć, ale również pamięć przyszłych pokoleń Polaków. W sensie materialnym tę pamięć przechowują pomniki i rocznice. Czy jednak da się zachować tę pamięć w ludziach? Czy nie odejdzie ono w niepamięć razem ze śmiercią ostatnich uczestników tych wydarzeń? Byłby to dramat, bo przecież – w pewnym sensie – my zawdzięczamy tym ludziom nie tylko naszą wolność, ale również żywe pragnienie urzeczywistnienia bardziej sprawiedliwego ustroju społecznego.